Działająca od pięciu lat Tortuga jest najbardziej "literacką" kapelą spośród tej trójki. Ich debiutancka płyta - wydana w marcu 2017 Tortuga - była zbiorem pomysłów członków zespołu, prób podejmowania przez nich różnych kierunków rozwoju. Na tym albumie częściowo obracali się w sferze mitologii Cthulhu H.P. Lovecrafta. - Nagraliśmy ją własnym sumptem w prywatnej salce prób, o powierzchni 16 m2. Jak na możliwości, którymi wtedy dysponowaliśmy, byliśmy zadowoleni z tej płyty - tłumaczy basista Adrian "Heszu" Chachuła. - Wcześniej grałem w zespołach bardziej punkowych, niż stonerowych. Okazało się, że w zespole gra jako perkusista Marmur, kolega z mojego rodzinnego Zamościa. Gdy spotkałem się z nim oraz gitarzystą Pablem okazało się, że szukają nowego basisty. Rok później dołączył do nas drugi gitarzysta - Kłosu. Poznaliśmy się podczas pracy nad masteringiem i wydaniem fizycznym Tortugi. Z wykształcenia jest reżyserem dźwięku, więc poza naszymi dotychczasowymi możliwościami doszło jego duże zaplecze techniczne i wiedza teoretyczna, a brzmienie zespołu zaczęło ewoluować - wspomina Heszu.
Przy okazji drugiej płyty Deities muzycy podeszli do pracy nad nią bardziej całościowo, jak do komponowania jednego, złożonego dzieła. Za teksty, koncept oraz wizję albumu odpowiada Pablo, dla którego twórczość Lovecrafta stała się głównym punktem odniesienia. Każdy z siedmiu utworów na albumie jest dedykowany innemu bogowi - z wyjątkiem utworu Defective Mind Transfer, odnosząca się do opowiadania amerykańskiego pisarza From Beyond i jego adaptacji z 1986 roku. Na tle całości wyróżnia się też humorystyczny utwór For Elizard, w którym bóg-jaszczur YIG wyraża zazdrość względem popularności Godzilli: "He's just a sleazy mutant | Basically sucks | While I'm a mythical god |So what the fuck!?".
- Czytając Lovecrafta natykamy się na zawiłe opisy podane w starodawnym języku angielskim, co nawet w przekładzie na język polski wciąż jest czasem dość trudne w lekturze. Nastrój grozy z jego powieści staramy się przekazać za pomocą muzyki, w której ciężkie, często też szybkie i agresywne motywy przeplatają się z psychodelicznym odlotem, a struktura utworów często posiada element zaskoczenia - mówi Heszu.
Materiał na drugą płytę został zarejestrowany między kwietniem a wrześniem ubiegłego roku, częściowo w opuszczonym gospodarstwie wiejskim gdzie nagrane zostały ślady perkusji, a także w salce prób. Zespół ponownie samodzielnie zajął się produkcją i wydaniem albumu, którego premiera odbyła się o północy, 1 stycznia 2020 roku. Przyciągnął on uwagę greckiego wydawnictwa Made of Stone Recordings, które zaproponowało wytłoczenie go na płytach winylowych.
Poza wspaniałą muzyką Tortugi, uwagę zwraca też charakterystyczna, spójna strona wizualna obu albumów - linoryty wykonał Roman Zarzeczny, tatuator z Krakowa, a okładkę Deities zaprojektował Rafał Wechter, odpowiedzialny za grafiki dla takich zespołów jak Slayer czy Behemoth.
Akceptacja biegu rzeczy
Odkrycie albumów Strange Clouds - debiutanckiego Calm before the Storm (2017) i Epoché (2019) - to wyjątkowe przeżycie dla każdego, kto choć trochę zna historię muzyki psychodelicznej.
- Znaleźliśmy płyty i kasety, których słuchali nasi ojcowie. W ich zbiorach były takie zespoły i artyści, jak Pink Floyd, Led Zeppelin, The Doors, czy Jimi Hendrix. Ich płyty zaintrygowały nas i zachęciły do dalszych poszukiwań. Zresztą ta muzyka, której słuchamy między 10 a 30 rokiem życia, najsilniej nas kształtuje. Potem stale się do niej wraca. A my w naszej twórczości właśnie powracamy do tego, co nas wówczas najmocniej poruszyło i zainspirowało - mówi Grzegorz "Żożo" Skowron, gitarzysta i wokalista Strange Clouds.
- Pochodzę ze Skierniewic, 50-tysięcznej miejscowości znajdującej się między Łodzią z Warszawą. Jest zupełnie przeciętna, funkcjonuje jak sypialnia tych miast. Gdy jest się młodym, to ma się okres przemyśleń egzystencjalnych. A we mnie, od gimnazjum, a może i nawet wcześniej, budowała się niezgoda na to, jak wygląda tamta, atroficzna rzeczywistość - na zwykły, skierniewicki żywot, kolejną inkarnację klasy robotniczej. Jedyną drogą ucieczki od tego i zobaczenia czegoś innego była muzyka grunge, która w Skierniewicach podważała obowiązujące tutaj autorytety, stając się wręcz obrazoburcza. Pozwalała mi też przetrwać w tamtych niekorzystnych okolicznościach. Od grunge, Nirvany i Alice in Chains doszedłem do bardziej progresywnych odmian z lat 90. typu Tool. Dawało mi to wszystko poczucie komfortu - mimo, że ta muzyka była hałaśliwa, pełna zgrzytów, pisków. Słuchając bardzo dużo Black Sabbath, nie znałem w Skierniewicach nikogo, kto by również lubił taką muzykę - wspomina Łukasz Łukasiewicz "Lucky", gitarzysta i wokalista zespołu.
Odwoływanie się do starszych zespołów traktują jako kontynuowanie pewnego dziedzictwa, przekazywanie sobie wartych pielęgnowania wartości, poświęcanie się muzyce. - Jak myślę o tamtych zespołach, czuję się spadkobiercą ich odkryć. Ale nie poczuwam się do bycia godnym określenia "prawowitego" spadkobiercy - mówi Łukasz.
- Wydaje mi się, że trafiliśmy w Polsce do grona odbiorców muzyki niezależnej i niszowej, które wcale nie jest takie małe. To osoby jeżdżące na przykład na Red Smoke Festival, powiązanym z Red Scalp i Jędrkiem Wawrzyniakiem. Naszymi słuchaczami są też fani klasycznego rocka. Bardzo doceniamy to, że osoby o wiele starsze od nas również przychodzą na nasze koncerty. Widzą, że kontynuujemy granie takich gatunków i podoba im się to - przyznaje Grzegorz. - W pewnym sensie przywracamy im ich młodość. Wydaje im się, że nie do końca mogą się przekonać do współczesnych trendów i taka reminiscencja z przeszłości musi być dla nich przyjemna - dodaje Łukasz.
Red Scalp, czyli kosmiczni Indianie
Red Scalp powstał w niewielkim mieście - Pleszewie. Perkusista Mateusz Półtorak i gitarzysta Łukasz Dąbkiewicz zaprosili Jędrka Wawrzyniaka do utworzenia zespołu w 2012 roku. Później dołączył do nich basista Łukasz Jankowski. Przez pierwszych kilka lat poszukiwali własnego języka, przeżywając roszady składu. Po kilku różnych wokalistach ostatecznie śpiewem zajął się Jędrek. Poszukania stylu zakończyły się około 2015 roku.
Wawrzyniak od dziecka zafascynowany był światem rdzennych Amerykanów, książkami i filmowymi westernami. - Westerny traktowałem jednak z lekkim przymrużeniem oka. To kino traktowało Indian w bardzo schematyczny sposób, a ich kultura jest przecież bardzo bogata i nie da się jej jednoznacznie pokazać - przyznaje.
Stwierdzili, że wątek indiański może stać się dla nich ciekawym kierunkiem, który warto podjąć - i dobrym tematem dla utworów. Najpierw powstała jedna piosenka - Tatanka. Początkowo temat miał im posłużyć jako dość swobodna inspiracja, ale ostatecznie bezpośrednie nawiązania do historii rdzennych Amerykanów trafiły do tekstu dotyczącego wykluczenia całej ich kultury. Później muzycy Red Scalp sięgnęli po więcej indiańskich motywów wokalnych i tematycznych, adaptując przede wszystkim indiański spirytualizm. - Korzystamy też z elementów nie związanych z Indianami, a oddających inne nasze zainteresowania. To choćby sample z gry Diablo II, które trafiły na naszą pierwszą długogrającą płytę Rituals - tłumaczy Mateusz Półtorak.
- Na początku naszej działalności przy Tatance używaliśmy pióropusza indiańskiego. O tym, że jest to nieodpowiednie, uświadomił nas internauta ze Stanów Zjednoczonych, którego przodkami byli Indianie. Potem zrezygnowaliśmy z posługiwania się takimi symbolami, przeznaczonymi wyłącznie dla nich. Obecnie jesteśmy wyczuleni na kwestię wykorzystywania cudzej kultury i nie robimy już takich błędów - mówi Wawrzyniak.
Później, obok Indian, kolejnym z głównych motywów Red Scalp stał się kosmos i elementy fantastyczne. - Mamy takie wymyślone przez nas stwierdzenie, że kultura Indian jest tak ciekawa i rozbudowana, że prawdopodobnie ci ludzie nie mogą pochodzić z Ziemi, tylko z kosmosu - tłumaczy.
Ich najnowszy album - The Great Chase In The Sky - wyszedł w grudniu ubiegłego roku. Nie zdążyli nawet uruchomić na dobre promocji nowego materiału, gdy zaczął się lockdown. Byli raptem po sześciu koncertach, z których ostatni wypadł w lutym. - Odwołane zostały nasze koncerty w Niemczech, a także duża trasa koncertowa po Francji. Na szczęście, udało się nam te plany przesunąć na kolejny rok. A ten rok jest, nie oszukujemy się, już mocno skreślony, dlatego cieszymy się, że po kilku miesiącach pandemii możemy znów grać. Na koncert na KontenerArt przygotowujemy bardziej przekrojową setlistę, z uwzględnieniem nowego materiału. Tak dawno już nie graliśmy, że bardzo zależy nam na tym, aby koncert był przyjemny dla nas i publiki, by sprawdzić, w jakiej jesteśmy formie i dobrze się bawić - mówi Wawrzyniak.
Marek S. Bochniarz
- koncert Red Scalp/ Tortuga/ Strange Clouds
- 26.08, g. 20
- KontenerART
- wstęp wolny
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020