Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Ludzka komedia

Tam gdzieś musi być niebo Eli Suleimana to propozycja zdecydowanie nie dla każdego. Trochę znudzi, trochę rozbawi, a trochę zachwyci. Proporcje w jakich zajdzie każda z tych reakcji zależą wyłącznie od Was samych.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Trudno opisać ten film. Jego reżyser - Elia Suleiman grający tu samego siebie - to czuły obserwator otaczającego go świata. Nie mówi prawie nic, za to uważnie przygląda się wszystkiemu co dzieje się dookoła. Jest cichy, dyskretny, prawie niewidzialny. Jego lekko zgarbiona sylwetka niemal wtapia się w krajobraz, o tym, że mamy do czynienia z żywym człowiekiem świadczą już chyba tylko jego często unoszące się w grymasie (wciąż umiarkowanego) zdziwienia brwi.

Gdy w rodzinnym Nazarecie zaczyna zauważać rosnącą agresję młodych ludzi, sąsiad notorycznie go oszukuje i podkrada cytryny z jego ogrodu, a anegdoty starego przyjaciela mają coraz mniej sensu, postanawia wyruszyć w podróż. Odwiedza najpierw Paryż, następnie Nowy Jork, w każdym z tych miejsc milcząco przyglądając się ludziom i scenom, w jakich ci codziennie uczestniczą. Przy okazji próbuje również sprzedać swój pomysł na film o ukochanej Palestynie, jednak ten okazuje się zbyt dydaktyczny, niewystarczająco komercyjny, a wreszcie "za mało palestyński". Zwariować można.

Do podobnej konstatacji można dojść przyglądając się światu oczami Suleimana. Francuzi są tu przedstawieni jako naród skupiony na sobie, prężący wojskowe muskuły, na wskroś pedantyczny i przesiąknięty absurdami życia dokładnie "odtąd-dotąd". Z kolei Amerykanie to popadający w łatwą ekscytację naiwniacy, szarlatani albo nieliczący się z nikim bogacze o twarzy czarnego taksówkarza, szemranego wróżbity albo lekceważącej naprawdę ważne tematy agentki filmowej. Oba te kraje, podobnie jak wszystkie pozostałe według Suleimana, łączy jedno - nasza własna śmieszność. A, i jeszcze policja. Ta pojawia się na ekranie nad wyraz często, zawsze jako obiekt kpin i żartów w nieudanym pościgu za aniołem w Central Parku albo hiperprzepisowym mierzeniu paryskich kawiarnianych ogródków. Trochę Benny Hill, a trochę Monty Python, tyle że na miarę naszych czasów.

Jest w Tam gdzieś musi być niebo ogromna dawka melancholii, szczypta humoru i ten typ portretowania zwyczajności, który powoduje, że zwykłe życie nabiera wyjątkowego blasku. Są literackie i filmowe cytaty i tropy, pomysłowe (acz arcyoszczędne) dialogi i pewien rodzaj poezji, jak w scenie w którym Suleiman pisząc coś na laptopie odsuwa wścibskiego wróbla niczym wałek maszyny do pisania. Ten film to w zasadzie zbiór krótkich etiud, które łączy postać głównego bohatera, ale równie dobrze każda z nich mogłaby funkcjonować oddzielnie. Czasem wywołują uśmiech, innym razem bezwiedne ziewanie - tym bardziej w czasach, w których wszyscy galopujemy po tysiącach różnych torów wyścigowych, a bycie w niedoczasie to nasz stan naturalny.

Dzieło Suleimana to zatem nic innego jak klasyczna pochwała uważności, warsztaty z bycia tu i teraz. Jak ćwiczenie z powolnego jedzenia pojedynczej rodzynki, żeby mocniej niż do tej pory (lub w ogóle po raz pierwszy) poczuć jej kształt, konsystencję, zapach i smak. Jeśli lubicie nieme kino, aranżowane dowcipy i chaplinowskie gagi - idźcie do kina. Jeśli wolicie spójną fabułę, linearny sens i dynamikę na ekranie - zostańcie w domu. Albo nie, też idźcie do kina. Tak inne filmowe doświadczenie nie zdarza się co dzień.

Anna Solak

  • Tam gdzieś musi być niebo
  • reż. Elia Suleiman

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020