Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Zakaz recenzowania lęku

Spektakl bywa dziś wykładem, reportażem, spowiedzią... Generalnie nie mam nic przeciwko temu, ale coraz częściej coś mi w tym nie gra.

. - grafika artykułu
Spektakl "Melancholia i manifestacje" utrzymany jest w konwencji teatru dokumentalnego

Podczas spektaklu argentyńskiej artystki Loli Arias, pokazanego w ramach zamkowego cyklu "#nie jesteś mi obojętny", nie tylko nie zagrało, ale i wprawiło w konsternację.

Czego by nie dołożyć i czego nie usunąć

Żeby spektakl rzeczywiście poruszał, konieczne jest przekroczenie jakiejś granicy. Takich przekroczeń doświadczyłam w życiu sporo: teatr na moich oczach angażował się w politykę, zajmował się antropologią, wychodził na ulicę. Ton nadawali mu rewolucjoniści, uczeni, klauni... Za ich sprawą ewoluował: rodziły się kolejne olśnienia i znużenia. Niezmienne okazywało się jedno: czego by do teatru nie dołożyć i czego by z niego nie usunąć, zawsze pozostanie to najważniejsze - aktor i widz w żywej relacji. W tym zawiera się i wyczerpuje się istota teatru: niezależnie od tego czy traktujemy go wyłącznie jako rozrywkę, czy też przypisujemy mu jeszcze funkcje katartyczne. Ta relacja bywa istotna lub nie, interesująca lub nie, inspirująca lub nie. Ta relacja ma przyszłość lub jest bez przyszłości. Ale to właśnie o nią chodzi w tym wszystkim najbardziej.

Uczciwe kłamstwo i prawdziwy fałsz

Dziś teatr jeszcze częściej niż dotąd przebiera się w "nie swoją" skórę. Mamy do czynienia ze spektaklami skonstruowanymi jak dziennikarski reportaż, multimedialny wykład, ideologiczny wiec, seans terapeutyczny, proces lub śledztwo. Niby jest tak, jak już było (przekraczamy tylko kolejne granice), a jednak coś się podczas tych zabiegów zaciera, zanika. Jakby tego "obcego" robiło się między sceną a widownią znacznie więcej niż samego teatru. Pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że gdzieś po drodze rodzi się też coś fałszywego. Jakby te nowe "sposoby" (nie umiem tego inaczej nazwać) nie uwzględniały spraw najważniejszych. Jakich? Ano związanych z tą podstawową widzowsko-aktorską relacją, która jest bardzo specyficzna. Opiera się bowiem na konwencji, umowności, udawaniu. Na tym - paradoksalnie - polega jej prawdziwość i uczciwość. Kiedy na scenie pojawia się autentyczne życie - relacja zostaje zafałszowana. Z takim właśnie zafałszowaniem nie umiem sobie poradzić w spektaklu Loli Arias.

Ilustrowany przewodnik po depresji

Jej przedstawienie "Melancholia i manifestacje" utrzymane jest w konwencji teatru dokumentalnego. Jego kanwę stanowi prawdziwa historia. To szczególny rodzaj "dokumentu", bo jego autorka i bohaterka to jedna osoba. Historia jest bardzo prywatna: odnosi się do relacji matki i córki. Trudnej relacji. Córkę mamy na scenie: żywą i prawdziwą. Matka pojawia się w zapisach filmowych, słyszymy jej głos, wciela się w nią także aktorka.

Ta historia to autobiografia Loli Arias zdominowana przez depresję, a właściwie chorobę dwubiegunową jej matki. Artystka opowiada ją czytając z kartki i aranżując kolejne sceny, działające trochę jak ilustracje w książce. "Wyświetlają się" one w przestrzeni kontenera. Matka "przywiązana" do łóżka, z którym nieodłącznie jest przez Arias kojarzona. Matka prezentująca ukradzione przez nią przedmioty, niczym kustosz prezentujący eksponaty w muzeum. Matka z przyklejonym do ucha telefonem, do którego mówi nieustannie w falach gwałtownego ożywienia. Filmowy zapis zajęć chóru i gimnastyki, w których matka uczestniczy. Stary pies, który jest "ochroniarzem" matki. Sala terapeuty, do którego trafia rodzina Arias - kiczowate pomieszczenie wypełnione fototapetami i roślinami w doniczkach. Wreszcie uliczna demonstracja przywołana w kontekście faktu, że depresja matki zaczęła się równolegle z narodzinami córki oraz narodzinami krwawej argentyńskiej dyktatury.

O czym to jest? Po co to jest?

Przerażająco chłodny rytuał

Poza Arias oraz aktorką odtwarzającą rolę matki mamy jeszcze na scenie grupę starszych ludzi. Funkcjonują tu trochę jak garderobiani i garderobiane, trochę jak "techniczni", trochę jak zespół statystów. Oni wspomagają Lolę Arias w odtwarzaniu tej ceremonii.

Spektakl pełni bowiem przede wszystkim właśnie tę rolę: bardzo prywatnego, wręcz intymnego rytuału, który jednak dokonuje się publicznie. Trudno tu mówić o aktorskiej grze czy tradycyjnej reżyserii. To raczej sekwencje pewnych precyzyjnie określonych czynności, które trzeba wykonać w odpowiedniej kolejności, żeby się rytuał dopełnił. Wszystko odbywa się w skupieniu, metodycznie. Jak w laboratorium.

Arias wyznaje na scenie, że to próba "ocalenia" matki. W domyśle także próba "ocalenia" jej samej. Na tym się jednak sprawa nie kończy. Widz zostaje bowiem postawiony nie tylko wobec tej opowieści, ale także wobec czegoś znacznie poważniejszego. - Boję się - mówi Lola Arias. - Boję się że matka, jej choroba, jest we mnie.

To zwierzenie pada po przerażającej - choć odegranej z tym samym dystansem co wszystkie pozostałe - scenie. Lola Arias mówi, że jedna z ulubionych anegdot jej matki to opowieść o tym, jak córka, będąc małą dziewczynką, połknęła antydepresanty, myśląc, że to cukierki. Słyszmy tę "anegdotę" opowiedzianą ze śmiechem przez matkę. Za chwilę dowiemy się, że ta "anegdota" wiąże się z jedną z największych dziecięcych traum Loli Arias, a właściwie jest symbolem traum wszelkich. I przeradza się w lęk. Niewyobrażalny. Jej "boję się" wypowiedziane jest bez żadnej emocji. I przeraża.

Zakładnicy Loli Arias

Siedząc na ciemnej widowni możemy widzieć, słyszeć, myśleć, czuć. Nie mamy jednak żadnej szansy, żeby "po ludzku" na to zareagować - w jakikolwiek sposób: przytulić, podać chusteczkę, porozmawiać, doradzić czy też odwrócić się plecami... Zrobić cokolwiek, co nie będzie kretyńskim teatralnym gestem zarezerwowanym na finał każdego spektaklu. Zrobić cokolwiek, co nie będzie klaskaniem. Ale to właśnie oklasków oczekują od nas artyści, kiedy wychodzą do ukłonów, więc widownia klaszcze.

Tak. To jest "teatr". Lola Arias ubrała swoją opowieść w artystyczną formę. To się nie dzieje "naprawdę". To ciąg scen: pomyślanych, zaplanowanych, zaaranżowanych, podzielonych na role, odegranych. Powtarzalnych - jak to w teatrze. Nie jest to życie w skali jeden do jednego. A jednak życia jest tu najwięcej. I o życie chodzi. To jedno, konkretne.

Stajemy się w tym spektaklu zakładnikami. Wiemy o czymś. To nie fikcja, tylko prawda. Wiemy, ale nie reagujemy, bo nie dano nam na to żadnej szansy. Możliwe dramatyczne konsekwencje obciążają jednak także i nas.

Teatr nie uleczy, nie rozgrzeszy, nie dowiedzie prawdy

Można uznać, że ten spektakl to forma arteterapii i dla samej artystki, i dla widzów - przynajmniej niektórych. Można potraktować go jako sposób edukowania publiczności, która po obejrzeniu przedstawienia okaże się bardziej empatyczna wobec chorych, których spotka w prawdziwym życiu. Można pozostać na poziomie estetycznym i uznać, że to "ładne", "sprawne", "proste", "czyste" przedstawienie. Można zrobić to wszystko. Można też bardzo szybko o tym wszystkim zapomnieć. Mnie jednak nie daje spokoju Lola Artis: nie artystka, tylko człowiek. "Zaraziłam" się jej lękiem.

Niech teatr przekracza granice. Nie mam absolutnie nic przeciwko temu. Teatralna sala nie jest jednak w stanie pełnić roli konfesjonału, nie zamieni się w kozetkę psychoanalityka, nie stanie się trybuną. W teatrze da się co najwyżej "udawać", że coś takiego się dzieje. To udawanie sprawia, że widz może potem wrócić do życia: zmieniony poruszony, naznaczony. Inny.

Wiem, że konfesjonały, kozetki, wiece, sądy i gazety nie pełnią dziś swojej dawnej roli. Nie zaspakajają naszych naturalnych, ludzkich potrzeb. Ale teatr nas nie rozgrzeszy, nie wyleczy, nie dokona przewrotu, nie uniewinni, nie dowiedzie prawdy. On może co najwyżej przypomnieć o tym, że te potrzeby mamy. Realnych rozwiązań trzeba szukać w życiu.

Być może spektakl Loli Arias jest metaforą celnie oddającą istotę depresji, wobec której osoby postronne są przeważnie bezradne. Depresję trzeba jednak leczyć, pomagać z nią żyć. Nie wolno jej ani oklaskiwać, ani recenzować. A żadnej innej roli nie wyznaczono tu widzom.

Ewa Obrębowska-Piasecka

  • "Melancholia i manifestacje" Loli Arias
  • 24 i 25.03. g. 20
  • Sala Wielka CK Zamek w ramach drugiej odsłony programu "#nie jesteś mi obojętny": #MiędzyPokoleniami