Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Duszna Brytania, czyli komedia o opresji

Po opery Benjamina Brittena sięga się w Polsce rzadko, ze stratą dla widzów i artystów. Angielski kompozytor w Albercie Herringu stworzył społeczną satyrę o mieszczańskiej moralności, która bawi i przeraża jednocześnie. W Poznaniu historię tę opowiada reżyserka Karolina Sofulak. Jej Albert to stłamszony chłopak, który znajduje w sobie odwagę do wyemancypowania się.

, - grafika artykułu
fot. Bartek Barczyk Photography

Na początek parę słów o samej operze. W angielskim miasteczku Loxford, w domu arystokratki Lady Billows zbierają się lokalne wyższe sfery, by wybrać na nadchodzące święto Królową Maja - wzór cnót i przykład dobrego prowadzenia się dla młodzieży. Liczne kandydatki nie przechodzą przez sito wymagań Lady Billows: albo mają romanse, albo znikają w lesie z kolegami, albo, o zgrozo, świecą wulgarnie kostkami spod spódnic. Z braku kandydatek wybrany zostaje Król Maja, którym zostaje Albert Herring: trochę dziwny, nieuganiający się za dziewczynami syn apodyktycznej właścicielki sklepu. Albert zostaje zmuszony do przyjęcia tytułu, a majowa celebracja zmienia się dla niego w festiwal upokorzeń. W ramach żartu w lemoniadzie Alberta znalazł się rum i gdy zaczyna działać, bohater chce poznać smak prawdziwego życia. Znika z domu, pije, podrywa, bierze udział w bójkach, a gdy wraca następnego dnia, zostaje wręcz wyklęty z lokalnej społeczności. Ta opłakiwała rzekomą śmierć Alberta podczas jego nieobecności, lecz skoro żyje, trzeba go ukarać. Całość kończy się jednak happy endem,  bo Albert wreszcie odnalazł siebie...

Tak jak w innych swoich operach Britten analizuje relację jednostka - społeczeństwo i sposoby, w jakie traktuje ono Innego. Albertowi udaje się wywalczyć podmiotowość i wyrwać narzuconej presji społecznej, po tym, jak staje się marionetką hipokrytów broniących moralności. Przecież to oni, w imię zasad moralnych, okrutnie traktują Alberta jak zabawkę, by tylko wychwalać zasady moralne i cnotę, której sami nie reprezentują. Reżyserka poznańskiej inscenizacji, Karolina Sofulak, uwypukliła tę społeczną dwulicowość bez pozbawiania opery jej absurdalnego humoru. W jej interpretacji Albert jest schowanym w szafie, stłamszonym przez otoczenie gejem, przed którym dopiero poszukiwanie odpowiedzi na pytanie kim jest i jak chce żyć. I nie ma co się szokować taką wizją - opery Brittena opierają się na niedopowiedzeniach i dają szerokie pole do interpretacji. Albert mógłby być także kimkolwiek innym, kto ze względu na swoje cechy jest wyśmiewany, prześladowany i traktowany bez empatii i szacunku. W Herringu Sofulak widzi autobiograficzną historię dorastania w opresyjnym otoczeniu - autobiograficzną, ponieważ Britten, który zmarł w 1976 roku, był gejem, a karę więzienia za relacje homoseksualne w Wielkiej Brytanii zniesiono dopiero w 1967 roku! W jaki sposób Sofulak opowiada tę historię?

Twórcy spektaklu kładą akcent na aspekt społeczny, zwłaszcza w warstwie wizualnej. Wszyscy bohaterowie ubrani są na czarno-biało, mają białe makijaże, łącznie z usadowioną na scenie orkiestrą. Kolorystyczny rygor łamie się wraz z rozwojem osobowości Alberta. Konwencja spektaklu, zwłaszcza I akt, przypomina reality show. Dyskusja w domu Lady Billows toczy się przy wyglądających jak mównice stanowiskach, w tle lecą moralizatorskie reklamy (już tak wcześnie reżyserka obnaża hipokryzję lokalnej elity, na przykład reklamie o szkodliwości palenia towarzyszy na projekcji palenie papierosa). Majowe święto to pełna blichtru i hucpy biesiada, a biedny Albert przywiązany jest do obrotowego koła. Przemowy ku czci jego cnoty zmieniają się w stand-up'owy roast. To chyba najlepsza część spektaklu - najbardziej bawi, a jednocześnie kłuje w oczy cierpieniem Alberta. Potem następuje poświąteczna orgia (luźno skojarzyła mi się z bachanaliami z Króla Rogera, tam też mają one miejsce w chwili, gdy przekraczane są granice i burzone są światy). Następnego dnia zamiast gorączkowych poszukiwań Alberta, na scenie widzimy potężnego zbiorowego kaca.

Spektakl Sofulak ogląda się dobrze, dużo w nim akcji, reżyserka posługuje się czytelnymi środkami teatralnymi (momentami może zbyt eksplicytnymi, co odbiera operze trochę brittenowskiego niedookreślenia). Jest ogólnie wierna librettu, nie dopisuje treści, której w nim nie ma - nakłada raczej swoją wizję historii na oryginalny tekst. Do tego udało się jej zachować balans między komedią a poważnym problemem ukrytym pod jej płaszczykiem. Bardzo interesująco wypada przedstawienie lokalnych wyższych sfer. U Brittena lokalne elity epatują wręcz moralnym rygorem, wypominając każdemu dookoła najmniejszy "defekt". W wizji Sofulak Albert jest gejem, więc można by się spodziewać, że będzie on prezentował jakieś stereotypowo przyjęte cechy. Nic bardziej mylnego: skoro lokalna elita jest dwulicowa i broniąc moralnych wartości, sama jest przeżarta okrucieństwem, to tutaj to właśnie oni są przegięci i przerysowani. Lady Billows wygląda i zachowuje się jak rasowa drag queen, cechy pozostałych są wyolbrzymione, a niektóre ruchy karykaturalne. Na orgii nie obowiązują żadne granice płci, wieku i statusu społecznego. Tymczasem Albert to wręcz ostentacyjnie "normalny chłopak". Źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz?

Warstwę muzyczną przygotował maestro Jerzy Wołosiuk. Miałem już okazję słuchać jego prowadzenia Dokręcania śruby Brittena i Procesu Glassa w Szczecinie. Dyrygent bardzo dobrze czuje się w XX-wiecznych kameralnych operach (do tej kategorii należy też Albert Herring - orkiestra liczy raptem paręnaście osób). Początek spektaklu był dość niemrawy, ale ogólne przygotowanie muzyczne okazało się bardzo dobre. Orkiestra najlepiej brzmiała we fragmentach dramatycznych i lirycznych. Zabrakło może odrobiny komicznego błysku, jednak mniej oczywiste jego przejawy wyszły udanie, jak przykładowo wspaniale pompatyczne ogłaszanie Alberta królem w I akcie. Ansamble, których w Herringu pełno, zostały przemyślanie ułożone i ich tekstowa warstwa była czytelna. Narracja płynęła wartko do przodu, muzyki słuchało się z przyjemnością.

Jeszcze kilka słów na temat solistów. Aktorsko i wokalnie Albert Herring może się bardzo podobać. Najdłużej zostaną ze mną silna głosowo i postaciowo spektakularna Gosha Kowalinska jako Lady Billows i egzaltowana, lekko roztrzepana nauczycielka Miss Wordsworth (Małgorzata Olejniczak-Worobiej). Bartosz Gorzkowski w tytułowej roli pokazał ciekawy głos i sprostał niełatwemu zadaniu: solista nie ma wcale dużo miejsca na zarysowanie postaci Alberta i musi wykorzystać do tego dwie solowe sceny. Gorzkowskiemu to się w pełni udało. Charakterystyczną, niczym z przerysowanej opera buffa, postać stworzyła Benedetta Mazzetto jako pani Herring. Z obsady wyróżnili się też Natalia Kawałek jako Nancy (bardzo ładny głos i kreacja postaci, aż chciałoby się więcej) i Karol Skwara jako Nadinspektor Budd. Pochwały należą się każdemu z solistów, ale nie sposób każdemu poświęcić adekwatną ilość miejsca bez ekstremalnego wydłużania recenzji.

Jaki jest zatem poznański Albert Herring? To spektakl bardzo dobry, z zadatkami na więcej. Ma duże szansę stać się mocnym punktem repertuaru. Sam chętnie zobaczyłbym go jeszcze raz, bo odnoszę wrażenie, że zostało w nim jeszcze kilka zagadek, które czekają na odkrycie. Jest jeszcze jeden powód, by Herringa grać. Britten to absolutny mistrz opery XX wieku, kompozytor o genialnym zmyśle dramatycznym i wspaniałej muzycznej wyobraźni. W Polsce grywa się go rzadko, a przecież nie powinniśmy bać się stawiania go w jednym rzędzie z największymi twórcami gatunku. Tym bardziej że Britten może nam wiele powiedzieć o nas samych. Teatrze Wielki, apeluję o więcej.

Paweł Binek

  • Benjamin Britten, Albert Herring
  • reżyseria: Karolina Sofulak
  • kierownictwo muzyczne: Jerzy Wołosiuk
  • Teatr Wielki
  • 24.06

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022