Tysiąc procent emocji. Kto się boi Virginii Woolf?
![Fot. Bartek Sowa / materiału Teatru im. Fredry w Gnieźnie - grafika artykułu](/mim/kultura/pictures/obrazek,pic1,1200,71258,95321,show2.jpg&_sst=1719793477838)
Maria Spiss, młoda krakowska reżyserka, sięgnęła po słynny tekst Edwarda Albeego "Kto się boi Virginii Woolf?" - w nowym przekładzie autorstwa Jacka Poniedziałka. Efekty jej pracy zobaczyliśmy podczas premierowego pokazu - 6 czerwca w Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie.
Dwa dramaty w jednej sztuce
Fabuła jest prosta i nie zapowiada niczego nadzwyczajnego. Oto dwie pary spotykają się w domu jednej z nich: małżeństwa zblazowanego, niespełnionego wykładowcy uniwersyteckiego i córki wszechmogącego rektora, ustawiającego pionki w grach o wpływy. Martha (Małgorzata Łodej-Stachowiak) i George (Bogdan Ferenc) są w swoich rolach niezwykle przekonujący - chłodny, przenikliwy, inteligentny George i Martha jak spełnienie snu mizogina: histeryczna, zmysłowa, niepohamowana. Oboje bez opamiętania piją alkohol, puste butelki zdobią ściany pokoju.
Druga para wypada przy nich blado, ale wynika to raczej z zamysłu samego Albeego niż z niedostatków aktorskiego warsztatu, którego nie sposób odmówić ani Martynie Rozwadowskiej, ani Maciejowi Hąźle. Grany przez tego ostatniego Nick dopiero rozpoczyna karierę naukową i życie małżeńskie. Jest ambitny i zdyscyplinowany, choć trochę zdezorientowany. Jego żona ma rolę najmniej wdzięczną ze wszystkich: oszołomiona alkoholem, nieświadoma tego, co się dzieje, staje się pionkiem w konfrontacjach między bohaterami.
Prym wiodą więc starsi - Martha i George, którzy, doskonale obeznani ze sobą i obeznani w sztuce małżeńskiej przemocy, pełnią rolę przewodników w trudnych dziedzinach wkłuwania sobie drobnych szpilek, rozdrapywania ran i wbijania noży w serca. Oskarżenia i obelgi z dużą wprawą mieszają z pieszczotliwymi uwagami, zabarwionymi ironicznie. Znając swoje słabości, są w okrucieństwie swobodni, pełni swady, a niekiedy mistrzowsko wyrafinowani.
Kto się kogo boi?
Intensywność bycia bohaterów przywodziła na myśl nadmiernie przyprawioną potrawę, w której smaki mieszają się w zaskakujący sposób - jednocześnie fascynujący i przerażający, znakomity i obrzydliwy. W interpretacji "Virginii" reżyserii Marii Spiss nie ma mowy o dyskrecji, o subtelnym cieniowaniu małżeńskich konfrontacji. Wszystko, co się dzieje, jest krwią, krzykiem, nadmiarem i przesadą. To tysiąc procent emocji w emocjach, tysiąc decybeli, szaleńcza gra gestów i mimiki. A pod tym, co jest zewnętrzną intensywnością, poważne dylematy.
W dialogach jest coś porażająco prawdziwego - tak się mówi, kiedy nie ma nic do stracenia, kiedy desperacko szuka się wspólnej drogi, nie przebierając w środkach, w oskarżeniach: byle bolało, byle oczyszczało.
A co w spektaklu zostało z Virginii Woolf? Chyba temat macierzyństwa, tętniący tu jakby podskórnie, pod natężonymi do granic emocjami; chyba widmo aborcji, aluzje do poronienia, niespełnienia. Obie kobiety, Martha i Skarbie, cierpią z powodu dzieci, a jedyny pełnokrwisty i świadomy mężczyzna, George, doskonale o tym wiedząc, dręczy je obie i uczy, jak dręczyć początkującego męża - Nicka.
Agata Szulc
- Edward Albee, Kto się boi Virginii Woolf?, przekład Jacek Poniedziałek
- reżyseria Maria Spiss
- Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie
- premiera: 6.06, g. 19