Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Dziedzictwo historii, dziedzictwo traumy

O Janie Suwarcie, jednym z najważniejszych uczestników Poznańskiego Czerwca 1956 roku i działaczów opozycji w latach 80., opowiada jego syn, Adam Suwart.

. - grafika artykułu
Adam Suwart, fot. Grzegorz Dembiński

90 lat temu, 11 kwietnia 1934 roku urodził się w Poznaniu Jan Suwart. Jego dzieciństwo przypadło na czas wojny, a młodość na okres stalinizmu. Wychował się w rodzinie komunisty inwigilowanego w II RP, w PRL też poddawanego represjom. Czy ten bagaż doświadczeń sprawił, że podczas Czarnego Czwartku wybór dokonany przez Jana Suwarta był odruchem naturalnym?

W ów Czarny Czwartek mój tata, który miał wtedy 22 lata, jeszcze o świcie wyjechał służbowo - pracował jako kierowca - do Pniew. Kilka godzin później, wracając do Poznania, w rejonie Ogrodów zobaczył formujące się grupy ludzi, którzy nieśli jakieś "naprędce sklecone" transparenty. Było to szokujące, że w państwie totalitarnym masy ludzkie wychodzą na ulicę, by demonstrować. Gdy ojciec dojechał do zakładu pracy, powiedziano mu, że trwa strajk. Był na demonstracji pokojowej pod zamkiem i pod gmachem KW PZPR, gdzie w kulminacyjnym momencie zgromadziło się około 100 tysięcy ludzi. Później wraz z tłumem przeszedł na ul. Kochanowskiego. Do tego czasu był w zasadzie biernym obserwatorem wydarzeń. Ale gdy zobaczył funkcjonariuszkę, która z II piętra gmachu UB oddała do bezbronnych ludzi, w tym do kobiet i dzieci, sześć lub siedem strzałów, nie wytrzymał. "To był straszny gniew, straszny bunt, jak można było do bezbronnych ludzi strzelać!" - powiedział 25 lat później, jeszcze w PRL-u, dziennikarkom Polskiego Radia Barbarze Miczko i Agacie Ławniczak. Właśnie to sprawiło, że ojciec włączył się aktywnie w dalsze wydarzenia. Zdobył samochód, którym z kolegą jeździł po broń do rozbrojonego Centralnego Więzienia przy ul. Młyńskiej i woził ją w rejon ul. Kochanowskiego, by rozdawać demonstrantom, którzy chcieli walczyć przeciwko UB. Sam też ulokował się na poddaszu domu przy ul. Poznańskiej 49, skąd ostrzeliwał ten budynek. Potem, mimo przeprowadzonej wojskowej obławy, udało mu się uciec i przez jakiś czas ukrywać.

Był wtedy młody, ale znał realia tamtych czasów. Nie obawiał się konsekwencji swoich decyzji?

Dobrze wiedział, czym był stalinizm i bezpieka. Jego ojciec, a mój dziadek, Adam Suwart był przedwojennym komunistą. W II RP był wielokrotnie zatrzymywany, więziony z powodów politycznych. Podczas wojny rodzina ukrywała się na opłotkach Poznania, w skromnej chatce, którą zmiotło z powierzchni ziemi przejście I Frontu Białoruskiego. W 1945 roku partia, a konkretnie I sekretarz KW PPR w Poznaniu, Maria Eiger-Kamińska, przedwojenna współtowarzyszka dziadka, skierowała go do pracy w organach bezpieczeństwa. Dziadek pracował niestety w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego, najpierw w sekcji odpowiedzialnej za kontrwywiad w komunikacji i kolejnictwie, potem jako referent ds. tajemnicy państwowej. Prześladowania zaczęły się stopniowo. Najpierw w 1948 roku doszło do skrytobójczego mordu na 21-letnim bracie mojego ojca. W 1952 roku, gdy dziadek miał ponad 60 lat, został podstępem aresztowany w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Poddano go, pod sfingowanymi zarzutami, brutalnemu śledztwu. Był bity, znęcano się nad nim psychicznie. Trwało to ponad rok. Rodzina w tym czasie nie wiedziała, co się z nim dzieje. Mojego tatę - miał wtedy 17 lat - wyrzucono z sanatorium, gdzie leczył ciężką łuszczycę. Starsze rodzeństwo ojca zwolniono z pracy. Na przesłuchania do Warszawy wezwano moją babcię. Również ją dręczono. Poddano ją przymusowi farmakologicznemu, odizolowano w zakładzie psychiatrycznym. Rodzina nie mogła jej odwiedzać. Z powodów politycznych, a nie medycznych, została poddana leukotomii przedczołowej. Zmarła w 1954 roku w samotności i cierpieniu. Członkowie rodziny stali się pariasami. "Wszyscy na ulicy się od nas odwracali" - wspominał ojciec. Wtedy wraz z rodzeństwem doświadczył głodu. Włamał się do sklepu, by zdobyć jakieś jedzenie. Nie przypuszczał, że jako syn komunisty, który stał się nagle "wrogiem ludu", jest także pod obserwacją. Ten "zabór mienia społecznego" przypłacił ponadtrzyletnim więzieniem. Wyszedł rok przed Czerwcem 1956. Krótko wcześniej wypuszczono z więzienia dziadka, który po stalinowskich represjach przypominał cień człowieka. Przeżył jeszcze dziesięć lat. Po 1956 roku został zrehabilitowany. Późnym latem 1956 roku, gdy ojciec był już aresztowany za "udzielenie pomocy w gwałtownym zamachu na funkcjonariuszy UB i nielegalne posiadanie broni", za co groziła mu kara śmierci, prokurator starał się mu wmówić, że 28 czerwca jego działaniami kierowała chęć zemsty. On jednak zaprzeczał. Zawsze podkreślał, że wziął aktywny udział w wydarzeniach po tym, gdy zobaczył, że pierwsze strzały do bezbronnych ludzi padły z gmachu UB. Zaważyło to na całym jego życiu.

W publikacjach historycznych dość szczegółowo opisane są losy Jana Suwarta bezpośrednio po Czerwcu '56. Proces "dziewięciu" i uniewinnienie. Mnie bardziej interesuje, co działo się z Twoim ojcem w kolejnych latach, aż do powstania Solidarności w 1980 roku, w której działalność się zaangażował.

Ojciec dowiedział się, że został uniewinniony, dopiero w 1981 roku. Przez lata nie pamiętał w ogóle, by odczytano czy doręczono mu wyrok. Uniewinnienie było sukcesem dzielnych adwokatów - mecenasa Michała Grzegorzewicza i Gerarda Kujanka, którzy bronili mojego ojca, a także innych obrońców z tych procesów, przede wszystkim Stanisława Hejmowskiego. Po latach wystarałem się, by odznaczono ich pośmiertnie Krzyżami Komandorskimi Orderu Odrodzenia Polski. Choć w czasie gomułkowskiej odwilży ojciec wraz z dziesiątkami innych więźniów politycznych opuszczał celę, nie mógł doświadczyć nawet tej namiastki wolności, która była dostępna pozostałym ludziom w PRL-u. Służba Bezpieczeństwa opatrzyła jego nazwisko epitetem "bandyty politycznego". Był inwigilowany. Nie mógł znaleźć stałego zatrudnienia. Tajniacy nachodzili dyrektorów kolejnych zakładów pracy i "zachęcali" do zwolnienia lub niezatrudniania ojca. Nie mógł liczyć na przydział mieszkania, kształcenie, wczasy, lepsze zarobki. Przez kilka lat po Czerwcu wraz z ówczesną żoną i moimi starszymi braćmi oraz z innym bohaterem Czerwca '56, Januszem Kulasem i jego rodziną, jeździł po Polsce, niczym w taborze, podejmując dorywcze prace na czarno. Lekka poprawa sytuacji nastąpiła krótkotrwale w latach 60., co wiąże się z wysoką pozycją ówczesnego ministra obrony narodowej i marszałka Polski Mariana Spychalskiego, który przed wojną był związany z naszą rodziną. Od 1968 roku było znowu gorzej.

Po 13 grudnia 1981 roku ponownie przeżył upadek społecznego buntu. Choć był to zupełnie inny bunt w formie i treści, to chyba równie trudny i bolesny?

W chwili wprowadzenia stanu wojennego ojciec pracował w jednej ze spółdzielni w Poznaniu jako kierowca. W 1980 roku założył tam komisję zakładową Solidarności, był też współzałożycielem pierwszej organizacji "czerwcowej" - Klubu Pamięci Poznańskiego Czerwca 1956 przy Zarządzie Regionu Solidarności. Po 13 grudnia 1981 roku przez kilka tygodni konspiracyjnie woził paczki żywnościowe do rodzin osób internowanych. Jednak wkrótce znów stracił pracę i skutecznie przeszkadzano mu w ponownym zatrudnieniu przez ponad dwa lata. Ciężar utrzymania rodziny spoczął na mojej mamie. Mam w pamięci taki obraz, jak idę, trzymając tatę za rękę, pogrążoną w cieniu ul. Chopina. Przed okazałym gmachem stoi umundurowany wartownik. Ojciec każe mi czekać na zewnątrz i na długo przepada we wnętrzu budynku. Dopiero po latach dowiedziałem się, że tata chciał, żebyśmy wyjechali do Kanady. Załatwiał coś zapewne w konsulacie amerykańskim. Moja mama powiedziała, że się nie zgadza. I zostaliśmy. Ojciec konspiracyjnie zbierał i gromadził różne materiały dotyczące śledztw, zaginięć i dziwnych okoliczności śmierci uczestników Poznańskiego Czerwca. W 2013 roku od jednego z księży dowiedziałem się, że tata poprosił go w listopadzie 1989 roku o przechowanie jakiegoś zbioru dokumentów o szczególnym znaczeniu. Ksiądz nie zdążył tych dokumentów odebrać. Dotarła do niego informacja, że Jan Suwart zmarł nagle krótko przed spotkaniem. Materiałów tych nigdy nie odnalazłem.

Zmarł 7 listopada 1989 roku. Można powiedzieć, że doczekał upadku komunizmu, zdążył być świadkiem częściowo wolnych wyborów, pierwszego niekomunistycznego rządu w Polsce. Czy byłby zadowolony z tego, jak później funkcjonował kraj? Trudno też nie zadać sobie pytania, jak na Ciebie wpłynęła historia Twojego ojca i całej rodziny.

Nigdy nie odpowiem sobie na to pierwsze pytanie, bo ojciec był człowiekiem niezależnym, mało schematycznym. Myślę, że pozostałby jednak wierny sobie i swoim przekonaniom, więc pewnie nie popadłby w "kombatanctwo" i koniunkturalizm charakterystyczny dla ostatnich trzech dekad naszej najnowszej historii. Mnie od dzieciństwa przez większość życia towarzyszyły różne nienaturalne problemy. Długo nie byłem ich w pełni świadomy, choć były dolegliwe. Dopiero po latach dowiedziałem się, że żyją we mnie skutki traum rodzinnych - nie tylko niewypowiedziane cierpienia mojego ojca, ale też to, czego doświadczyła babcia, a nawet tajemnice i problemy dziadka, który przybył do Poznania w 1918 roku z leninowsko-bolszewickimi dyspozycjami, z fałszywą tożsamością, na zawsze ukrywając swoje krymczacko-odeskie pochodzenie. Jestem prawie pewien, że ojciec doświadczył w wyniku komunistycznych prześladowań zespołu stresu pourazowego (PTSD). Wywołał on w jego organizmie skutki, które mogą być dziedziczone. Potomek takiego straumatyzowanego człowieka może potem przez lata doświadczać nie swoich lęków, fobii i stanów depresyjnych. Może przeżywać w snach czy na granicy świadomości zdarzenia sprzed kilkudziesięciu lat, z życia swojego rodzica czy niepoznanego nigdy dziadka. Sam łatwiej dozna PTSD i innych chorób pod wpływem trudnych wydarzeń z własnego życia, które człowiek nieobciążony zniesie bez takich konsekwencji. Gdy w wieku 10 lat wróciłem ze szkoły i znalazłem w łazience zwłoki ojca, nie mogłem jeszcze rozumieć, jak to zdarzenie, wraz z zapisanymi we mnie konsekwencjami osobniczych doświadczeń mojego ojca i jego rodziców, zdeterminuje na następne dziesięciolecia moje życie. Ma to wymiar epigenetyczny. Skutki traumy powodują kaskadę zmian w organizmie, począwszy od zmiany ekspresji genów, po zmiany w strukturach  mózgu odpowiadających za lęk, pamięć. Na szczęście odziedziczone zmiany epigenetyczne można zniwelować. Badania, m.in. zespołu prof. Mai Lis-Turlejskiej oraz prof. Marcina Rzeszutka, dowodzą, że populacja żyjąca w Polsce jest znacznie bardziej niż inne narody dotknięta PTSD. Dotyczy to prawie jednej piątej Polek i Polaków, podczas gdy średnie występowanie na świecie tej przypadłości waha się między 5 a 10 proc. Na szczęście zmiany epigenetyczne można niwelować. Potrzebna jest nam zbiorowa narodowa terapia, budowa innego modelu życia społecznego. Nie wiadomo tylko, czy zdążymy. Mojemu ojcu nie było to dane. Żył tylko 55 lat.

Rozmawiał Mateusz Malinowski

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024