Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Skok do wody o innej temperaturze

- W spektaklu "Raport panika" zadaję pytania skąd stereotyp Polaka Janusza? Kiedy napędzamy się niewytłumaczalną, wszechobecną złością? Rozwijam też kwestię usprawiedliwiania nienawiści, nietolerancji, ksenofobii i ułańskiej zakrapianej fantazji - opowiada Arti Grabowski*, artysta-rezydent Sceny Roboczej.

. - grafika artykułu
fot. archiwum prywatne

Nim przejdziemy do monodramu, opowiedz proszę o swoim doświadczeniu z performansem. To głównie na tej formie wypowiedzi artystycznej byłeś skoncentrowany przez lata.

Kiedy zaczynałem zabawę z performansem, dopatrywałem się w nim czystej sztuki, niepoliczalnej, wręcz nieobliczalnej efemery, na dodatek niczym niezobligowanej. Podobało mi się to, że performans był instytucjonalnie nieokiełznany; nie funkcjonował w galeriach czy na uczelniach. Decydowaliśmy się na niego z pełną premedytacją. Wiedzieliśmy, że jest nieopłacalny, niedoceniany i nielubiany. Szydzono z nas, ale to była siła, z której mogłem wykrzesać autentyzm i bunt. Po latach performans pojawił się na uczelniach, w publikacjach, powstało kilka znaczących filmów, co dobrze zrobiło temu nurtowi, ale z drugiej - wepchnęło go w akademickie prawidła.

Zastanawiam się, czy obecna popularność performansu nie wpływa na zdewaluowanie tej formy twórczej ekspresji. Często pojawiają się głosy, że to nurt, który się już wyczerpał i obecnie głównie drażni swoją wszędobylskością i wtórnością. Jak się na to zapatrujesz jako praktyk i wykładowca?

Walka z czymś, co jest zakazane łatwo staje się zaraźliwa. Na pewnym etapie to bardzo pomocne, bo wpływa na gwałtowny rozwój jakiegoś nurtu, ale gdy zaczyna być zbyt powszechny - nuży. Coś jest prawdziwego w stwierdzeniu "artysta głodny - bardziej wiarygodny". Prawdą jest, że akademizm klajstruje frywolność, świeżość i autentyczność wypowiedzi, ugładza bunt, który stale domaga się przecież zmian i eksperymentu. Zabawne, bo marzyliśmy o tym, aby performans był traktowany z uważnością i szacunkiem, a teraz dopatrujemy się w tej modzie na niego wad. Nie zaryzykowałbym jednak stwierdzenia, że któraś z dyscyplin się kiedyś wyczerpie. Tak wieszczono malarstwu i rzeźbie - i co? Mają się dobrze. Przesyt wynudzi, zweryfikuje, odsunie na boczny tor, ale przyszłość przyniesie nowy głód, wzbogacony o nowe możliwości i konteksty.

Dlaczego performans zaczął cię uwierać?

Zauważyłem, że wpadłem w pewien schemat myślowy i powielam własne klisze. Poczułem, że tracę autentyczność, a więc coś na czym mi zależało. Performans jest introwertyczny i pięknie powierzchowny, a właśnie to zaczęło mi doskwierać. Potrzebowałem kontaktu z innym człowiekiem, pracy w grupie, testu nowej roli, np. reżysera teatralnego. Najlepszym pomysłem wydało mi się wskoczenie do wody o innej temperaturze. Dziecięca frajda, która z czasem wyblakła w pracy nad performansem, powróciła przy pracy z teatrem.

Czy możesz przybliżyć twoje związki z teatrem?

Zainteresowania sięgają czasów liceum i fascynacji: Witkacym, Kantorem, La Fura Dels Baus. Początki praktyczne to Poznań i kilkuletnia współpraca z teatrem Porywacze Ciał (2002-2007). Przeszedłem u nich przez całą hierarchię: techniczny, scenograf, aktor, współscenarzysta. Przez kilka lat godziłem pracę w teatrze z indywidualnym rozwojem w performansie. Na dłuższą metę to jednak kolidowało, nasze drogi się rozeszły. Rozpocząłem karierę akademicką - tworzenie pierwszej w Polsce Pracowni Sztuki Performance, kuratorską (Cykl Sopockich Spotkań Performerów) i autorską w performansie. W 2015 r. Instytut Jerzego Grotowskiego zaprosił mnie do współpracy w roli tutora Akademii Teatru Alternatywnego we Wrocławiu. Zabawnie okazało się, że również Porywacze będą prowadzili zajęcia i to w tym samym czasie, co ja. Jedną z kursantek ATY była Marta Grygier, która zaproponowała abym został opiekunem, reżyserem jej dyplomowego monodramu "Kamica79". Byłem mile zaskoczony efektem - to był ten moment, który znów obudził we mnie dziecięcy zapał do pracy. Potem już lawinowo kolejna propozycja, tym razem od Moniki Wachowicz i reżyseria monodramu "W zawieszeniu", przyszłoroczna rezydencja w Scenie Roboczej.

Pojawiło się więc doświadczenie z monodramem, które zakładam, że ostatecznie przypieczętowało twoją potrzebę autorskiej wypowiedzi i wpłynęło na rozpoczęcie pracy nad "Raportem paniką".

Tematy z wątroby domagały się wyskandowania, a forma monodramu wydała mi się najwłaściwsza. Podczas biegania po Tatrach słuchałem audiobooka "Dzienniki paniczne" Rolanda Topora. Czytałem go i czułem, że zapisałem coś podobnego dosłownie dwa dni temu, choć w bardziej aktualnym kontekście. W tym samym czasie pracowaliśmy również nad wystawą "Kwiaty zła", odnoszącą się do Baudelaire'a. Wtedy też pojawił się eksperymentalny pomysł, aby spektakl reżyserowało trzech moich przyjaciół: Maciej Adamczyk z Porywaczy, Daniel Jacewicz z Teatru Brama i Marek Kościółek z Teatru Krzyk. To  był piękny utopijny pomysł, który trudno było logistyczne zrealizować.

Reżyserią monodramu ostatecznie zajął się tylko Marek Kościółek. Ty jednak napisałeś scenariusz, o którym wiemy już, że wyrasta z zamiłowania do Topora i Baudelaire'a. Czy zamiłowanie do literatury przekłada się u ciebie na chęć pisania?

Lanie wody czy opisywanie wizji zawsze przychodziło mi z lekkością, choć to grunt, po którym nieśmiało jeszcze stąpam. Mam tendencje do metaforyzacji i nadużywanie ironii, zwrotów akcji, braku kropek. Kiedyś panicznie bałem się tekstu, nawet na scenie, ale znów - zmieniła to praca z Porywaczami. Od tego czasu ekwilibrystyczno-dadaistyczne zabawy ze słowem na stałe zagościły w moich performansach.

W opisie spektaklu czytamy, że "wyprowadza na manowce narodowej tożsamości", więc zakładam, że będziesz nas politycznie zaczepiać.

Tak, ale bardziej w formie refleksji niż oskarżenia. U Topora bohater wyrobił w sobie nawyk udawania wariata, bo dzięki temu może być nietykalny. Poczułem to na własnej skórze, kiedy w obronie przed agresorami przyjąłem postawę wariata, co mnie uratowało przed pobiciem, "ludzie boją się szaleńców, mogą zrobić krzywdę albo narobić wstydu". W spektaklu zadaję pytania skąd stereotyp Polaka Janusza? Kiedy napędzamy się niewytłumaczalną, wszechobecną złością? Rozwijam też kwestię usprawiedliwiania nienawiści, nietolerancji, ksenofobii i ułańskiej zakrapianej fantazji.

Przez niekonwencjonalne, radykalne zabiegi, które często stosują performerzy, sami nierzadko znaczeni są etykietką wariata. Rozumiem jednak, że w twoim spektaklu słowo to wolne jest od negatywnego wydźwięku.

Oczywiście. Od lat fascynuje mnie Witkacy, Teatr Absurdu, Artaud, Kaufman, którzy są dla mnie przykładami pozytywnych szaleńców. Szaleństwo - nie z medycznego punktu widzenia -  jest kreatywne, wyzwalające. Mówię rzecz jasna o tym pozytywnym wariacie, a nie narażającym siebie czy innych na niebezpieczeństwo. Transgresyjne doświadczenia otwierają, uwalniają emocje, poszerzają percepcję. Tego przez lata mogłem doświadczać w performansach, dzięki niemu zmieniło się moje podejście do czasu, ciała i duszy. Szaleństwo, które wyzwala w sposób euforyczny, wyrzuca z pewnego kanonu zachowawczego i pozwala na ciekawą wiwisekcję świata i własnej roli w nim.

rozmawiała Julia Niedziejko

*Arti Grabowski - ur. 1977, absolwent Wydziału Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Artysta interdyscyplinarny: malarz, performer, aktor, reżyser teatralny. Zajmuje się również sztuką wideo oraz "instalakcją". Występował na festiwalach sztuki performans, biennale oraz przeglądach sztuki w różnych zakątkach świata. Kierownik Pracowni Sztuki Performance na Wydziale Intermediów ASP w Krakowie, kurator Międzynarodowych Spotkań Performerów w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie oraz kilku wystaw o zasięgu międzynarodowym ("Kwiaty Zła", "Stan zagrożenia"). Wyreżyserował monodramy: "Kamica79" oraz "W zawieszeniu". Współpracował z poznańskim teatrem Porywacze Ciał, z którym to zrealizował pięć spektakli.

  • "Raport panika"
  • Scena Robocza
  • 6.12

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018