Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Czarnecki. Urbanista z przypadku

Rozmowa z Hanną Grzeszczuk-Brendel i Grażyną Kodym-Kozaczko, autorkami opracowania najnowszego wydania "Wspomnień architekta" Władysława Czarneckiego.

. - grafika artykułu
Władysław Czarnecki - Wspomnienia architekta, Wydawnictwo Miejskie Posnania

Władysław Czarnecki, przedwojenny architekt miasta, do dziś jest symbolem sensownej i skutecznej urbanistyki. Dziś nie ma już takich ludzi? A może nie sprzyja im sytuacja?

Grażyna Kodym-Kozaczko: Najbardziej brakuje sprzyjających warunków administracyjnych, w których funkcjonował. Dziś planowanie to bardziej zagadnienie prawne niż kreowanie miasta w oparciu o prawidłowe zasady urbanistyczne. Zamiast robić plany, traci się czas na procedury.

Hanna Grzeszczuk-Brendel: Osobowość też ma znaczenie. Przed wojną spotkało się dwóch sensownych ludzi: Czarnecki i prezydent Ratajski. Mieli podobne cele i potrafili się dogadać. Widać też po tym, jak ważna jest rola władz miasta w kreowaniu przestrzeni.

Ze Wspomnień wynika, że przed wojną było łatwiej. Czarnecki projekty modyfikował na budowie, z dnia na dzień, bez procedur.

H.B.: Ale przed wojną projekt budynku wyglądał inaczej. Wystarczyły cztery strony...

G.K.:...a dziś do urzędu trzeba zajechać z taczką dokumentów.

H.B.: To nie tylko wina biurokracji, ale upadku rzemiosła. Wtedy wystarczyło omówić sprawę z majstrem na budowie i wszystko było jasne.

Tempo było szybkie, a co z jakością? Czarnecki był lepszym urbanistą czy architektem?

H.B.: Urbanistą. Z tego samego powodu, dla którego nie był wybitnym architektem. To projektant środka. Trzymał się tradycji, a jednocześnie był otwarty na nowe, ale sprawdzone wątki. W projektowaniu miasta to cenne. W architekturze prowadzi do zachowawczości, która w tym przypadku nie do końca się chyba sprawdziła.

G.K.: To paradoks: był architektem z wykształcenia, a urbanistą z przypadku. Sam to przyznawał, choć zastrzegał, że chadzał we Lwowie, jako wolny słuchacz, na wykłady, gdzie wpojono mu, że najważniejszy jest kontekst, w którym się projektuje.

H.B.: W tym duchu podejmował potem decyzje. Przykładem jest gmach PKO - planowany jako wieżowiec, ale przycięty przez Czarneckiego do skali zabudowy placu Wolności.

Czarnecki douczał się w biegu. Podróżował za granicę i przywoził do kraju nowe rozwiązania.

G.K.: Przed wojną nie było z tym problemów, oczywiście poza finansami. Po wojnie, nawet po 1956 r. było to prawie niemożliwe. Nie było nawet wiadomo, dokąd warto jechać, bo ograniczony był wybór lektur. Do Polski przenikały tylko niektóre wątki nowych prądów w urbanistyce. Przegapiono więc takie publikacje, jak książka Jane Jacobs, krytykująca doktrynalny modernizm. I to w chwili, gdy Polska rozwijała się w jego duchu.

Tymczasem Czarnecki głosił podobne krytyczne tezy, ale zakorzenione jeszcze w swoich przedwojennych poglądach.

G.K.: Nie tylko. Był na bieżąco. Po 1956 r. nawiązał kontakt z architektami, których poznał podczas epizodu w szkole architektury w Liverpoolu. Przysłali mu książki, czytał je. Powoływał się na rozwiązania angielskie: oszczędzanie tkanki historycznej, rezygnację z tras szybkiego ruchu w centrum, parkingi park and ride. Uważano go jednak za ramola lansującego przestarzałe pomysły, gdy tu rozwija się prawdziwa nowoczesność. Prestiżowa wysokościowa architektura i szerokie arterie odpowiadały lokalnym kacykom.

H.B.: Lansował zawsze tezę, że miasto należy dokładnie poznać, zrozumieć jego topografię i funkcjonowanie, a nie wywracać wszystko do góry nogami, odcinając przeszłość grubą kreską.

Czy jego wspomnienia mogą być dziś także wskazówką dla władz i projektantów?

H.B.: To przede wszystkim dzieło historyczne. Ale przesłania, które niesie, są aktualne. Miasto to żywy organizm. Rozwiązania urbanistyczne nie są działaniami na chwilę, lecz na lata. Na przykład kliny zieleni. Są organicznie wpisane w Poznań. Łączą układ ringów i sytuację topograficzną. Nie gwałcą miasta, jak wiele innych, źle przemyślanych koncepcji.

G.K.: Warto nawiązać do modelu działania tamtych władz. Czarnecki opisuje cotygodniowe narady, gdzie dyskutowano o kierunkach i sposobach rozwoju. Było poczucie, że miasto to wspólna sprawa. Nawet w czasach gospodarczego kryzysu i złej atmosfery po usunięciu Ratajskiego ze stanowiska. Władze słuchały fachowców, którzy cieszyli się autorytetem.

A może słuchano tylko Czarneckiego, bo miał wyrazistą osobowość?

H.B.: Był uważany za przyjaznego człowieka. Nie tyle narzucał wizje, ile potrafił je wyjaśnić i forsować, bez walenia pięścią w stół. Nie miał przy tym skłonności do kompromisów. Godził się jedynie na drobne modyfikacje.

G.K.: To był edukator. Sam uczył się, podróżując po Europie, a potem przekazywał wiedzę dalej. Na emigracji nauczył się angielskiego i przyswoił ogromne ilości literatury. Do kraju wróciła zupełnie inna osoba! Czuł gorycz, gdy widział kontrast między tym, co robiono w Anglii i tutaj.

We wspomnieniach krytykuje późniejsze zmiany dobrych przedwojennych rozwiązań. Nie napisał jednak dokładnej relacji z czasów po 1945 r.

G.K.: Krążyły pogłoski, że takie wspomnienia były. Mogły zaginąć, bo spuścizna po Czarneckim została rozproszona w dość skandalicznych okolicznościach.

Na ile zachowane wspomnienia są wiarygodne? Czasem można dopatrzeć się w nich nieścisłości.

H.B.: Może czasem koloryzował, ale są dowody, że miał zacięcie naukowe, weryfikował fakty. Jedno jest jednak pewne: przypisuje sobie za wiele. Zwłaszcza jeśli chodzi o współpracę z żoną Janiną. Jestem przekonana, że wiele projektów podpisanych przez męża robiła właśnie ona. Jej koncepcje były bardziej nowatorskie, świeższe. Godziła się jednak na bycie w zawodowym cieniu. To typowe dla międzywojnia: architektki działały w parach z mężami, choć bywały od nich zdolniejsze.

G.K.: Znam kobiety, które niemal dostają szału, czytając, jak zdawkowo Czarnecki opisuje żonę. Bo to była osoba niesamowita. Sama, z trojgiem dzieci, przetrwała wojnę, prowadziła tajne nauczanie. Wcześniej była orlęciem lwowskim, łącznikiem z powstańcami śląskimi. Miała talenty i silny charakter, których Czarnecki chyba jej zazdrościł.

A przecież miał poważanie i sporo władzy. Czy nie trzeba nam dziś w mieście człowieka lub funkcji o równie silnym wpływie na przestrzeń?

H.B.: Może nie tak silnym, ale kompetencje i działania  osoby odpowiedzialnej za architekturę i urbanistykę powinny być większe. Gdy Czarnecki nastał w urzędzie, zażądał, by z innych wydziałów spływały na bieżąco informacje istotne dla projektowania. To też jest dziś absolutnie potrzebne.

G.K.: Historia pokazuje, że wybitne realizacje urbanistyczne są jednak związane z konkretnymi nazwiskami. Decydują osobowości.

H.B.: Choć strach się bać, gdy spore kompetencje trafią w nieodpowiednie ręce. Nie może być jednoosobowego projektowania, ale nadzór i koordynacja - owszem. Projektowanie wychodzi dziś poza sztywne prawne ramy. Coraz większy wpływ mają ruchy obywatelskie. Mogą wiele zdziałać we współpracy ze zdolnym i kreatywnym wizjonerem.

rozmawiał Jakub Głaz

  • dr Grażyna Kodym-Kozaczko - pracownik naukowy i wykładowca Wydziału Architektury Politechniki Poznańskiej.  Autorka badań i publikacji z zakresu poznańskiej urbanistyki w XIX i XX w. Od wielu lat członek zarządu poznańskiego Oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich.
  • dr hab. Hanna Grzeszczuk-Brendel - pracownik naukowy i wykładowca Wydziału Architektury Politechniki Poznańskiej.  Autorka badań i publikacji z zakresu architektury oraz problematyki rozwoju miast w XIX i XX w. Od kilku lat zaangażowana  w działalność ruchów miejskich - jest członkiem zarządu stowarzyszenia Prawo do Miasta.