Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Zamiast objawienia

Zapowiadano, że będzie o historii, takiej przez duże "H", polskiej, europejskiej, a może i powszechnej. Zamiast chaosu dziejów mamy tylko rozgardiasz scenograficzny. Coś tu nie gra. 

. - grafika artykułu
fot. MOsko

Na wstępie nasuwa się pytanie jak ma się owa uniwersalna historia opisująca tłumy do dzieł Brunona Schulza i Franza Kafki, które pełne są obrazów intymnych, dotyczących czy to prywatnych mitologii, czy jednostkowych dramatów. Symboliczny charakter twórczości obu autorów kusi, pozornie obiecując, że swobodnie łącząc motywy, można opowiedzieć o wszystkim. Oglądając spektakl "Kafka/Schulz: objawienia i herezje", odnoszę wrażenie, że realizatorzy również dali się zwieść.

Najbardziej zwraca uwagę scenografia, z którą tancerze nieustannie wchodzą w interakcje, przeobrażając ją. Początkowa prostota formy białego tiulu okrywającego trzecioplanowy kubik zostaje zaprzepaszczona, gdy po zdjęciu materiału okazuje się, że zakrywał on także stosy książek i mnóstwo srebrnych pudeł. To jednak dopiero początek! Bryła to gablota na manekiny, a pudła stanowią skrytkę na najrozmaitsze szpargały, które stopniowo zasypują scenę. Peruki, futra, talerze, girlandy sztucznych liści... Niczym na targu staroci, gdzie znaleźć można wszystko. Gdy czytamy prozę Schulza, wyobraźnia podsuwa obrazy zagraconych wnętrz, jednak odtworzenie tego na scenie nie służy spektaklowi, w bezładzie ginie bowiem taniec.

Szkoda, bo rozwiązania ruchowe wydają się najlepszym aspektem przedstawienia. Mechaniczna sztywność przeplata się z bardziej organicznym ruchem. Tancerze stają się tym samym dwoistymi istotami, którym raz bliżej do manekinów, by po chwili odzyskać ludzki rys. Obrazuje to dynamikę relacji między bohaterami. Owładnięty pożądaniem do dwóch kobiet mężczyzna - Jakub Starzycki, po pewnym czasie staje się ich zabawką, później na moment role się zamieniają. Temu zwrotowi akcji odpowiada najciekawszy, moim zdaniem, fragment choreografii. Natalia Trafankowska i Anna Gumna tworzą świetny duet, ich ciała przypominają nieco przerażające, wielkie marionetki, którym, siedząc, przygląda się mężczyzna. Odbiór zakłóca tylko jeden szczegół - przed tą sceną Starzycki zabandażował głowy tancerek. Zakrycie twarzy zapewne miało je upodobnić do manekinów, a przez to uprzedmiotowić. Niepotrzebnie, ruch obroniłby się sam. Bandaż jest zbyt nachalnym, ilustracyjnym akcentem.

Odnoszę wrażenie, że w spektaklu nie brakuje fragmentów, które bez straty można by pominąć. Pojawiają się krótkie układy, które nie budują ani narracji, ani nastroju, stanowią raczej okazję, by tancerze wykazali się swoimi zdolnościami. Tu nogi jak do szpagatu, tam popisowy skoczek. Bardzo ładnie, ale jednak to nie wystarcza. Wątpliwości nasuwa także strona aktorska. Mimo tematu zawikłanych układów damsko-męskich, który sugeruje intensywne emocje, w relacjach, które obserwujemy na scenie, brakuje napięcia. Raz się szturchną, kiedy indziej popchną, ale gesty pozostają beznamiętne. Z mową ciała niejednokrotnie kontrastuje mimika, która jest przerysowana, chwilami aż groteskowa. Jakub Starzycki z wytrzeszczem oczu spoglądający na widownię kojarzy się z bohaterem niemego filmu. Dlaczego reżyser Tomasz Kajdański w taki sposób poprowadził tancerzy, mieszając konwencje? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia.

Po godzinnym spektaklu nie wiem również, co stało się z ową wielką historią. Czy jedzenie z pustego talerza miało nawiązywać do klęski głodu czy wprost przeciwnie, do współczesnych dietetycznych trendów? Czy kłębiące się przedmioty miały przypominać powojenny krajobraz czy może raczej przedstawiać bezmyślny konsumpcjonizm? Tak czy inaczej, żadna z tych wersji mnie nie przekonuje. Zamiast na siłę w przedstawieniu dopatrywać się historii uniwersalnej, pozwólmy mu opowiadać o obezwładniającej namiętności. W tancerkach dostrzeżemy dalekie echa Adeli ze "Sklepów cynamonowych", posiadającej władzę dzięki byciu pożądaną. W mężczyźnie zobaczymy młodzika, odkrywającego zmysłowość. Spotkajmy się z takim Schulzem, nieco zbanalizowanym, choć wciąż charakterystycznie onirycznym. Nie jestem natomiast pewna, jakiego Kafkę chciał przywołać Tomasz Kajdański, gdyż nie pojawiają się jawne odwołania do "Procesu". Czasami wprowadza tylko nastrój niepokoju, swoisty dla twórczości pisarza.

Tym, czego niewątpliwie brakuje w spektaklu, jest spójność, przez co sensy pozostają rozmyte za wieloma symbolami, z którymi widz nie wie, co zrobić. Wydaje się, że twórcy zapomnieli o kluczowej zasadzie "mniej znaczy więcej". Schulz, Kafka, niewyczerpany temat historii i przeogromne aspiracje to trochę za dużo jak na godzinę. W takich warunkach i najważniejsze objawienia pozostają nieodczytywalne.

Agnieszka Dul

  • "Kafka/Schulz: objawienia i herezje"
  • choreografia i reżyseria: Tomasz Kajdański
  • dramaturgia i scenografia: Krzysztof Cicheński
  • opracowanie muzyczne: Marta Knaflewska
  • wykonawcy: Natalia Trafankowska, Anna Gumna i Jakub Starzycki
  • premiera: 18.12, g. 19
  • Teatr Wielki, Sala Drabowicza