Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Teatralny list w butelce

Piszę do Nassima Soleimanpoura, autora sztuki "White Rabbit, Red Rabbit" zagranej w poznańskiej Scenie Roboczej:

Fot. Jakub Wittchen - grafika artykułu
Fot. Jakub Wittchen

Drogi Nassimie... Przepraszam, że tak poufale, ale godzina spędzona z Tobą w teatrze sprawiła, że trudno mi się do Ciebie zwrócić inaczej. Zatem: Drogi Nassimie, wieczór z Twoim "White Rabbit, Red Rabbit" był niezwykły z kilku co najmniej powodów. Wszystkie są teatralne i wszystkie poza teatr wykraczają.

Zostawiłeś mnie z pytaniem: Po jaką cholerę chodzić do teatru? Odpowiadałam już sobie na nie dziesiątki razy, a teraz znowu stało się zasadne. Od zawsze wiem, że robię to nie tylko po to, żeby oglądać, ale także czuć, myśleć oraz działać. Nigdy jeszcze konieczność działania nie była jednak sformułowana w trybie nakazowym przez autora. "Napisz do mnie maila na adres nassim.sn@gmail.com" - usłyszałam w czasie spektaklu. Dziwne.

Deprymuje mnie ta sytuacja, drażni, rodzi przekorę. Nie chcę wysyłać do Ciebie listu: "Hej, byłam na Twoim spektaklu, było bardzo fajnie, załączam zdjęcia, mam nadzieję, że Ci się spodobają.". Lekka forma Twego przedstawienia skłania właściwie do takiej właśnie korespondencji, ale ja po pierwsze nie mam na to ochoty (to takie "fejsbukowe", fuj!), a po drugie nie wierzę, że o to właśnie Ci chodziło. I ta niewiara mnie uwiera. Bo jeśli nie o to, to o co jeszcze? I co właściwie powiedziałeś nam tak naprawdę tego wieczoru, wciągając nas w cudownie pokrętną teatralną grę z królikami, które niszczą się wzajemnie, z trucizną, którą ma wypić (lub jej nie wypić) reprezentujący Cię aktor, z angażowaniem widzów do udziału w tym teatralnym "morderstwie". Stało się coś znacznie poważniejszego niż zwykły spektakl, a jednak brakuje mi czegoś, co sygnalizowałoby, że może chodzić o coś więcej niż konwencjonalna wymiana listów.

Piszę jednak, jak widzisz. Piszę, bo nie daje mi spokoju niepokój, który zostaje w widzu po tym spektaklu. Wisi nad nim bowiem nie tylko niemożność związana z tym, że nie masz paszportu, więc zamiast Ciebie podróżuje po świecie Twoja ezopowa sztuka, ale także jakiś rodzaj grozy. W Polsce jeszcze dwie dekady temu też nie mieliśmy paszportów, a groza wisiała nie tylko w powietrzu.

Męczy mnie ten teatralny zabieg z trucizną. Jest tak absurdalnie niewiarygodny, że żaden człowiek teatru nie zdecydowałby się na zastosowanie go na scenie. A Ty jesteś przecież człowiekiem teatru, dałeś tego najlepsze dowody pisząc swoją sztukę. Dlaczego zatem zrobiłeś coś tak niewiarygodnego? Czyżby po to, żebyśmy się bardzo intensywnie zastanawiali nad wiarygodnością Twojego losu? Jeśli tak, osiągnąłeś swój cel. 

Czekam zatem na odzew (obrebowska@gmail.com) i odpowiedź na pytanie, czy dałam się nabić w teatralną butelkę, a właściwie fiolkę (z trucizną). Kiedy teatr się w teatrze spełnia, spełnia się i w widzu. Kiedy teatralne granice zostają przekroczone, można (choć pewnie wcale nie trzeba) grać dalej. Ja się czuję do gry zmuszona. Cóż, grajmy.

Pozdrawiam

Ewa Obrębowska-Piasecka (numer 28 na widowni Twojego przedstawienia)

PS Powinieneś wiedzieć, że Ewa Kaczmarek była na scenie znakomita: doskonale balansowała pomiędzy tym, co aktorskie i tym, co ludzkie.

  • "White Rabbit, Red Rabbit" Nassima Soleimanpoura w wykonaniu Ewy Kaczmarek w Scenie Roboczej
  • 13.04. g. 19
  • dramaturgia: Daniel Brooks i Ross Manson.
  • produkcja: Aurora Nova Productions / Scena Robocza