Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Teatralna autode (kon)strukcja

"Mizantrop" Julii Holewińskiej i Kuby Kowalskiego wietrzy duszne teatralne kuluary...

. - grafika artykułu
Fot. Monika Lisiecka

Szmerowi gromadzącej się widowni towarzyszy narastające beczenie owiec, nad sceną wisi kształt przypominający żyrandol, cały z białych i przezroczystych baloników. Takie same baloniki leżą na scenie, a wśród nich toczą się przepychanki dwóch mężczyzn. Zaraz nastąpi spuszczanie powietrza - nie tylko z dmuchanych zabawek zastępujących kanapy, ale z całego teatru.

Ci skonfliktowani panowie są bohaterami wprost z Moliera: Filint (Michał Kaleta) i Alcest (Piotr Kaźmierczak). We współczesnej adaptacji Julii Holewińskiej i Kuby Kowalskiego tytułowy mizantrop to ceniony teatrolog, jego adwersarz zaś jest dyrektorem teatru, źródło konfliktu pozostaje jednak takie samo jak w siedemnastowiecznym pierwowzorze - oportunizm ściera się ze szczerością, prawdziwa sztuka z pogonią za sławą i pieniędzmi.

Postmodernistyczny bełkot

Przepisana na realia współczesnego środowiska teatralnego wersja Mizantropa rozpoczyna się tuż po gali wręczenia Złotych Bocianów, z której to Alcest uciekł oburzony stanem współczesnej polskiej sceny. A jaka to scena? Uosabia ją Oront (Przemysław Chojęta) - młody dramaturg z hipsterskim wąsem, w pumpach, bluzie z dekoltem i butach z czubkiem zabiega o względy nieprzekupnego krytyka. Alcest gardzi takim sposobem uprawiania sztuki, a najbardziej nienawidzi silenia się na "nowoczesność", czyli nadużywania zawiłych, lecz pustych postmodernistycznych terminów. Twórczość Oronta to, zdaniem Alcesta, "popłuczyny po nowoczesnej dramaturgii niemieckiej", nieudolnie przetłumaczone plagiaty, a nawet "bełkot i banał". Kiedy Oront namawia wreszcie swojego guru do wysłuchania najnowszego napisanego w piętnaście minut dzieła, w którym doprowadza do "dekonstrukcji kategorii gender zgodnie z dyskursem postfeministycznym", widz nie ma wątpliwości, że znalazł się w centrum teatralnego Poznania, bo tytuł sztuki brzmi Madzia. Ironiczny komentarz na temat ostatnich Metafor Rzeczywistości to dopiero początek metateatralnych i środowiskowych aluzji - początek ten zresztą jest zaskakujący i ożywczy, a odsłanianie kolejnych dobrze znanych kart sprawia widzowi radość. Nagle twórca i krytyk zamieniają się rolami - spektakl staje się podmiotem krytyki, krytyk zaś przedmiotem komentarza.

Ośmieszenie teatru od wewnątrz to jednak pomysł dość prosty i szybko rodzi pytanie, czy spektakl ten, zamiast spuszczać powietrze z nadętego teatralnego światka, nie jest kolejną sztuką dla przeintelektualizowanej krytyki. Reżyser Kuba Kowalski unika na szczęście tej pułapki, bo naśmiewa się aż do znudzenia, doprowadzając  żarty z kolegów po fachu do takiej skali, że stopniowo traci zimny dystans i zaczyna śmiać się z samego siebie.

Krytyka "nowoczesności"

"Nienowoczesny", zdaniem Oronta, Alcest ma tymczasem wielką słabość, a jest nią rozchwytywana celebrytka Celimena (Barbara Prokopowicz). Aktorka gra właśnie w Mizantropie Moliera i występuje tam nago, nic więc dziwnego, że Alcest robi sceny zazdrości o tłumy wielbicieli, dla których ona, by nie wypaść z obiegu, wyprawia huczne imprezy. Najbliżej Celimeny kręcą się sceniczny partner Akast (Piotr B. Dąbrowski) oraz projektantka strojów lesbijka Klitandra (Ewa Szumska) - oboje szaleńczo w aktoreczce zakochani - a także młoda adeptka sztuki dziennikarskiej Elianta (Weronika Nockowska). Przepisanie molierowskiego Klitandra na rolę kobiecą wydaje się zabiegiem podobnym do tego, który obśmiano przed chwilą w Madzi, gdzie sześciomiesięczne niemowlę miał zagrać siedemdziesięcioletni staruszek. Reżyser Mizantropa ośmiesza, ale też równocześnie stosuje wytarte teatralne klisze, czyli swego rodzaju obowiązkowe "nowoczesne" motywy: nagie ciało kobiece, wątek homoerotyczny, teledyskowe wstawki - wykorzystane do granic możliwości jawią się w krzywym zwierciadle. Pastisz obraca się w końcu przeciw samemu sobie, sam spektakl bowiem funkcjonuje w środowisku, które krytykuje, i nie może od niego uciec. Nie zaistniałby przecież, gdyby twórcy naprawdę utożsamiali się z Alcestem.

W kalejdoskopie kpiny

Molierowskie salonowe gry w przedstawianie portretów znanych wpływowych osób stają się tu zatem kalejdoskopem kpin ze światka teatralnego - z modnego "homolobby", urodzonej w teatrze "wielkiej aktorki", "mistrza słowa", "zaangażowanej politycznie reżyserki". Ta kpina jest zarazem kpiną z widza - kto z satysfakcją rozpoznaje obgadywane postaci, ten zdradza bliskie kontakty z wyszydzanym środowiskiem i bierze przy tym udział we wspólnym pompowaniu ego: znam, rozumiem, więc jestem lepszy. Polemika z innymi twórcami oraz ich twórczością jest jednak mocną stroną spektaklu, ponieważ nie tylko bawi, nie tylko uwspółcześnia, ale też wpisuje siedemnastowieczny dramat w konkretny, w dodatku namacalny na żywo, wprost na scenie, kontekst.

Sztampowy Molier

Sztuka dość wiernie podąża za fabułą Moliera, lecz wraz z rozwojem wydarzeń reżyser świadomie popada w kolejne klisze - jest i wątek tabloidowy, kiedy lgnąca do artystycznego środowiska dziennikarka Elianta sprzedaje reportaż o celebrytce bez jej autoryzacji, jest i rzekomy głos "ostatniej sprawiedliwej" w postaci Arseny przestrzegającej dawną uczennicę przed sprzedawaniem ciała, a także Wielki Minister Kultury sypiący wyświechtanymi aforyzmami. Aż wreszcie dialogi zamieniają się w słowa piosenki Paparazzi, spektakl zaś w teledysk Lady Gagi... Ta narastająca sztampowość mogłaby irytować, gdyby nie sprawna reżyseria i gra aktorska. Tragikomiczne postaci są jednocześnie bohaterami Moliera i Holewińskiej, zarazem kpią sobie z "mistrzów słowa" oraz "zaangażowanych reżyserek" i są przez nich zniewoleni. Choćby szydzili i chojrakowali do upadłego, ich popisy pozostaną wyłącznie rozpaczliwą szamotaniną w teatralnym... biznesie. Ironia pozwala na zachowanie pozornego tylko dystansu, a dla idealistów i mizantropów nie ma w tej artystyczno-finansowej machinie miejsca.

Szpilką w balonik

Pewnie każdego widza, który od pewnego czasu przygląda się teatralnemu środowisku, sporadycznie dopadają wątpliwości i niepokój, że sztuka uwięziona w kręgach wzajemnej adoracji donikąd już nie prowadzi. Że gdyby przebić szpilką ten puchnący od ego i dyskursów przezroczysty balon, nic z niego nie zostanie. Swoją kpiną Holewińska i Kowalski nie pokazują co prawda żadnej odkrywczej alternatywnej drogi, ale wysyłają ostrzegawczy sygnał. Na tyle sarkastyczny, by jednocześnie pogrozić palcem i pozwolić nam się pośmiać z samych siebie, a zarazem dość niewinny, żebyśmy dalej chcieli chodzić do teatru. Nikogo chyba nie obraziło porównanie do bezmyślnej trzody?

Anna Rogulska

  • "Mizantrop" Moliera
  • dramaturgia: Julia Holewińska
  • reżyseria: Kuba Kowalski
  • Teatr Polski, Duża Scena
  • prapremiera: 14.02.2014