Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Oczywiście, że nie ma wolności

"Dzieci zony" Walerija Szergina skłaniają do refleksji, czy sami przypadkiem nie mieszkamy w Czumurtii.

. - grafika artykułu
Fot. Jakub Wittchen

Ten spektakl wybrali sobie widzowie - reżyser Grzegorz Reszka zajął drugie miejsce podczas wrześniowej Sceny Debiutów, chyba trochę z tęsknoty za PRL-owską komedią, śmieszno-gorzką satyrą na system, polityczną groteską, "Seksmisją" i Mrożkiem. By odświeżyć takie wątki, współczesnych inspiracji zaczynamy już szukać za wschodnią granicą, lecz wciąż jeszcze nie patrzymy na nie z odległej zachodniej perspektywy, nadal pozostają częściowo "nasze".

Putin i jabłka

"Nasze" nie tylko ze względu na historię oraz nowoczesne postzależnościowe uwikłania, ale także napięte stosunki międzynarodowe z Rosją. W dramacie Szergina pojawiają się wyraźne polityczne nawiązania, nadające mu antyputinowski wydźwięk - jak choćby osoba wychwalanego przez lud dobrego prezydenta, który nie pali, nie pije i zarządza "zdrowy tryb życia", czy też tęsknota za luksusowym towarem, jakim są polskie jabłka. Reszka pogłębia te aktualne konteksty, m.in. stawiając na scenie skrzynię po rakietach Grad i wykorzystując rewolucyjne rockowe utwory białoruskiego zespołu Lyapis Trubeckoj - na przykład "Не быць скотам" ("Nie być bydłem"), który stał się jednym z nieoficjalnych hymnów kijowskiego Majdanu.

Trzy krzesła i telewizor

Czumurtia to jednak zmyślona socjalistyczna antyutopia, w której nie istnieją pieniądze, a wszystkie potrzeby obywatela zaspokaja państwo. Państwo również te potrzeby określa, przydzielając obywatelowi mieszkanie z trzema krzesłami, stołem, łóżkiem i telewizorem. Po cóż więcej? W przydziałach zapędzono się tak daleko, że rozdaje się również małżonków i dzieci - koniecznie jednej płci, bo kobiety i mężczyźni żyją w pełnej (przynajmniej teoretycznie) izolacji, by nic nie wymknęło się państwu spod kontroli, nawet seks. O ironio, za homofobię grozi kara śmierci, choć póki Czumurtia należała do ZSRR, kulką w łeb tępiono homoseksualizm.

Zaproszenie do lepszego świata

Do zamkniętej zony, gdzie nie docierają żadne sygnały z Zachodu, przybywa Stalker, mieszkaniec wolnego miasta tatarskiego (w tej roli na wskroś amerykański Janusz Andrzejewski) i proponuje ucieczkę Fiedotowi (Ildefons Stachowiak), jego nieco histerycznej żonie (Sebastian Grek) oraz ich głuchoniemej córce (Radosław Elis). Do owej jakże barwnej i komicznej ekipy dołącza też Człowiek-Gówno (Waldemar Szczepaniak), co nigdy nie idzie na dno. Postaci te pochodzą raczej z kabaretu niż dramatu, są komiksowo przerysowane - ich zadaniem jest bawić, nie skłaniać do politycznej refleksji. Jak się można jednak spodziewać, plan ucieczki do lepszego świata, pełnego mikrofalówek, odkurzaczy i telefonów komórkowych, nie wszystkim wyjdzie na dobre.

Jak smakuje wolność?

Dzieci zony mają być przede wszystkim o wolności oraz mechanizmach kontroli, jednak wolność niekoniecznie oznacza tu Zachód, a kontrola Putina. Dziś bowiem sen może nam spędzać z oczu eksport jabłek, jutro zaś kurs franka szwajcarskiego. Opozycja władzy i wolności widoczna jest również strukturze spektaklu - kolejne postaci i sceny wprowadzane są przez głos z offu (jako lektor Paweł Binkowski). Mimo że wydaje się on wszechmocny i rozlicza bohaterów z ich obywatelskiej postawy, także przeciw niemu ostatecznie narodzi się bunt. Za płotem, za murem, za żelazną kurtyną, trawa wydaje się zawsze bardziej zielona, lecz tak naprawdę, jak zauważa w jednej z ostatnich scen Stalker, nie ma wolności. W każdym razie nie tam, gdzie jej szukamy. Mimo że rewolucyjne nastroje mogą dziś brzmieć dla nas obco, dzięki tragikomicznej formie spektakl Reszki ma uniwersalny, niekoniecznie antyrosyjski wydźwięk. Tak bardzo przecież lubimy śmiać się z samych siebie - może w Dzieciach zony nie oglądamy wcale komiksowych obrazków zza wschodniej granicy, tylko patrzymy w lustro?

Anna Rogulska

  • "Dzieci zony" Walerija Szergina
  • przekład: Jakub Adamowicz
  • reżyseria: Grzegorz Reszka
  • Teatr Nowy w Poznaniu
  • premiera: 24.01.2015