Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Na pożyczonym basie...

"Tak naprawdę decyzja należy do was: ma być akustycznie czy na ostro?" - zapytał Lech Janerka swoją publiczność w sobotę po zagraniu trzech pierwszych utworów w Sali Wielkiej Zamku. 

Lech Janerka. Fot. materiały organizatorów - grafika artykułu
Lech Janerka. Fot. materiały organizatorów

"Na ostro!" - odkrzyknęła większość słuchaczy, decydując o stylistycznym obliczu koncertu. Przyznam, że trochę było mi żal, bo cały koncert Janerki w akustycznej formule - to byłoby coś niesamowitego. Ale cóż, stało się. Najważniejsze, że ten wybitny twórca ze swym zespołem dał (znów w Poznaniu) wielki koncert. Był on zwieńczeniem albo wręcz muzycznym ukoronowaniem festiwalu Poznań Poetów. I choć zabrzmi to jak truizm, musi paść to zdanie: trudno wyobrazić sobie innego polskiego muzyka rockowego (poza rockiem też trudno), którego koncert byłby bardziej trafnym podsumowaniem poetyckiego festiwalu. Janerka słynie wszak z tego, że bardzo dba o przekaz słowny swych utworów.

Trochę to paradoksalne, bo choć program koncertu można by przy odrobinie złośliwości (a może realizmu?) podzielić na piosenki "nie nowe" i "zdecydowanie stare", Janerka okazuje się być fascynującym komentatorem rzeczywistości. Jego muzyczna forma - mimo pewnych technicznych perturbacji - okazuje się być nadal znakomita, a przekaz tekstowy nie tylko pełen inteligentnych gier słów i niebanalnych skojarzeń, ale trafnie opisujący polską współczesność, nawet wówczas, gdy piosenki powstawały trzy dekady temu! Do tego jeszcze żywa energia bijąca ze sceny, pozwalała publiczności na poczucie uczestniczenia w ważnym artystycznym wydarzeniu. Nie bez znaczenia okazała się też akustyka i klimat miejsca, w którym występ się odbywał.

A zaczęło się od tego, że, ledwie kilka minut spóźnieni, artyści zjawili się na scenie Sali Wielkiej Zamku właśnie w konwencji (niemal) akustycznej: lider oraz Damian Pielka pojawili się z gitarami akustycznymi, Bożena Janerka stanęła przy pulpicie z klawiszami, a za ich plecami operował perkusista Michał Mioduszewski. Niejako na rozgrzewkę popłynęły trzy piosenki z gatunku... najnowszych, to znaczy z wydanej przed ośmioma laty płyty "Plagiaty". Zabrzmiały więc "Absolulu", "Ave Hella" i "Rower" - jeden z największych hitów w biografii wrocławskiego artysty. Wypominam mu tę fatalną częstotliwość publikowania nowych nagrań dlatego, że każda - dosłownie każda (nawet te rzekomo mniej udane) - z jego płyt była objawieniem, ważnym wydarzeniem, istotną opowieścią. W kontekście polskiej muzyki - już nie mówię popularnej, ale nawet rockowej - pozostaje zjawiskiem osobnym i chciałoby się, aby częściej ujawniał światu swe nowe nagrania. Tymczasem - licząc wraz z wydaną w 1985 roku płytą jego autorskiego zespołu Klaus Mitffoch - opublikował dotąd ledwie osiem albumów z premierowym materiałem. Podczas spotkania autorskiego, które poprzedziło koncert, przyznał, że pracuje nad nową płytą, a nawet, że część muzyczną ma już gotową, gorzej z tekstami. No i zakłada, że jeśli płyta nie wyjdzie w tym roku, to pewnie już nigdy. Podczas koncertu, tryskając dobrym humorem, mówił już o tym nieco lżej, ku radości słuchaczy dopytujących kiedy powróci do stolicy Wielkopolski: "Postanowiłem sobie, że przyjadę do Poznania, kiedy wydam nową płytę. A jeśli jej nie nagram, to opublikuję w internecie mój numer telefonu, żebyście mogli do mnie dzwonić, a je będę wam przez telefon śpiewał". Za moment jednak ciut poważniej dodał, że jego samego przeraziła wizja telefonujących fanów. Może to zatem dobra motywacja do wydania nowej płyty?

Sobotni koncert w Sali Wielkiej Zamku był o tyle szczególny, że Janerka - jak przyznawał, po raz pierwszy w historii swoich występów - przyjechał na koncert... bez basu. To nie żadna ekstrawagancja, po prostu koledzy z zespołu, którzy przewozili sprzęt, zapomnieli zabrać instrumentu, na którym gra lider! Organizatorzy z CK Zamek załatwili błyskawicznie wysokiej klasy instrument zastępczy, ale sam Janerka przyznawał, że grało mu się niekomfortowo na nie własnym, inaczej brzmiącym basie (choć całą winę wobec zaistniałej sytuacji brał na siebie).

Kłopoty z instrumentem nie przeszkodziły mu jednak dać znakomitego koncertu, z niezwykłą dynamiką, pulsującym tempem, następującymi jeden za drugim mocnymi, świetnie wykonywanymi utworami. Damian Pielka (ten sam, który od pewnego czasu gra też w zespole Muchy) "przesiadł się" oczywiście na elektryczną gitarę i zagrał mnóstwo wspaniałych fraz - z niezwykłą umiejętnością prezentowania krótkich, za to porywających i szalenie trafnych partii solowych. Przy elektrycznej wiolonczeli usiadła oczywiście Bożena Janerka, której instrument od lat współtworzy charakterystyczne brzmienie zespołu. I podczas sobotniego koncertu nadawała ona niezwykłą barwę muzyce grupy.

Dla publiczności oczywiście istotne jest też to, co śpiewa Janerka (nie tylko z uwagi na fakt, że rzecz działa się podczas poetyckiego festiwalu). Słuchacze znali teksty na pamięć, czasem podśpiewywali razem z artystą, zresztą także i dlatego, że nie śpiewa on rzeczy błahych. Że - jak wspomniałem - choć niektóre z tekstów mają trzydzieści lat, świetnie opisują naszą rzeczywistość. Że "janerkowy" egzystencjalizm bywa trochę ponury, ale zdarza się w nim i sporo dystansu do opisywanych spraw, trochę humoru, mnóstwo błyskotliwych skojarzeń. Bo wszak artysta opisuje współczesność choćby, gdy śpiewa, że "Chaos się nadyma, by wypluć sens",  albo gdy woła "szykujcie siebie i broń / ogniowe strzelby nowych pomysłów / złym monopolom na zgon". Swój sceptycyzm wobec teraźniejszości, zmieniających się trendów i mód opisuje: "Tak jak ty rozglądamy się / Chcemy znać ostatnią wersję prawdy". A chwilę później, wpisując swą opowieść w konflikt jednostki ze zbiorowością oraz lęk przed upiornymi ideologiami śpiewa: "Chować się, bo nadbiega tłum / Chyba, że ktoś chce się z tego pośmiać / Wiele rąk i zbyt mało głów / O faszyzmie łatwo nic nie mówić"...

Koncert odbył się też niejako przy okazji wydania przez Port Literacki wyboru tekstów Janerki zatytułowanego "Śpij Aniele mój / Bez kolacji". Autor wyboru, Filip Zawada napisał w posłowiu, że szeroko pojęta tematyka wojenna stanowi około 60 procent tekstów artysty, zaś tematyka miłosna ledwie 2 procent. Janerka podczas spotkania z czytelnikami przyznawał, że istotnie tak jest. W trakcie koncertu zaśpiewał jednak swą pierwszą piosenką o miłości (choć jak mówił "chyba nikt się nie zorientował, że jest ona o miłości") czyli słynne "Śmielej". Zabrzmiało też znakomite "Zero zer" gdzie Janerka śpiewa: "Kiedyś wyjdziemy nieśpiąc / Poza to co nam się śni / I rozbłyśniemy aureolą. / Wszechświat się skończy / A ocaleją tylko ci / Co zrozumieli ten dziwoląg: / Miłość".

Na wyproszone przez fanów bisy zabrzmiały: bezwzględnie największy hit napisany przez Janerkę: "Jezu jak się cieszę" oraz melancholijne "Wyobraź sobie". A potem pozostało fanom czekanie aż artysta nagra nową płytę i, z godnie z obietnicą, znów powróci do stolicy Wielkopolski.

Publiczność nie wypełniła tego wieczora Sali Wielkiej Zamku do końca. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, że tego samego dnia odbywał się, darmowy dla studentów, koncert podczas Juwenaliów, a cała Europa oczekiwała na wieczorny finał piłkarskiej Ligi Mistrzów, okaże się, że tłum sympatyków nie był wcale taki mały. Zresztą, nie żyjmy ułudą, że ilość słuchaczy jest miarą artystycznej jakości. W dzisiejszych czasach popularność rzadko oznacza, że mamy do czynienia z twórcą istotnym. Fundamentalne jest to, co on ma do przekazania - i co po jego koncercie pozostaje w słuchaczach. A jeśli tę miarę spróbujemy przyłożyć do dokonań Lecha Janerki, to wciąż okazywać się będzie, że jest on twórcą wybitnym!

Tomasz Janas

  • koncert Lecha Janerki w ramach festiwalu Poznań Poetów
  • CK Zamek, Sala Wielka
  • 25.05