Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Masłowska na bogato

"Kochanie, zabiłam nasze koty" Doroty Masłowskiej i Cezarego Studniaka to świat sklejony z kolorowych gazet i klipów na YouTube - niby nieprawdziwy, a jednak bliski.

. - grafika artykułu
Fot. Jakub Wittchen

"Totalnie lynchowska" historia Farah i Jo jest istotnie filmowa, choć raczej na miarę Naprawdę szklanej pułapki 134 lub sequela Śmiertelnej biegunki, a i w teatrze opowieść o przyjaciółce zazdrosnej o chłopaka tej drugiej sprawdza się lepiej jako operetka niż czechowowski realizm. Kochanie, zabiłam nasze koty to bowiem kiepski przekład amerykańskiej powieści, książka niby o Stanach, ale właściwie o Polsce, teoretycznie o niczym, lecz w rzeczywistości złośliwie komentująca współczesność.

"Ta piosenka zawiera liczne niepoprawności gramatyczne i logiczne błędy"

Najbardziej charakterystyczną cechą pisarstwa Masłowskiej jest język - w każdej powieści inny, tym razem staje się pustą znaczeniowo papką, przeklejonym z telewizji i kolorowych gazet zamerykanizowanym bełkotem, fatalnym i pełnym błędów tłumaczeniem z angielskiego. Oprócz tego jednak jest to fraza rytmiczna i zorganizowana brzmieniowo - Masłowską po prostu da się śpiewać, co udowodnił już między innymi Paweł Świątek w krakowskim Pawiu królowej, a także sama autorka. Stylizowane na disco polo z lat 90. teledyski Mister D. wyraźnie zainspirowały twórców poznańskiej adaptacji do rozpisania tekstu powieści na popowe piosenki i stworzenia spektaklu na kształt telewizyjnego rozrywkowego patchworku. Na scenie stoi telewizor, który przełącza się nieustannie z kanału na kanał - pokazuje nieudolną pracę PKW, Putina, Billa Cosby'ego, seriale - tymczasem obok aktorzy przeskakują od sceny do sceny, od piosenki do piosenki.

"Popijać sojowe latte za osiem dolców"

Nieustanną zmianę umożliwia przede wszystkim scenografia zbudowana na dwóch poziomach, przypominająca średniowieczną scenę symultaniczną, na której można jednocześnie opalać się na plaży, korzystać z pralni i popijać w kawiarni sojowe latte. Taka fragmentaryczność może być dla widza męcząca, zwłaszcza że w adaptacji Michała Pabiana zmieścił się cały niemal tekst książki - słowa wyrzucane przez aktorów z coraz większą prędkością i coraz głośniej, a jednocześnie bez ładu i składu, są jak ryczący telewizor sąsiadów, który chciałoby się w końcu wyłączyć.

"Syrenom grozi wyginięcie"

W takich momentach potoki słów przerywa jednak chór na wzór antycznego - syreny w akwarium, groteskowe stwory mieszkające w skażonej wodzie, żywiące się resztkami, zbierające śmieci. To postaci jednocześnie tragiczne i komiczne, społecznie wykluczone i zaangażowane, a choć pochodzą ze świata snu i szydzą z naszej rzeczywistości, potrzeby mają bardzo przyziemne: piękne włosy i nowe spodnie. Kochanie, zabiłam nasze koty uwodzi również aktorsko - Anna Mierzwa w roli nieco wulgarnej Go Lores, czyli niespełnionej artystki, hipsterskiej "Polki z byłej Jugosławi", a także Antonina Choroszy jako zniszczona życiem i skażoną wodą syrena to postaci zupełnie inne, niż zwykle, i chyba dzięki temu intrygujące.

"Pola pełne maków, ludzie zachłanni, ale serdeczni, całują chleb, gdy upadnie"

Jak na operetkę przystało, kostiumy i scenografia są widowiskowe, kolorowe i błyszczące, aktorzy wykonują popowe przeboje, które porywają publiczność, nie zabrakło historii miłosnej, tańczących par oraz humorystycznych wstawek, jak czołgające się syreny lub kabaretowe epizody Łukasza Chrzuszcza. W podobnej konwencji Teatr Nowy wystawił już Dom Lalki, tekst Masłowskiej prowokuje jednak do gry z przesytem, przerostem, hiperbolą. Po kulminacji form i środków w pierwszej części spektaklu, druga jest dla odmiany bardziej refleksyjna. Z głośnego "nic" wyłania się w końcu Polska, walcząca i komunistyczna, której na Zachodzie nikt nawet nie potrafi wymówić. Zarazem modna i niezrozumiała, w godle ma warszawską syrenkę, kiszone ogórki i barszcz. Rozkrzyczana bazarowa rzeczywistość, kolorowe okładki i plastikowe kubki po kawie, a przede wszystkim miłość do wszystkiego, co amerykańskie - tak przecież lata 90. rozprawiały się z szarzyzną PRL-u.

"Jestem totalnie zakochana w tym pomyśle"

To zaskakujące, jak trudna w pierwszej lekturze książka Masłowskiej dobrze czuje się na scenie. Język wzbogacony o wizualny i muzyczny kolaż buduje zupełnie nieprawdopodobne, oniryczne, witkacowskie obrazy, na które widownia reaguje wręcz entuzjastycznie. I choć polscy czytelnicy dzielą się na tych, którzy Masłowską kochają lub jej nienawidzą (z przewagą tych drugich), gromkie owacje po premierze nie pozostawiają wątpliwości, że w tej adaptacji tekst zyskał dodatkowy atut - rozrywkowość. Masłowska telewizyjna, rozśpiewana i roztańczona przypadnie do gustu znacznie szerszej grupie odbiorców. A że sama z nich się śmieje? Cóż, taki jej urok.

Ta widowiskowa adaptacja jest wbrew pozorom wierna tekstowi - jej poetyka wynika bezpośrednio z języka i estetyki samej powieści, której skromna fabuła wymaga skupienia na formie. Cezary Studniak najwyraźniej świetnie czuje tę książkę i podaje nam Masłowską już zinterpretowaną i przepisaną na obraz - mnie do niej nie trzeba przekonywać, ale jeśli ktoś potrzebuje zachęty, warto ją najpierw zobaczyć i usłyszeć w teatrze.

Anna Rogulska

  • "Kochanie, zabiłam nasze koty" Doroty Masłowskiej
  • reżyseria Cezary Studniak
  • adaptacja Michał Pabian
  • scenografia Michał Hrisulidis
  • Teatr Nowy w Poznaniu
  • premiera: 21.11.2014