Fabuła Parii dzieje się w Indiach. System kastowy, kapłani, wojownicy i warstwy najniższe, odległa religia, lecz nieodległe problemy. Graham Vick w tekście Jana Chęcińskiego (na motywach tragedii Casimira Delavigne'a) znalazł szczególną interpretację, którą wywiódł z myślenia demokratycznego, wspólnotowego, ale także strachu, zaniepokojenia o tę właśnie wspólnotowość. Takie myślenie w teatrze operowym jest szczególnie interesujące i ważne - wszak trudno o bardziej snobistyczne miejsce, trudno o bardziej zadzierającą nosa publiczność. Vick akcję Parii zbliżył do doświadczeń poznańskiej publiczności. W końcu mamy swoich wojowników (grupy wojskowych / organizacje paramilitarne), mamy kapłanów (zakonnice i "święci" księża), mamy też najniższe warstwy społeczne. Tych jest najwięcej, bo każdy z nas widzi je inaczej. Oddzielamy je od siebie już nie tylko ekonomiczną przewagą, czy wykształceniem, ale także pogardą, wstrętem, brakiem tolerancji, granicą siedzącą w naszej głowie, lecz w rzeczywistości równie trwałą jak ta na mapie.
W kręgu Areny
Teatr Grahama Vicka jest teatrem głęboko demokratycznym. Jak sam mówi: - Nie trzeba wykształcenia, aby opera wzruszała, poruszała, fascynowała. Paria Moniuszki została wystawiona w ważnym w miejskiej świadomości miejscu - hali Arena. Brak miejsc siedzących, a także rozlokowanie scen i artystów w najróżniejszych miejscach tej przestrzeni dawało poczucie, że widz jest nie tylko w centrum wydarzeń, ale także ma realny wpływ na nie. Jest nie tylko słuchaczem i obserwatorem, ale też bohaterem akcji. Reżyser zaprosił publiczność na swoistą wycieczkę, której daleko było do sztuczności warunków all inclusive. Wszyscy tam jesteśmy równi, możemy stanąć koło wojowników, zerkać (z obrzydzeniem, empatią?) na wykluczonych, otoczyć się aurą świętości kapłanów. Wracamy z tej wycieczki z przekonaniem, że świat, mimo różnic, w pewnym sensie wszędzie jest taki sam. Syf i przepych mieszają się w tym dziwnym tyglu, gwarantując doznania, jakich nie dawałaby żadna statycznie i klasycznie wystawiona opera. Vick pokazuje nam, że opera należy do wszystkich. Jego działanie nie opiera się jednak na banalnych frazesach. Jego teatr jest teatrem prostym, a nie prostackim, teatrem emocji, lecz nie populizmu, teatrem rozumu, a nie przeintelektualizowania. Zamiast wyższościowych wygibasów woli odwołać się do naszej wrażliwości i empatii. I robi to na wielu poziomach.
Opera społecznie zaangażowana
Operę pokochać mogą tylko Ci, którzy kupują jej konwencję. Rozkoszując się ariami, przymykamy oko na siermiężne libretta, na bohaterów z mieczami wbitymi w piersi, którzy w ostatnim tchnieniu wyśpiewują przez następne pięć minut strofy o swoim nieszczęściu, na aktorskie niedostatki śpiewaków. Pod tym względem Paria bije rekordy mierności tekstu. Nieco lepiej wypada tu muzyka, w której można było usłyszeć echa twórczości Wagnera, Chopina, a także (niezbyt szczęśliwe) próby nawiązań do muzyki ludowej. Choć chwilami bywa naprawdę piękna, to zwraca uwagę jej nierówność oraz brak jakiegoś oryginalnego sznytu. Miejsce wystawienia mocno wpłynęło na muzyczną jakość spektaklu. Nie tylko przez częste rozmijanie się śpiewaków z orkiestrą, ale także przez nierówny odsłuch. Kto gdzie stał, tak słyszał. Skandal? A skądże! Po raz pierwszy miałam szansę uczestniczyć w tak teatralnej operze. Korzystając ze środków teatru dramatycznego, Vick wniósł do opery życie, poruszenie inne niż to związane z muzyczną perfekcją. Nie do tego dążył, nie to było jego celem i słusznie, bo nie wyobrażam sobie tej nudy, gdyby prawie trzygodzinna Paria została wystawiona w sposób tradycyjny. Vick doskonale zdaje sobie sprawę z nieidealności, niezgrabności i pęknięć opery Moniuszki. A jednak potrafił zmobilizować świetnych solistów, orkiestrę i rzeszę wolontariuszy w ten wspólny pomysł, w operę przefiltrowaną przez zaangażowanie społeczne. I na każdym kroku dawało się odczuć, że to mocny zespół - począwszy od niezwykle zaangażowanych statystów, poprzez wspaniały chór, aż po orkiestrę pod dyrekcją Gabriela Chmury, która mimo niesprzyjających warunków, potrafiła z partytury wydobyć porywającą dramaturgię.
I chociaż była to opera wspólnych idei, a nie solowych gwiazd, to nie sposób nie wspomnieć o śpiewakach. Jako Neala Monika Mych-Nowicka zbudowała postać niezwykle dziewczęcą i wrażliwą; silną, lecz empatyczną. Przyznam, że stanie tak blisko śpiewaczki w trakcie jej arii Pójdź biedny starcze było niezwykle wzruszającym doświadczeniem. Także Dominik Sutowicz (Idamor) doskonale poradził sobie ze swoją pierwszoplanową rolą, która wymagała od niego nie tylko kondycji wokalnej, ale także mocnego przygotowania aktorskiego. Trzeba przyznać, że wypadł naprawdę przekonująco (doskonały szczególnie w duetach). O każdym z solistów mogłabym się rozpisywać, bo wszyscy oni stworzyli niezwykłe kreacje, lecz przede wszystkim zbudowali zespół - mocny, skupiony na tym samym celu, odpowiedzialny i niezwykle zaangażowany. Wystawienie Parii miało w sobie niewątpliwy urok wizualny. Kostiumowa różnorodność (od brutalnych quasi orków, po ascetyzm kostiumów świętych, aż do kwiecistego przepychu obecnego w scenie ślubu) i symbolika, a także plastyczna scenografia (Samal Blak) sprawiała, że także pod tym względem Paria była prawdziwym widowiskiem.
Krążąc między kolejnymi postaciami, słuchając z różnych stron, zaglądając do szklanych pudeł, w których zamknięci byli wykluczeni, w pewnym momencie zadałam sobie pytanie: co chciał osiągnąć reżyser, wpuszczając publiczność w sam środek świata tak dramatycznie podzielonego: wojną, statusem społecznym, ludzką nienawiścią? Jak świadczy o nas podglądactwo biedy i ludzkiej tragedii, co mówi nasz brak reakcji? I czy aby głównym przesłaniem reżysera nie było zdanie "opera jest dla wszystkich", a "świat jest dla wszystkich"? I tylko nasza w tym odpowiedzialność, by sprawić, żeby idea ta wyszła poza teatr, świat marzeń i fantazji.
Aleksandra Kujawiak
- Paria Stanisława Moniuszki
- reż. Graham Vick
- hala Arena
- premiera - 28.06, następny spektakl: 30.06
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019