- Na tej scenie padły słowa, że państwo macie u mnie dług, tymczasem to ja mam dług wdzięczności u państwa - mówił we wtorek organizator i pomysłodawca festiwalu Leszek Możdżer, otwierając piątą edycję imprezy. - To w sumie normalne w dzisiejszych czasach, kiedy wszyscy mają kredyty u wszystkich. Nie wiadomo tylko, kto to będzie spłacał. Chyba nasze dzieci - żartował muzyk.
Genialny samouk
W tym roku otwarcie festiwalu należało do Sorin Zlat Trio - rumuńskiej grupy, która powstała zaledwie siedem lat temu, a już zdobyła kilka znaczących nagród, m.in. na Międzynarodowym Festiwalu Jazzowym w Targu Mures czy w Międzynarodowym Konkursie Jazzowym EUROPAfest w Bukareszcie. Muzycy sprawnie wpisali się w konwencję otwarcia, wplatając w swoje kompozycje elementy rumuńskiego folkloru i relaksując publiczność takimi utworami jak "Roxanne", "Feal" czy "Little Maximus". Zresztą ten ostatni został dedykowany... małemu psu Sorina Zlata.
Zlat założył swój zespół stosunkowo późno, bo naukę gry na instrumencie rozpoczął dopiero w wieku 20 lat (dodajmy, że w tej chwili ma 29). - To właściwie nie powinno się wydarzyć. A jednak się wydarzyło - mówił przed ich występem Leszek Możdżer.
Litania piwnic
Zdecydowanie najmocniejszym punktem wieczoru okazał się "Pamiętnik z Powstania Warszawskiego" Mateusza Pospieszalskiego z gościnnym udziałem Anny Marii Jopek i Adama Nowaka. Koncert oparty na fragmentach prozy Mirona Białoszewskiego pod tym samym tytułem powstał w 70. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego i jest hołdem złożonym ludziom, którzy doświadczyli wojny - zarówno powstańcom, jak i tysiącom cywili. Na płycie wydanej z tej okazji znalazły się m.in. takie utwory jak "Szafy", "Wyjście", "Katedralności", "Wywoływania" czy "Litania piwnic". Wszystkie one wybrzmiały podczas koncertu nad Jeziorem Strzeszyńskim.
W obliczu przejmujących grozą, a niekiedy i wywołujących gęsią skórkę aranżacji Pospieszalskiego w wykonaniu zespołu muzycznego i chóru pod jego kierunkiem, nawet fakt, że momentami artyści tracili spójność, odsuwa się na drugi plan. Być może zabrakło czasu na wystarczającą ilość prób i przymiarek, ale to i tak mało istotne. Urywana, szarpana fraza Białoszewskiego wyśpiewywana i wykrzykiwana przez artystów, w zderzeniu z równie ostrą i dynamiczną muzyką niepokojąco zbliżała się do tego, co przecież niemożliwe do wypowiedzenia.
Tajniak mruga na tajniaka
Jako ostatni tego dnia scenę objął w posiadanie sprawca całego zamieszania - Leszek Możdżer, który tym razem postanowił wziąć na warsztat "Bal w Operze" Juliana Tuwima. Międzywojenna satyra z 1938 roku w czasach sobie współczesnych nie miała dobrej prasy. Po wojnie była wystawiana na deskach polskich teatrów zaledwie kilkanaście razy, co biorąc pod uwagę genialność jej autora, jest zdecydowanie krzywdzącym wynikiem. Współczesny autorowi system społeczno-polityczny, podobnie jak i ten późniejszy, nie pozwalał na kompletną prezentację obrazoburczego poematu, bo ten uderzał w jego najczulsze punkty i obnażał najskrytsze słabości.
"Dzisiaj wielki bal w Operze/ Sam Potężny Archikrator/ Dał najwyższy protektorat/ Wszelka dziwka majtki pierze/ I na kredyt kiecki bierze/ Na ulicach ścisk i zator / [...] Na tajniaka tajniak mruga/ Na lewo, na prawo, na le, na pra/ A w środku już orkiestra gra/ Orkiestra gra! Orkiestra gra!" - pisał ten, który niesłusznie kojarzony jest głównie z zabawnymi wierszykami dla dzieci. Okazuje się, że w warstwie tekstowej "Bal..." jest nadzwyczaj aktualny, a przy tym niezwykle wymagający i trudny, co jednak nie przeszkodziło w jego odbiorze. Wszystko za sprawą brawurowej interpretacji artystów, których Możdżer zaprosił do współpracy. Na scenie tłok: Barbara Melzer, Justyna Szafran, Bogna Woźniak-Joostberens, Beata Wyrąbkiewicz, Jacek Bończyk, Sambor Dudziński, Konrad Imiela, Paweł Kamiński, Piotr Kamiński, Mariusz Kiljan i Cezary Studniak, czyli wszyscy aktorzy biorący udział w premierze spektaklu w reżyserii Wojciecha Kościelniaka sprzed, uwaga!, 12 lat.
Muzyka Możdżera to barwne, jazzowo-rockowo-ludowe tło do mistrzowskich popisów jedenaściorga śpiewaków, którzy umiejętności wokalne przeplatali aktorskimi, wywierając w efekcie piorunujące wrażenie. Znalazło się tu wszystko - od melodyjnego śpiewu, przez jazzowe improwizacje, aż po rap i śpiewokrzyk rodem z heavy metalowych koncertów Behemotha. Jednym słowem - musical i kabaret w trafionych proporcjach, czyli forma idealnie oddająca klimat międzywojnia. Na osobne brawa zasługują zwłaszcza rewelacyjni Szafran, Studniak i Dudziński, którzy zdawali się najlepiej bawić przyjętą konwencją. Zwłaszcza ten ostatni, który swingującymi improwizacjami zaskarbił sobie bodaj największą sympatię publiczności.
Anna Solak
- Enter Enea Festival, dzień 1
- Jezioro Strzeszyńskie
- 2.06