Wojna odebrała jej rodziców, okres stalinowski - możliwość wystawiania swoich prac (zakaz został zniesiony w 1954 roku). Powracające w jej obrazach getto to echo wydarzeń, jakie miały miejsce krótko przed jej trzydziestymi urodzinami. W 1942 roku tuż przed akcją likwidacyjną lwowskiego getta - jednej z największych zamkniętych dzielnic żydowskich w okupowanej Europie - cudem udało jej się uciec. Kapryśny los w jej przypadku był nad wyraz łaskawy. Nie została jednym z 50 tysięcy pasażerów wysłanych w podróż w jedną stronę, prosto do stacji "obóz zagłady w Bełżcu". Z dramatyczną przeszłością próbowała uporać się przez całe swoje dorosłe życie: na płótnie i kartce, pędzlem, ołówkiem i słowem (była nie tylko malarką, ale również poetką). Wystawa, którą można oglądać do pierwszego września w galerii Art Stations, ukazuje nieznane lub pomijane dotąd wątki w twórczości tej utalentowanej artystki.
Nadrealne przyciąganie
Miękkie, obłe formy pokazane na obrazach wyeksponowanych na parterze oraz na drugim piętrze są niby bliskie, organiczne, cielesne, a jednak na ogół trudne do rozpoznania. Amorficzne kształty kojarzą się z wnętrzem ludzkiego ciała, jego poszczególnymi warstwami (skórą, kośćmi, tkankami). Przywodzą na myśl dzieła Joana Miró czy Yvesa Tanguyego. Gdy Rosenstein po raz pierwszy zetknęła się z malarstwem surrealistów w 1938 roku w trakcie krótkiego pobytu w Paryżu, była już świetnie wykształcona (w latach 1932-1934 studiowała w Wiener Frauenakademie, zaś kolejne trzy spędziła w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych pod skrzydłami Wojciecha Weissa). Jednak to, co zobaczyła u nadrealistów, najwyraźniej wywarło na nią wielki wpływ, bo chętnie podążyła tropem bujających w obłokach rewolucjonistów, którzy z pomocą swoich dzieł próbowali obalić logiczny porządek powojennej rzeczywistości. Rosenstein często sięgała po uwielbiany przez nich zapis automatyczny, który opiera się na uwolnieniu myśli od tego, co narzuca nam nasz umysł. Piszący (malujący, rysujący) izoluje się od otaczającej go rzeczywistości i staje się tzw. aparatem rejestrującym. Stan ten przypomina marzenie senne. Ten zabieg sprawia, że pojawiające się obrazy są nadrzędne wobec umysłu, wolne. Nie ma znaczenia poprawność czy odzwierciedlanie świata poznawanego zmysłami. Technikę tę możemy prześledzić, analizując tworzone w ogromnych ilościach szkice Rosenstein zebrane i pokazane w filmie Anny Molskiej, z modernistyczną muzyką w tle.
Sztuka ze śmietnika
Związki Erny Rosenstein z poetyką surrealizmu można dostrzec również w jej asamblażach (trójwymiarowa odmiana kolaży), tworzonych przez nią od lat 60. aż do końca XX wieku. Zostały one wyeksponowane w skąpanych w mroku gablotach na pierwszym piętrze galerii. Pochodzą ze zbiorów jej syna, Adama Saundauera. Czarny telefon z przymocowanymi doń kaczymi nóżkami już na pierwszy rzut oka kieruje nasze myśli ku ready-mades Salvadora Dali ("Telefon-homar") czy Marry Oppenheim ("Filiżanka, spodek i łyżka pokryte futrem"). Artystka operuje podobnym językiem, który opiera się na efekcie zaskoczenia osiąganym dzięki sporej dawce absurdu. Na wystawie natrafiamy również na obiekty tworzone w podobny sposób, ale mające nieco inny charakter. Zmontowane z nikomu niepotrzebnych szpargałów, a nawet śmieci (pudełka po czekoladkach, kapsle, rurki, kawałki drewna) przypominają "skarby" kolekcjonowane przez małe dziewczynki, kobiece szpargały lub osobliwe znaleziska przyrodnicze. Na przekór kanonom i konwenansom Erna Rosenstein dokonuje rehabilitacji odpadów XX-wiecznej cywilizacji. To, co zwykle automatycznie trafia do śmietnika, w jej przypadku staje się punktem wyjścia do stworzenia dzieła sztuki. Za pomocą farby i łączenia ze sobą poszczególnych elementów artystka osiąga nową jakość, powołuje do życia zupełnie nowe byty, będące (zgodnie z założeniami surrealizmu) efektem działań nieskrępowanej wyobraźni.
Ruchome obrazy
"Ekran do wyświetlania myśli istnieje od dawna - i jest nim właśnie malarstwo" - mawiała Erna Rosenstein. W tekście kuratorskim czytamy, że o swoich obrazach myślała jak o kadrach filmowych (pisała również własne scenariusze filmowe). Tendencję tę można dostrzec już w jej wczesnych kompozycjach, takich jak pokazywane na wystawie "Ekrany" czy "Rowerzyści". Dorota Jarecka i Barbara Piwowarska - kuratorki wystawy - położyły nacisk na ten jakże istotny aspekt jej sztuki. Dzięki temu uczestnictwo w tym wydarzeniu można potraktować również jako krótką, ale bardzo cenną, lekcję historii światowego kina. Zobaczyć można m.in. "Meshes of the afternoon" - filmowy debiut Mai Deren, zrealizowany przy udziale jej męża Alexandra Hammida w 1943 roku, uznawany za sztandarowe dzieło powojennej amerykańskiej awangardy. Dzięki zastosowaniu powtórzeń i zwolnień film (podobnie jak wiele prac Erny Rosenstein) ma oniryczny, niemal medytacyjny, nieco baśniowy charakter, a pokazywane w nim obrazy powodują, że granice między jawą a snem przestają być dla nas jednoznaczne. Ekspozycja została poszerzona także o "The Lunch in Fur" Ursuli Mayer, w którym konwersujące ze sobą Meret Oppenheim, Josephine Baker oraz Dora Maar dotykają objét trouves z lat 30-tych. Na wystawie można też obejrzeć "Dzisiejsze czasy" - ostatni niemy film Charliego Chaplina, stanowiący słodko-gorzką satyrę na społeczeństwo przemysłowe.
Rosenstein i Kantor
Dobrym duchem tej wystawy jest Tadeusz Kantor. To on zaprojektował bowiem aranżację do pierwszej ważnej wystawy Erny Rosenstein w galerii Zachęta w 1967 roku. W Art Stations znajdziemy liczne odwołania do stworzonej przez niego koncepcji. Jego postaci, a właściwie malarstwu została poświęcona również etiuda Mieczysława Waśkowskiego i Antoniego Nurzyńskiego pt. "Somnambulicy", w której autorzy próbują się zmierzyć z jego dziełem informelowym. Istotnym punktem w życiu artystycznym Rosenstein okazało się przyłączenie się w 1957 roku do II Grupy Krakowskiej. Oprócz wspomnianego już Kantora należeli do niej również Maria Jarema i Jonasz Stern. Malarka nie lubiła być porównywana do surrealistów, bardziej utożsamiała się z działaniami na surrealizmie podejmowanymi właśnie przez Kantora i jego świtę. O tym, jak ważna była dla niej przynależność do Grupy świadczy choćby jej nietypowy pamiętnik - słynna szafa, na której drzwiach, oprócz wycinków gazet, drobnych przedmiotów, pocztówek i starych zdjęć, znajdziemy także zaproszenie na wernisaż Marii Jaremy w galerii Krzysztofory.
Między prawdą a fikcją
"Nałóg zwany Nadrealizmem to nieumiarkowane i namiętne stosowanie narkotyku, jakim jest obraz" - twierdził Louis Aragon. O tym, że Erna Rosenstein była uzależniona od tworzenia, przekona się każdy, kto zajrzy na wystawę w Art Stations. Oglądając pudełkową instalację z jej prac pokazaną na drugim piętrze można zauważyć, że działała na tym, co akurat miała pod ręką. W ten sposób dawała upust swoim emocjom i myślom, próbowała je schwytać, nazwać, przetworzyć i wreszcie uwiecznić w dwu- lub trójwymiarze. Twórczość Rosenstein to ucieczka w świat fantazji, stopniowe odchodzenie od figuratywności, poprzez oniryczne wizje, aż do przedstawień ocierających się o abstrakcję. Udział w poznańskiej wystawie jej prac przypomina wizytę w gabinecie luster. Tyle tylko, że te zniekształcone, na pozór przerysowane, obrazy okazują się niekiedy znacznie bardziej rzeczywiste i bliższe prawdy, niż nam się wydaje. Zaczynamy się zastanawiać, gdzie przebiega granica między prawdą a fikcją. Czy historia XX wieku nie udowodniła nam, że to, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe i absurdalne, bo przeczące fundamentalnym zasadom człowieczeństwa, może w jednej chwili stać się koszmarem śnionym na jawie?
Karolina Gumienna
- Erna Rosenstein. Organizm
- Galeria Art Stations (Stary Browar)
- wystawa czynna do 01.09, codziennie w g. 12 -19 wstęp wolny
- wystawie towarzyszy biograficzny film "Nazwiska Erny Rosenstein" w reż. A. Falbera (można go obejrzeć w godzinach otwarcia galerii)