Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

BLISCY NIEZNAJOMI. I żeby ktoś się o mnie bał

Natasza może mieć dużo siniaków, brzydki dres i szpetną twarz wychowanki "złego bidula" albo piękną suknię, nieskazitelną cerę i perfekcyjną fryzurę dziewczyny z "dobrego domu". Każde z tych żyć, demaskowanych w spektaklu "Marzenie Nataszy", trzeba wziąć w osobny cudzysłów - tak bardzo mieszają się w nich pojęcia dobra i zła.

. - grafika artykułu
Fot. Greg Noo-wak

Dramat Jarosławy Pulinowicz w reżyserii Nikołaja Kolady to tekst uniwersalny. Wyposażony m.in. w dawno już przebrzmiałe sceny nagrywania czegoś na taśmę video, uzupełniony jednocześnie o popkulturową postać Justina Biebera, staje w rozkroku pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. To dobrze, bo tym samym lepiej oddaje ducha zjawisk, o których opowiada. A te nie ulegają przecież przedawnieniu, wciąż tak bardzo determinując nasze i cudze życie.

Dwie Natasze...

Natasza numer jeden nie ma rodziców, bo ojciec nawet nie chciał jej znać, a matkę zatłukł na śmierć suteren kamienicy, w której mieszkały. Wychowuje się w domu dziecka, gdzie obowiązują twarde reguły i gdzie wygrywają tylko najsilniejsi. To dlatego, kiedy koleżanka prowokuje ją do skoku z drugiego piętra, Natasza szeroko otwiera okno, zamyka oczy i... skacze. A lecąc w dół wypowiada swoje największe marzenie - żeby ktoś ją pokochał i martwił się o nią. "Żeby przyszedł i powiedział: »Natasza, jesteś najfajniejszą dziewczyną na świecie. Czy wyjdziesz za mnie za mąż?«". Kiedy w szpitalu poznaje dziennikarza lokalnej gazety, tak innego niż wszyscy mężczyźni, których dotąd znała, przepada bez reszty.

Natasza numer dwa ma ojca i matkę, którzy robią wszystko, żeby osiągnęła w życiu sukces. Nie ważne za jaką cenę. Po szkole pędzi na lekcje tańca, śpiewu i pływania, wygrywa też casting na prowadzenie młodzieżowego programu telewizyjnego. Na półce piętrzą się puchary i dyplomy, a mimo to każdy kolejny występ okupiony jest rodzinną naradą i dyskusją nad tym, co jeszcze można by poprawić (krytykuje zazwyczaj matka). W związku z tym Natasza wie, że na pochwałę trzeba sobie zapracować, a miarą człowieka jest liczba posiadanych talentów. Jej plan dnia jest tak dalece ustalony i napięty, że kompletnie nie rozumie, jak można tak po prostu stać pod domem i gapić się na deszcz.

Mimo że w spektaklu pojawia się męski epizod, całości bliżej do monodramu niż dwugłosowej narracji. Mężczyzna jest tu tylko tłem dla targanej uczuciami dorastającej dziewczyny. Rewelacyjna Agnieszka Skrzypczak oddaje ten stan brawurowo. To dzięki jej niesamowitej ekspresji i zaangażowaniu postać Nataszy w obu przypadkach nabiera rumieńców i uwiarygadnia się przed widzem. Perfekcyjna gra ciała, wyrazista mimika i narracja, sceniczny strój. Wszystko spójne i trafiające w punkt. Czuły punkt.

Owszem, młodej aktorce zdarzają się niekiedy momenty przerysowania postaci. Zwłaszcza w drugim przypadku, kiedy Natasza/księżniczka w akcie samozadowolenia od czasu do czasu energicznie potrząsa uwieńczoną diademem głową. Jednak tego rodzaju gesty nadal bronią się i szczelnie wypełniają przyjętą konwencję. Jest zarazem "i śmieszno, i straszno", bo mimo zabawnych monologów nastolatki, ich sens i znaczenie odkrywają przed widzem podwójne dno obu historii. Przyprawiają o gęsią skórkę i sprawiają, że śmiech dosłownie zastyga na ustach.

... jedno marzenie

Na pierwszy rzut oka dzieli je wszystko - pochodzenie, styl życia, status społeczny, plany na przyszłość. Niepokojące jest jednak to, że według osób na co dzień pracujących z młodzieżą, które miały okazję zobaczyć ten spektakl, przepaść między wulgarną a ułożoną Nataszą wcale nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Granica jest na tyle cienka, że często ulega zatarciu. Współczesne "księżniczki" z tak zwanych "wyżyn społecznych" na co dzień realizują niespełnione ambicje rodziców, rywalizując w walce o ich bliskość i uwagę, a jednocześnie porozumiewają się ze światem w podobny sposób, w jaki robią to dziewczyny z "marginesu".

Powstaje zatem pytanie - czy przedstawione w spektaklu pozornie antagonistyczne postaci naprawdę aż tak bardzo różnią się od siebie? Bzdura. Łączy je coś znacznie głębszego, coś co przenika je (i nas wszystkich) do szpiku kości - paląca potrzeba bliskości. Tego, żeby ktoś martwił się o nie, troszczył, niepokoił i myślał. Żeby po prostu się o nie bał. Zwłaszcza w momencie, kiedy samotność jest już tak dojmująca, że same nie boją się łamać wszelkich zasad.

Anna Solak

  • Festiwal Bliscy Nieznajomi: "Marzenie Nataszy" Teatru im. S. Jaracza w Łodzi
  • Teatr Polski
  • 30.05