Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Dom Larsa

Podczas seansu "Domu, który zbudował Jack" poważnie zacząłem się zastanawiać, kim byłby Lars von Trier, gdyby nie został artystą. Gdyby mieszkał po sąsiedzku, zapewne siedziałbym za drzwiami zamkniętymi na cztery zamki, dwie zasuwki, z zamontowanym alarmem i wiernym amstafem czuwającym przy łóżku.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Nie chodzi oczywiście tylko o to, z jaką swobodą reżyser "Antychrysta" eksploruje zło drzemiące w człowieku. Nie chodzi też o to, że z lubością prezentuje akty odcinania części ciał, zabijania dzieci czy metodycznego znęcania się nad ofiarami. Bardziej chodzi o ego, które Duńczyk ma wydaje się większe nawet niż Aronofsky. Ten drugi co prawda w "Mother!" zestawił własny proces twórczy z działaniami demiurga, ale von Trier niniejszym wyprzedził go o dwie długości, przyrównując siebie jako artystę do seryjnego mordercy.

Jack jest architektem, który marzy o zbudowaniu własnego domu. Ma już odpowiednią do tego, odziedziczoną działkę, niestety dopadła go niemoc twórcza - każdy kolejny projekt ląduje w koszu. Za to doskonale spełnia się w innej dziedzinie - morderstwa, których dokonuje, również nazywa "projektami" i ma w tym już niemałe sukcesy. Jest estetą i miłośnikiem sztuki, ma fioła na punkcie czystości, co przydaje się podczas sprzątania miejsc zbrodni, na dodatek odznacza się wysoką inteligencją - doskonale potrafi dobrać ofiary do swoich pokręconych pomysłów. O tych zrealizowanych opowiada tajemniczemu Verge'owi, który zdaje się być jego przewodnikiem po zagadkowej, mrocznej ścieżce.

"Dom, który zbudował Jack" ma konstrukcję podobną do "Nimfomanki" - jest podzielony na rozdziały, na dodatek spora część opowieści to retrospekcje, Jack dyskutuje bowiem z Verge'em o swoich morderstwach tak samo, jak Joe rozmawiała z Seligmanem o swoich seksualnych doświadczeniach. W obu wymienionych filmach posuwa się daleko, ale jego celem nie jest łamanie tabu - von Trier byłby naiwniakiem, gdyby sądził, że w kwestii przemocy jest w stanie zrobić więcej niż jego poprzednicy, od Pasoliniego począwszy, a na twórcy "Srpskiego filmu" skończywszy.

Nie oznacza to oczywiście, że nie ma od czego odwracać wzroku - sceny morderstw są brutalne i werystyczne, na dodatek nierzadko okraszone specyficznym humorem. Oczywiście pod warunkiem, że zgodzimy się, iż humor dzieli się na zwykły, czarny i czarny von Triera. Ten ostatni nie przekroczył co prawda w trakcie seansu granicy mojej wrażliwości, ale uparcie krążył w jej pobliżu niczym tygrys czający się na jagnię. Nie dziwię się jednak widzom, którzy wychodzili z kina, jeśli odbierali to, co dzieje się na ekranie, jedynie w warstwie literalnej. Być może gdyby zostali do końca, zauważyliby, że opowieść jest znacznie bardziej złożona - jest swego rodzaju intelektualnym projektem podbudowanym ogromną dawką autotematyzmu, z licznymi odwołaniami do Wergiliusza, Dantego, Williama Blake'a, malarstwa Eugene'a Delacroix czy kompozycji Glenna Goulda.

Von Trier odwołuje się zresztą do swoich przeszłych projektów artystycznych wprost, wplatając do "Domu, który zbudował Jack" fragmenty zrealizowanych wcześniej przez siebie filmów. Nie zabrakło mrugnięcia okiem do sytuacji z 2011 roku, kiedy to duński reżyser został wyklętym podczas festiwalu w Cannes po stwierdzeniu, że "rozumie Hitlera". Główny bohater, w którego wciela się niepokojąco wiarygodny Matt Dillon, jeden ze swoich morderczych projektów dedykuje bowiem pamięci nazistów, którzy podczas wykonywania egzekucji musieli wykazać się nie lada kreatywnością, kiedy kończyła im się amunicja. Nie przypadkiem zresztą tajemniczego Verge'a gra Bruno Ganz, który ma już na swoim koncie rolę twórcy III Rzeszy w głośnym "Upadku".

W tym szaleństwie jest jednak metoda. Ostatecznie lepiej, że twórca "Melancholii" w swoich projektach i analizowaniu zła posługuje się materią filmową niż zbrodnią, a jego ofiarami padają co najwyżej widzowie, którzy wychodzą z seansu z ambiwalentnymi odczuciami. Mimo bowiem całego okrucieństwa przedstawianego na ekranie oraz wyjątkowo czarnego humoru, nie sposób odmówić najnowszemu filmowi von Triera swego rodzaju wielkości - "Dom, który zbudował Jack" to w moim przekonaniu najlepszy film Duńczyka od co najmniej dekady. Choć nie ukrywam, że dysputa na temat tworzywa, które posiada własną wolę, pozostaje przerażająca na długo po wyjściu z kina. Czyżby bowiem von Trier, podobnie jak morderca Jack, próbował intelektualnie odseparować artystę od jego działań i ich skutków, umywając ręce od moralnej odpowiedzialności?

Adam Horowski

  • "Dom, który zbudował Jack"
  • reż. Lars von Trier

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019