Tym razem rzecz rozgrywa się w czasie weekendu - mieszkająca w belgijskim Liège Sandra (dobra rola Marion Cotillard, nominowanej za tę kreację do Oscara) w poniedziałek najprawdopodobniej straci pracę. Właściciel firmy uznał bowiem, że należy zredukować personel o jedną osobę. Daje jednak pracownikom wybór - jeśli zrezygnują z premii o wysokości, bagatela!, tysiąca euro, to Sandra zachowa swoją posadę. Pierwsze głosowanie w tej sprawie kończy się porażką naszej bohaterki. Udaje się jej jednak przekonać kierownictwo do przeprowadzenia po weekendzie kolejnego głosowania. Ma teraz dwa dni, by nakłonić kolegów i koleżanki do zmiany stanowiska.
Wędruje więc od domu do domu i tłumaczy, dlaczego utrzymanie pracy jest dla niej tak ważne. Większość jednak odmawia pomocy - jedni rzeczywiście mają trudną sytuację życiową i finansową, inni po prostu chcą za te pieniądze wybudować sobie taras. Bracia Dardenne celnie pokazują manipulacje, jakie stosuje współczesny kapitalizm. Mają one na celu rozbicie solidarności międzyludzkiej i skłócenie tych, którzy powinni się wspierać. Podzieleni, zamknięci w czterech ścianach swych mieszkań, pogrążeni w depresji (cierpi na nią Sandra), coraz bardziej egoistyczni, dajemy się pokonać nadzorcom, którzy trzymają pieniądze i władzę. Robią z nami, co chcą - nie tylko decydują o naszym być albo nie być, ale także depczą naszą godność. To właśnie godność stanie się najwyższą stawką w walce Sandry.
Z punktu widzenia Polski - kraju śmieciowych umów, nędznych zarobków i braku zabezpieczeń socjalnych - przedstawiona w filmie historia jest bardzo aktualna. Choć pewnie niektórym Belgia i tak wyda się wzorem demokracji. U nas nikt by się z Sandrą nie patyczkował, wylądowałaby na bruku i bez głosowania.
Bartosz Żurawiecki
- "Dwa dni, jedna noc (Deux jours, une nuit)", scen. i reż. Luc Dardenne, Jean-Pierre Dardenne
- Premiera 27 lutego