Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Piszę to lżej. Jeszcze lżej, Egonie

Z okien naszego wydawnictwa widać okna dawnego mieszkania Egona Naganowskiego. 31 marca mija setna rocznica Jego urodzin.

. - grafika artykułu
Egon Naganowski (z prawej) z Romanem Brandstaetterem, fot. T. Naganowski

Do tego mieszkania trafiłam tuż przed Jego 85 urodzinami razem z Andrzejem Niziołkiem. Mieliśmy zrobić dla "Gazety Wyborczej" jubileuszowy wywiad z wybitnym pisarzem, eseistą, tłumaczem. Szłam tam z dużą tremą (wszak to ogromny autorytet), ale też trochę za karę, nie bardzo wierząc w to, że dowiemy się czegoś nowego, ważnego. - Naganowski to ikona, o której wszyscy (także On sam) wszystko już napisali, więc co tam po nas? - myślałam. Na pewno nie przyszło mi wtedy do głowy, że to spotkanie przerodzi się w przyjaźń. Absolutnie niezwykłą.

Tremę diabli wzięli po kwadransie rozmowy. To samo stało się z innymi wątpliwościami. Gadanie przy herbacie przeciągnęło się długo ponad granice przyzwoitości i jasne było, że na jednej rozmowie się nie skończy.

To, że Egon Naganowski jest erudytą i wybitnym umysłem, wiadomo było i przed tą wizytą. Znaliśmy jego książki, wiele razy słyszeliśmy, jak zabiera głos. W publicznych wystąpieniach wydawał się trochę staroświecki, trochę już nieobecny, także nieco szorstki. Tymczasem kiedy witał nas w swoim przedpokoju, szybko i bez ogródek wyznał, że mamy mówić głośno, bo nie wszystko słyszy. Mój, Boże, to stąd brało się wrażenie zagubienia, zmęczenia. W warunkach kameralnych okazał się wyłącznie czarujący, otwarty, życzliwy, błyskotliwy, szarmancki. Po prostu stuprocentowo przedwojenny mężczyzna! Za nic nie dało się Go jednak oprawić w ramkę czy - nie daj Boże! - wstawić do lamusa. Najważniejszymi Jego cechami pozostały bowiem ciekawość świata i przekora. Dyskutowało się z nim Jak z buńczucznym studentem, komentującym nowe spektakle, książki, filmy, zdarzenia (zarówno polityczne, jak towarzyskie). Ten sam żar i entuzjazm towarzyszył także Jego opowieściom o przeszłości. A był - co oczywiste - kopalnią wiedzy. Posiadał przy tym rzadki dar opowiadania za pomocą anegdot, przypowiastek, obrazków, które znacznie bardziej działają na wyobraźnię niż sążniste perory czy wykłady.

Wszystkie spotkania z Nim okazały się dla mnie fakultetem - takim, który "zalicza się" całe życie. Przy pisaniu kolejnych tekstów pytam siebie: "Co Egon by powiedział? Jak by na to patrzył? Co by myślał?". Przeważnie przychodzi mi do głowy tylko jedna odpowiedź: "Napisz to lżej. Jeszcze lżej".

Owa lekkość, przejawiająca się czerpaniem z życia przyjemności, smakowaniem go, była Jego najważniejszym credo. Czy sprawa dotyczyła nowej, fascynującej lektury, czy pięknej kobiety, czy wina do kolacji - zawsze okazywał się ekspertem. A przecież nie był lekkoduchem. Przeciwnie: angażował się w ważne sprawy, był sumienny w swojej twórczej pracy, odpowiedzialny, odważny. Nigdy jednak nie traktował powagi poważnie. Nigdy nie stawiał jej na piedestale. Ona była czymś oczywistym, ale nie najważniejszym. Najważniejsza była afirmacja świata. I świat zdawał mu się podobną afirmacją odpłacać, nie oszczędzając wprawdzie wydarzeń dramatycznych, ale pozwalając z nich wychodzić obronną ręką. W największej opresji potrafił bowiem znaleźć coś groteskowego, co ją natychmiast rozbrajało, unieważniało. Mogłoby się zdawać, że Jego los ma dokładnie to samo poczucie humoru, co On.

Powtarzał swoją mantrę dotyczącą Austriaków (urodził się w Innsbrucku), z którymi zawsze się utożsamiał, tęskniąc za Wiedniem i uważając go za najpiękniejsze miasto na świecie. Mówił: "Austriak? Dla mnie to człowiek liberalny, który niczego nie bierze całkiem na serio, traktuje rzeczywistość z przymrużeniem oka. A oprócz tego jest dobrego usposobienia, uprzejmy (...) i nie tak zasadniczy, jak na przykład Niemcy. Austriacy biorą wszystko o wiele lżej i po ludzku."

Kiedy Polska wchodziła do Europy myślałam o tym, że On jest jednym z nielicznych, którzy tej Europy nigdy nie opuścili. Zawsze był jej obywatelem. Ważnym obywatelem. I że długo jeszcze będziemy Go gonić. A dziś przychodzi inna refleksja. Że Europa, której był uosobieniem, już nie istnieje. I nie umiem o tym myśleć lekko.

Ale wszystkiego dobrego, Egonie! Gdziekolwiek jesteś, wierzę, że się właśnie przekornie uśmiechasz.

Ewa Obrębowska-Piasecka

Egon Naganowski urodził się 31 marca 1913 r. w Innsbrucku w Austrii. W latach 1932-39 studiował na Uniwersytecie Poznańskim filologię polską i germańską. W 1972 r. otrzymał doktorat nauk humanistycznych. Podczas okupacji mieszkał w Warszawie, uczestniczył w Powstaniu Warszawskim w szeregach Armii Krajowej, w latach 1944-45 jako jeniec wojenny przebywał w obozie w Niemczech. Po powrocie do Polski w 1946 r. rozpoczął pracę w Zarządzie Głównym Polskiego Związku Zachodniego, a następnie (1951-60) pracował w Rozgłośni Polskiego Radia w Redakcji Literackiej jako kierownik Działu Artystycznego i zastępca redaktora naczelnego. Od roku 1961 zajmował się wyłącznie pracą przekładową, eseistyczną i krytycznoliteracką. Najwięcej czasu poświęcił dziełom Jamesa Joyce'a i Roberta Musila. Wydał ich obszerne monografie: "Telemach w labiryncie świata. O twórczości Jamesa Joyce'a" i "Podróż bez końca. O życiu i twórczości Roberta Musila". Tłumaczył (przeważnie wspólnie z żoną Ireną Naganowską) Grassa, Manna, Durrenmatta, Dedeciusa. Zmarł 23 stycznia 2000 roku. Pochowany jest na Miłostowie.