Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

ERA JAZZU. Męskie i kobiece opowieści

Trwa festiwal Era Jazzu. Wielkim przeżyciem dla publiczności było spotkanie z twórczością kwartetu Johna Abercrombie. Nie brakowało jednak też bardziej rozkołysanych fraz i kobiecego wdzięku - na przykład w klimacie bossa novy.

. - grafika artykułu
John Abercrombie. Fot. Tomasz Nowak

Jazz niejedno ma imię - to prawda absolutnie banalna. Czasami jednak tego typu banał najtrafniej opisuje rzeczywistość. Również w chwili, gdy poruszamy się po obrzeżach gatunku. A najważniejsze jest pytanie, czy z owej różnorodności wynika artystyczna jakość. Przekonały o tym - po raz kolejny - trzy koncerty, jakie odbyły się w klubie Blue Note w ramach Ery Jazzu między środą a piątkiem.

I tak: najpierw słuchaliśmy muzyki tria Carmen Souzy, rozpiętej między jazzem, tradycją Wysp Zielonego Przylądka, a klimatem muzyki portugalskiej. Następnego dnia klub rozkołysał się w latynoskich rytmach dzięki Bossarenova Trio, prowadzonemu przez Paulę Morelenbaum. Wreszcie w piątkowy wieczór zasłuchaliśmy się w esencję finezyjnej, wręcz intelektualnej jazzowej improwizacji - za sprawą kwartetu Johna Abercrombie.

Wymagające półcienie

Nie ma najmniejszych wątpliwości, że to ostatni ze wspomnianych wieczorów był, jak do tej pory, największym artystycznym wydarzeniem tegorocznego festiwalu. Abercrombie, wraz ze swymi równie wybitnymi partnerami, poprowadził nas ścieżką wymagającą uwagi i skupienia, ale w zamian oferującą niesamowite przeżycia i prawdziwe piękno. Co ważne, zechciała tą drogą podążyć bardzo duża grupa słuchaczy. Bo nie dość, że klub tego wieczora wypełnił się bardzo szczelnie, to w dodatku słuchano artystów z prawdziwym przejęciem, prawdziwym zaangażowaniem.

To skrótowe definiowanie muzyki kwartetu jako wymagającej nie oznacza bynajmniej, że była ona w jakimkolwiek sensie hermetyczna. Nie, ale była pełna ciszy, niespiesznych temp, operowania delikatnymi barwami, półcieniami. W świecie permanentnego chaosu i pośpiechu zatrzymanie się na dwie godziny nad taką propozycją jest swego rodzaju wyzwaniem. Zwłaszcza, że artyści nie ułatwiali nam zadania. Nie proponowali ładnych melodii, prostych schematów rytmicznych. Grali z pełnym przekonaniem swoją własną nutę, dzielili się swoimi emocjami - pewnie dlatego byli tak świetnie przyjmowani.

Osobowości

Abercrombie to legenda jazzowej gitary. Artysta, który doskonale wie, jak poukładać muzyczne "klocki", jak wychylić się z kręgu powtarzalnych rozwiązań i zainteresować słuchaczy. Jak opowiedzieć prawdziwie własną historię.

Partnerów miał do takiego przedsięwzięcia wymarzonych. Ot, choćby perkusista Joey Baron - od blisko trzech dekad jeden z najważniejszych na świecie przedstawicieli swego instrumentu. Ulubiony "bębniarz" Johna Zorna, wsławiony pracą w nieskończonej ilości projektów, z wybitną Masadą na czele. Równocześnie współpracujący z Billem Frisellem, Laurie Anderson i rzeszą innych. Realizujący też od lat autorskie rozwiązania: od zgoła awangardowego tria Barondown po równie fantastyczne, bliższe głównego nurtu, granie we własnym gwiazdorskim kwartecie. I to wszystko było podczas piątkowego koncertu słychać: nieprawdopodobną różnorodność, wielkie doświadczenie i ogromną wrażliwość.

Bardzo bliski Baronowi jest kontrabasista Drew Gress. Pojawiał się w zespołach wybitnych liderów, tych samych, z którymi współpracował perkusista, m.in. Dave'a Douglasa, Uri Caine'a, Tima Berne'a. To pewnie również z tych doświadczeń wywodzi niezwykłą umiejętność godzenia ekspresyjnych form wyrazu, tego, co nazywane bywa awangardą, z subtelnością, z graniem jasnej, prostej, czasem wręcz melancholijnej muzyki.

A tymczasem jest jeszcze jeden muzyk w kwartecie - być może obok lidera najbardziej popularny - świetny pianista Marc Copland. Kolejny artysta o długiej i przebogatej biografii. Muzyk o własnym, charakterystycznym stylu i brzmieniu. Nad jego graniem unosił się gdzieś duch Keitha Jarretta - sylwetka mocno pochylona nad klawiaturą i erudycyjny, pełen niuansów, choć zarazem nienarzucający się sposób grania.

Skupienie i luz

Te właśnie wielkie osobowości potrafił spoić w swojej wizji Abercrombie, potrafił poprowadzić ich za sobą, wciągnąć ich (a za nimi publiczność) w swą muzyczną intrygę. Kolejne utwory pojawiały się niemal niepostrzeżenie, wolno się snując i rozwijając. Lider rozpoczynał je na pograniczu ciszy od delikatnie budzących się fraz gitary, a w brzmienie włączali się pozostali instrumentaliści. I ta introwertyczna narracja - pełna skupienia, ale i spokoju - zachwycała słuchaczy.

Wieczór w dużej mierze wypełniła muzyka pochodząca ze świetnego albumu "39 steps" sprzed dwóch lat. Podczas koncertu zyskała ona oczywiście osobne barwy. Nie dominowała jednak feeria burzliwych improwizacji, raczej niezwykła esencjonalność, skupienie i współtworzenie utworów od nowa tu i teraz na scenie. Nie oznacza to oczywiście, że podczas koncertu dominował smutek czy nadmierna powaga. Wręcz przeciwnie - muzycy wykazywali też sporo luzu, dystansu, a ich dobry nastrój najlepiej oddawał roześmiany Joey Baron.

Latynosko i swingująco

Jak wspomniałem, dzień wcześniej, czyli w czwartek, publiczność w Blue Note bawiła się w latynoskich rytmach, proponowanych przez Bossarenova Trio. Ten koncert był świetnym przykładem na to, jak minimalizm środków przełożyć na maksymalny efekt. Troje artystów proponowało muzykę, która była jednocześnie roztańczona i refleksyjna, w której uroda brazylijskiej tradycji przeglądała się w jazzowym zwierciadle. Ale też każdy z artystów to prawdziwa osobowość.

Najpierw Paula Morelenbaum, uśmiechnięta i pięknie śpiewająca: latynosko, a zarazem swingująco, do tego wdzięcznie towarzysząca sobie na skromniutkim zestawie perkusyjnym. U jej boku Joo Kraus, a więc znacząca postać acid jazzu czy tzw. nowych brzmień nawiązujących do jazzowej estetyki, członek słynnego Tab Two czy De-Phazz. Trafne, wyraziste, zachwycające partie trąbki subtelnie wspierał elektronicznym instrumentarium. I wreszcie pianista Ralf Schmid - muzyk, który także współpracował z Tab Two, ale i znaczącymi postaciami światowego jazzu.

We troje zaprezentowali m.in. nagrania ze swej wspólnej płyty "Samba Preludio". W repertuarze wieczoru zabrzmiało sporo świetnych latynoskich nut, również klasycznych - np. piękna wersja "Aguas De Marco" Antonio Carlosa Jobima. Artyści przyznawali się też do inspiracji muzyką Chopina, Schuberta czy Monteverdiego. Ale zaproponowali też bardzo ujmującą autorską wizję beatlesowskiego "Blackbird".

Bez iskry

Za mniej udany można uznać środowy koncert Carmen Souzy. Pochodząca z Portugalii wokalistka swe rodzinne źródła ma na Wyspach Zielonego Przylądka, więc - niejako oczywiście - jej twórczość zestawiana jest z dokonaniami Cesarii Evory. Na szczęście Souza proponuje zupełnie odmienną, własną muzyczną wizję. Sporo w niej jazzu, ale też rozpalonego słońcem portugalskiego klimatu. Towarzysząc sobie na fortepianie i gitarze akustycznej, tworzyła interesującą kreację. Jednak, szczerze mówiąc, niewiele ponad to. Nie porywali też wspierający ją instrumentaliści. Być może wpływ na brzmienie i nastrój całości miały problemy techniczne, które nakazały przerwać koncert na dłuższą chwilę (nie wiem czy to "wina" sprzętu czy muzyków). Faktem jest, że publiczność bawiła się świetnie, bo muzyka zespołu była zgrabnie przygotowana, a jednak brakowało jej jakiejś iskry, która zamienia zwykły koncert w koncert godny zachwytów.

Przed nami jeszcze trzy dni - do poniedziałku! - festiwalu, a jazzowych atrakcji na nim nie zabraknie.

Tomasz Janas

  • Era Jazzu:
  • Carmen Souza, 14.10, Blue Note
  • Bossarenova Trio, 15.10, Blue Note
  • John Abercrombie Quartet, 16.10, Blue Note