Cykl "Speaking Concerts" od lat przyciąga melomanów do sal koncertowych w całej Polsce. Są wśród nich i starsi, którzy znając markę dyrygenta i prowadzącego koncert, Marcina Sompolińskiego, liczą na dawkę muzyki dobrej jakości, i młodsi, nie zawsze zainteresowani sztuką, których na spektakle ciągają niestrudzeni rodzice, nauczyciele i dyrektorzy szkół. Bo speakingi nie wymagają od widzów i słuchaczy niczego, przed czym trzeba byłoby się bronić. Ani wiedzy - ta serwowana jest z pomysłem i humorem, ani cierpliwości i wyrozumiałości - tu nie zdarzają kompromitujące wpadki.
To chyba ideał rozrywki na dobrym poziomie - świetna muzyka i komentarz, który pozwala lepiej ją zrozumieć, bo jest dostosowany do doświadczeń i możliwości odbiorcy. Co to oznacza? Sporo zabawnych pomysłów i wtręty multimedialne, które ujawniają zaskakujące powiązania poważnej sztuki z popkulturą. W speakingach to, co dawne ożywa i staje się tak aktualne i bliskie, że... aż nie boli. Mówienie o arcydziełach i wykonywanie ich odbywa się bez natrętnego dydaktyzmu - dat i nazwisk, od których można się zakrztusić, wyprasowanych w kant pochwał, i dusznych hymnów i peanów na cześć Wielkiej Sztuki. To, co ważne, przemyca się widzowi jak lekarstwo marudnemu dziecku - niemal niezauważalnie, ot, jak syrop popity ulubionym napojem.
Przemycenie udało się i tym razem. Garść informacji o tym, co wydarzyło się w 1913 roku w paryskim teatrze Champs Elysess, okraszono samymi smakowitościami: przeprowadzeniem regularnego procesu dotyczącego inspiracji Igora Strawińskiego, eksperymentami z ruchomą fotografią i, to już z muzycznych atrakcji, solem koncertmistrzyni Teatru Wielkiego, Sandry Haniszewskiej. Wyszło świetnie. Ale i temat był wdzięczny - bulwersująco zajmujący.
"Święto wiosny", śmiały do granic bezczelności balet Strawińskiego, mógłby wziąć udział w konkursie na najbardziej ryzykowny pomysł w historii muzyki. Wziąć udział - i zwyciężyć. Strawiński najpierw zaprzeczył podstawowym zasadom komponowania utworów (strącając z piedestału kwintet, a uprzywilejowując sekcję dętą i zarzucając troskę o melodyjność i piękny dźwięk), a potem dogadał się z podobnym wariatem, Wacławem Niżyńskim, który z tym samym co Strawiński rozmachem zmasakrował tradycyjny balet. Co na to publiczność? Cóż, wystarczy chyba powiedzieć, że jej reakcję odnotowały policyjne kroniki. Awantura w paryskim teatrze kilkukrotnie przewyższyła ten poziom, który zwykliśmy nazwać "żywą recepcją".
Sompoliński w pełni wykorzystał potencjał tkwiący w historii premiery sprzed stu lat i spróbował powtórzyć jej skandal. Zrobił to jednak w sposób bardziej niż Strawiński wyważony. Proporcje były odpowiednie - dobrze przygotowana orkiestra i kilka dynamicznie wykonanych numerów (m.in. efektowny "Trepak" Czajkowskiego, przyjęty z aplauzem występ lirnika) zrównoważyły szalone atrakcje. I wilk (meloman) był więc syty, i owca (początkujący odbiorca) cała. I wilk, i owca mogli w dodatku wspomóc przedstawienie. Znakomity okazał się pomysł zaktywizowania publiczności, która, wczuwając się w rolę tej pierwszej, oburzonej, podjęła wyzwanie przekrzyczenia orkiestry.
Wśród atrakcji, smaków i smaczków nie znikło najważniejsze - dzikość i energia samego "Święta wiosny" - zawsze tak samo zaskakujące i świeże. Sompolińskiemu w realizacji idei przybliżania tego, co dawne i trudne, pomogli wykonawcy. Pomógł też jego dystans, na który można się zdobyć tylko wtedy, kiedy muzykę się kocha i doskonale rozumie.
Agata Szulc
- Speaking Concerts - MasSacre czyli Święto wiosny
- Teatr Wielki w Poznaniu
- 13.11