Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

Sztuka animacji i przetrwania

Rozmowa z Ewą Sobolewską, prezesem TV SFA w Poznaniu

Ewa Sobolewska - grafika artykułu
Ewa Sobolewska

Animacja jest poezją. Gra skojarzeniami, sięga do zakamarków pamięci, a wszystko to czyni przy pomocy przepięknej formy - języka czytelnego dla wszystkich dzieci na świecie - twierdzi Ewa Sobolewska, prezes TV SFA, w Poznaniu, uhonorowanego Platynowymi Koziołkami podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmów dla Dzieci i Młodzieży Ale kino! Ma na myśli oczywiście dobrą animację, którą jurorzy nagradzają za szerzenie szlachetnych ideałów, za uwznioślenie duszy człowieka, za odwagę w posługiwaniu się unikatowymi środkami plastycznego wyrazu, za poczucie humoru i wspaniałą zabawę z dziećmi.

Jak trafiła Pani do Telewizyjnego Studia Filmów Animowanych?

Z konkursu. Jestem teatrologiem i polonistką po poznańskim UAM. Po powrocie z Wybrzeża, gdzie przez chwilę pracowałam w teatrze, znalazłam w gazecie ogłoszenie. Poszukiwano redaktorów do nowo powstającego studia. Zgłosiłam się na rozmowę do Macieja Wojtyszki, wówczas kierownika literackiego, który poprosił mnie o napisanie recenzji i scenariusza. A potem w domu moich rodziców zadzwonił telefon. Dostałam angaż 1 kwietnia 1980 roku.

Pierwsza siedziba mieściła się na Dębcu. W albumie Filmy warte Poznania wydanym z okazji jubileuszu 30-lecia Studia barwnie opisuje to miejsce reżyser Zbigniew Kotecki. Skromne budynki przycupnięte na skrawku dzielnicy Dębiec, wciśnięte między trzy nitki torów sugerowały raczej przystanek kolejowy, a odgłos przejeżdżających pociągów i ich regularność, od początku tworzyły szczególny klimat, do którego przyczyniało się specyficzne, ciemne wnętrze pracowni... Swoistym magnesem dla Studia była możliwość pracy przy najnowocześniejszym stole zdjęciowym, jakie były używane w polskiej animacji. Były tu pierwsze silniki krokowe, pierwszy mikroprocesor do sterowania mechaniką stołu, projektora i kamery. Ten sprzęt zdjęciowy znakomicie funkcjonował przez następne dwie dekady, dając pełne poczucie niepowtarzalności wynikającej z hand made.

Studio powstało dzięki determinacji Zbigniewa Napierały, ówczesnego dyrektora Ośrodka Regionalnego Radia i TV w Poznaniu, człowieka z pasją i wizją. Na czas remontu siedziby na Dębcu, przytuliło nas Polskie Radio. Pierwszym szefem był Jacek Żuralski, znany z programu Grająca szafa, który latem 1981 roku wyjechał z Polski. Wkrótce dyrektor Napierała, w porozumieniu z "Solidarnością" zaproponował mi kierowanie Studiem. Miałam 28 lat i byłam najmłodszym kierownikiem w Polsce, aż do momentu, w którym poszłam na urlop wychowawczy. Po pięciu latach wróciłam, zostałam szefową promocji i kierownikiem produkcji. Przeszłam wszystkie szczeble wtajemniczenia zawodowego, aż do roku 2000.

To właśnie na Dębcu, w iście spartańskich warunkach, kształtował się zespół, rodziły się pierwsze zawodowe przyjaźnie, uczniowie terminowali u mistrzów.

Wspierały nas wybitne indywidualności polskiego kina animowanego. Mirosław Kijowicz - wielki intelektualista kina, Kazimierz Urbański - twórca eksperymentujący z formą i materią oraz Witold Giersz - malarz ekranu, twórca techniki malarskiej w filmie animowanym. To właśnie możliwość uczenia się od tak różnych artystów dała naszym przyszłym realizatorom szansę odkrycia swoich osobowości twórczych, określenia się wobec sztuki animacji, poszukiwania i znalezienia własnej drogi. Powstał zespół, o którym mówi się, że wypracował swój własny "charakter pisma". Jego dojrzałość ujawnił cykl miniatur filmowych do muzyki klasycznej. A liczne poszukiwania i eksperymenty doprowadziły do powstania cyklu Impresje, do ekranizacji przypowieści filozoficznych Leszka Kołakowskiego oraz serii Baśnie i Bajki Polskie i Miś Fantazy.

O jednej z bajek lajlońskich, w swoim liście, profesor pisze W zapusty obejrzeliśmy film O największej kłótni. Jesteśmy (tj. ja i moja żona Tamara) zachwyceni. To jest doprawdy znakomite dzieło i mogę się pysznić, że częściowo się do niego przyczyniłem. Tamara powiedziała od razu, że właściwe to szkoda, że to idzie w telewizji, bo jest to tak piękne dzieło malarskie, że chciałoby się różne jego fragmenty powiesić na ścianie. Doprawdy majstersztyk. Ogromnie, ogromnie dziękuję. Z najlepszymi życzeniami na najbliższe millenium. To millenium nie zaczęło się dla Was zbyt przyjemnie...

Po tylu wspaniałych osiągnięciach, nagrodach na różnych festiwalach, kiedy świętowaliśmy nasz jubileusz 20-lecia, dotarła do nas wieść, że jesteśmy u progu likwidacji. To był szok.

Zwłaszcza, że Studio otrzymało od miasta imponujący budynek przy al. Niepodległości. Ogromne przestrzenie, marmurowe posadzki, nowoczesna sala nagrań i plany realizacji ponad stu filmów rocznie. Zapowiadała się rewolucja technologiczna w polskiej animacji.

Wkrótce jednak okazało się, że ten budynek nie jest nasz, tylko telewizji publicznej, a my jesteśmy dla niej balastem, a nie, jak nam się wydawało, jej częścią realizującą misję, wpisaną w status tej instytucji.

I wówczas krucha kobieta, Ewa Sobolewska postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce...

Pozory mylą. Niektórzy nazywają mnie żelazną damą polskiej animacji. Wiedziałam, że nie możemy pozwolić, żeby Studio upadło. To było miejsce pracy, które kochaliśmy. Zatrudnialiśmy między innymi zespół wspaniałych malarzy, także absolwentów ASP. Bywało, że przez dwa lata pracowali nad jednym filmem. Nie dla pieniędzy, a z pasji tworzenia. Ta energia wisiała w powietrzu, nie można było jej zlekceważyć. Postanowiliśmy stworzyć spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. W momencie, kiedy wszyscy straciliśmy pracę, musieliśmy nasze trzymiesięczne odprawy grupowe przeznaczyć na kapitał zakładowy. Przekonaliśmy Zarząd Telewizji Polskiej do udziału w spółce na poziomie 10 procent, dzięki czemu możemy korzystać z naszego dorobku artystycznego, niestety nie w sensie ekonomicznym.

Pałacowe przestrzenie musieliście zamienić na gorące latem pokoiki przy Dominikańskiej, z czego jednak potrafiliście się śmiać, mówiąc, że "wakacje spędziliście na Dominikanie"...

Zawsze latem przypada czas gorącej pracy, bo po wakacjach zaczynają się targi filmowe, a dla nas terminy są święte. Niestety cudowni właściciele naszej kamienicy, z przyczyn ekonomicznych, musieli ją sprzedać i znów przyszło nam szukać nowego miejsca na ziemi. Znaleźliśmy je w Zamku. Remont odsłonił wspaniałe sufity, spod wykładzinwyłoniły się dębowe podłogi...

Hol zdobi gablota uginająca się od nagród. Studio, uczestnicząc w ponad 900 festiwalach na całym świecie, otrzymało ich niemało, bo 174. Na ścianach wiszą ręcznie wykonane prace artystów do takich filmów, jak Marc Chagall, Gustav Klimt, Vincent van Gogh, Len. To już rzadkość w erze komputerów. Tak jak unikatowe techniki: sypanie soli, rysowanie patykiem, malowanie na kartonie lub celuloidzie.

Tworząc filmy uważaliśmy i nadal uważamy, że sens naszej pracy polega na kształtowaniu gustów odbiorcy, a nie schlebianiu im. Dziecko zawsze obejrzy piękny i mądry film. Jeżeli oczywiście będzie miało taką możliwość. Świat się zmienia, ale emocje pozostają te same.                                    

Rozmawiała Beata Machowska-Kaczmarek