Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Znikąd ku wszystkiemu

Bariera dzieląca cywilizowanego humanistę od mordercy w amoku zabijania zdaje się zanikać na wystawie Andrzeja Okińczyca W Imię Boga Jedynego. Nie jesteśmy w stanie wskazać personaliów katów, a ofiary stały się bądź staną się wkrótce anonimowe. Obserwując z przerażeniem bezduszność mechanizmu ludobójstwa, nowych zbrodni z nienawiści w wieku XXI, poznański artysta sięga w osłupieniu w przeszłość, przewidując zarazem nadciągającą apokalipsę. Dostrzega ją w oznakach odradzających się w Europe populizmu, faszyzmu i fanatyzmu.

. - grafika artykułu
fot. materiały prasowe

Czy ktoś dziś pamięta jeszcze publiczną personę "Jihadiego Johna"? Był to pseudonim, który zachodnie media nadały zamaskowanemu terroryście i katowi Państwa Islamskiego. Filmy rejestrujące dokonywane przez niego dekapitacje (odbywające się zwykle poza kamerą), szokowały nie tylko absurdalnym, bo niezrozumiałym okrucieństwem, ale i brytyjskim akcentem zbrodniarza. Oto Mohammed Emwazi, niegdyś zwyczajny uczeń, kibic Manchester United i fan zespołu pop S Club 7, który wyjechał z zachodniego Londynu na Bliski Wschód, aby zabijać niewiernych - amerykańskich, izraelskich, japońskich dziennikarzy czy wolontariuszy organizacji humanitarnych.

Przed śmiercią zwykle kazał im czytać z kartki słowa krytyki dla rządu USA. "John", członek Bitlesów, jak określano czteroosobową komórkę terrorystów o angielskim akcencie, był jedną z medialnych twarzy ISIS. Jego peror, które podawał wymachując nożem nad głowami klęczących ofiar, słuchaliśmy w latach 2014-2015. "Nie walczycie już z powstaniem. Jesteśmy Islamską Armią i [reprezentujemy] państwo uznane przez dużą liczbę muzułmanów na całym świecie. Każda agresja wobec Państwa Islamskiego jest agresją wobec wszystkich Muzułmanów, którzy zaakceptowali Islamski Kalifat jako swoją władzę" - informował z wyższością. Próbował w ten sposób nadać mającemu się za chwilę dokonać mordowi aury praworządnego stracenia z wyroku państwowego - acz w wojnie toczonej w oparach religijnego fanatyzmu, zaślepieniu przez nienawiść.

Widzicie?

Przypomniałem sobie "Jihadiego Johna" kontemplując instalację rzeźbiarską Andrzeja Okińczyca W Imię Boga Jedynego, składającą się z form czterdziestu uciętych głów, wrzuconych do środka kwadratowego, wypełnionego piaskiem kamiennego zbiornika. Wykrzywione w niemym krzyku twarze o etnicznie zróżnicowanych rysach, z których część nadal ma opaski na oczach, mają zniszczoną przez pośmiertne wysuszenie skórę pokrytą żółtawą warstwą pustynnego piasku. Ma się wrażenie, że zostały zakonserwowane zgoła przypadkowo - wbrew ostentacyjnej bezceremonialności, z którą zostały wrzucone do anonimowego "dołu" w nieokreślonych ruinach. Zbiorowe mogiły ofiar reżimów zwykle wyglądają bardzo do siebie podobnie. Poprzez upływ czasu szczątki zabitych stają się anonimowe, a pochówek zostaje zwykle zorganizowany tak, aby zatrzeć ślad po katach - ba!, tak, aby w ogóle nie został odkryty. Zabijający stają się takimi ikonami, jak zamaskowany i władczy "Jihadi John" - graficznymi, groteskowymi sylwetkami nieznanych morderców, którzy unikną zidentyfikowania i sprawiedliwości. Pozostaje po nich wyłącznie świadectwo brutalnego procesu, w którym zdecydowali się aktywnie wziąć udział.

Andrzej Okińczyc pracując wiele lat nad instalacją W Imię Boga Jedynego stworzył ją tak, aby zatrzeć sam proces. Wydaje się, jakby wiatr chwilę wcześniej odsłonił piach skrywający głowy ofiar, a nim pokryje je ponowie, artysta wskazuje na nie drżącą ręka i pyta: "Widzicie?". I choć być może zidentyfikujemy pracę W Imię Boga Jedynego jako dzieło odnoszące się do islamskiego fundamentalizmu, dotyczy ona religijnego fanatyzmu jako takiego i powinna być przestrogą również (a może zwłaszcza?) dla Polaków. Trudno mi nie przypomnieć sobie sceny rozgrzewających się na katolickiej plebanii kiboli w filmie Wojciecha Smarzowskiego Kler. Reżyser filmowy i poznański artysta śledząc z uwagą polskie społeczeństwo zdają się gorzko pytać: "Co będzie dalej?".

"Pukają do twych okien, barbarzyńscy już tu są"

Druga z prac prezentowanych na wystawie - W stronę lepszego świata - składa się ze spirali drutu kolczastego, w który zaplątały się resztki zniszczonej odzieży. Zużyte, poczerniałe skrawki poszarpanych czapek, kształty ledwo już przypominające podarte buty - to wszystko wraz ze sztucznie postarzonym drutem kolczastym sprawia wrażenie, jakby pochodziło sprzed dobrych kilku dekad, a na wystawę Centrum Kultury Zamek zostało użyczone przez jedno z muzeów Holokaustu.

W instalacji W stronę lepszego świata Okińczyc zawarł gorzką konstatację o kompromitacji europejskiej cywilizacji, trwożliwie budującej zasieki przed uchodźcami i odmawiającej im wstępu. Ta praca przypomina nam, że rozpoczęty w 2015 roku kryzys nie dotyczył tylko tragedii ludzi uciekających przed prześladowaniami i śmiercią, ale i boleśnie ujawniał hipokryzję państw Starego Kontynentu, które nie chciały tych rzesz nieszczęśników przyjąć. Podobnie jak w przypadku minionych wydarzeń XX wieku - Europa po raz kolejny okazała się zaskakująco słaba, a przy tym podzielona. Okińczyc użył w tej pracy "staromodnego" typu drutu kolczastego, często obecnego w ikonografii związanej z Shoah - być może po to, by podkreślić skalę zjawiska kryzysu uchodźców, porównywalnego jedynie z migracją ludzi w trakcie II wojny światowej, a przy tym - powtarzalność historii.

W Polsce prawicowi politycy z lubością dehumanizowali uchodźców, wykorzystując lęk rodaków przez Innym. Stąd praca W stronę lepszego świata mogłaby zostać uzupełniona przez utwór Laibach Now you will pay (Teraz to wy zapłacicie):

"Nadchodzą barbarzyńcy

pełznąc ze wschodu.

Z szeroko zamkniętymi oczami

pełni pragnienia.

(...)

Przybędą znikąd

wkroczą do waszego kraju.

Naród przegrywów

plemię nienawiści.

Z nożami w kieszeniami

i bombami w rękach

(...)

Cokolwiek im zabraliście

teraz zapłacicie"

Polacy boją się uchodźców, bo - jak wiele innych europejskich krajów - chcą utrzymać to, co posiadają. Po cóż zresztą dzielić się i pomagać? Bardziej naturalna jest potrzeba utrzymania status quo. Stary Kontynent posiada przy tym bogatą i wstydliwą historię kolonializmu, a dawna, szlachecka Polska nie była pod tym względem wyjątkiem. Dziś wypieranie trudnej przeszłości symbolizuje lęk polskiej prawicy przed wypłatami odszkodowań za przejęte po II wojnie światowej mienie pożydowskie.

Trudno nie dokonać pewnego luźnego zestawienia, do którego prowokuje zresztą samo miejsce wystawienia dwóch najnowszych prac Andrzeja Okińczyca. Wcześniej w Sali Wystaw Centrum Kultury Zamek można był oglądać wystawę Izabelli Gustowskiej Bezwzględne cechy podobieństwa. Choć tych poznańskich artystów zdaje się dzielić praktycznie wszystko, to oboje urodzili się w latach 40. ubiegłego wieku i znajdując się w wieku ponad siedemdziesięciu lat zaskakują teraz poznańską publiczność monumentalnymi i wstrząsającymi wystawami - acz poruszenie emocji u widowni odbywa się z użyciem przez nich zgoła odmiennej sztuki. Jak dziwny przypadek by to nie był, pozostaje odczuwać wdzięczność za możliwość spotkania z ich sztuką, podziwiając przy tym niespożytą energię artystów potrafiących komentować współczesność w wyjątkowy i unikalny sposób.

Marek S. Bochniarz

  • wystawa Andrzeja Okińczyca W Imię Boga Jedynego
  • Centrum Kultury Zamek
  • czynna do 2.04

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021