Kultura w Poznaniu

Varia

opublikowano:

Sztuka trwania, sztuka odchodzenia - szkic do portretu Lecha Raczaka

Teatr miał być studencką zabawą, stał się esencją życia. Bo "można albo zajmować się nim z powagą i oddaniem, albo dać sobie spokój".

Kadr z filmu "Lecha Raczaka gry z czasem", fot. TVP Poznań - grafika artykułu
Kadr z filmu "Lecha Raczaka gry z czasem", fot. TVP Poznań

Lech Raczak mówi: - Nie znoszę eksperymentów pozornych, nie znoszę odkrywania języka, który został wynaleziony 20 czy wręcz 40 lat temu, a przede wszystkim nie cierpię, kiedy ten język się prezentuje jako nowe odkrycie. Denerwuje mnie zastępowanie publicystyką nieco głębszych rozważań. Denerwuje mnie wciskanie nam takiego konceptu teatru, że dyskusja i myślenie jest podstawą przedstawienia. Podstawą teatru jest zawsze emocja. Teatr, który nie wytworzy emocji, nie jest teatrem.

Od 1964 r. współtworzył z przyjaciółmi Studencki Teatr Poezji Ósmego Dnia. Potem było spotkanie z Grotowskim, polityczny wstrząs Marca '68. I "poezja" się skończyła.

Zbiorowo i indywidualnie

- Jako lider Teatru Ósmego Dnia Lech Raczak otworzył świadomość bardzo wielu widzów (zarówno społeczną, jak i tę nakierowaną bardziej na wartości artystyczne). To była rewolucja w myśleniu o świecie i myśleniu o teatrze - przekonuje teatrolog profesor Juliusz Tyszka. Teatr Ósmego Dnia był blisko widza i blisko uwierającej go rzeczywistości. To był teatr buntu, sprzeciwu wobec władzy i myślowych schematów. Artyści pod przewodnictwem Raczaka tworzyli w pełni autorskie spektakle, posługując się metodą "kreacji zbiorowej".

- Każdy miał takie same prawa, każdy był zobowiązany do wypowiedzi i każda wypowiedź była tak samo ważna - wspomina obecna szefowa Ósemek Ewa Wójciak. - Stawialiśmy na zespołowość i wspólnotę twórczą - dodaje.

Ta wspólnota (przynajmniej między Raczakiem a resztą zespołu) rozpadła się po dwudziestu latach - po sukcesach lat 70., po szykanach i zakazie występów z czasów stanu wojennego, po trudzie emigracji i walce o miejsce dla poznańskiego teatru w wolnej Polsce. Raczak odszedł z Ósemek w 1994 r. Związał się z Włoszką Darią Anfelli.

- Ona miała pewien rodzaj swoich ambicji teatralnych, swoich wyborów, które były fundamentalnie różne. My byliśmy, i do dziś jesteśmy, wierni temu poczuciu, że teatr jest związany z rzeczywistością, musi jej towarzyszyć, odpowiadać na jej aktualne pytania. I tutaj się nie spotykaliśmy - mówi Ewa Wójciak.

Lech Raczak: - Chciałem porzucić te społeczne i polityczne tematy, ich to interesowało nadal. Ja miałem takie poczucie, że wygraliśmy z tym mniejszym wrogiem, czyli z systemem, ale mamy takiego wroga podstawowego, to znaczy czas. W pojęciu wręcz metafizycznym. Ale oni nie chcieli w to iść. No więc koniec końców należało się rozstać.

Dramatycznie i ulicznie

Legenda teatru alternatywnego zostaje szefem repertuarowej sceny dramatycznej - Teatru Polskiego w Poznaniu. I... nie może się uwolnić od teatralnej rewolucji.

- Już na pierwszym spotkaniu z zespołem określił swoje plany, chciał wyrwać ten teatr z zapaści. Użył słów "będziemy łamać konwencję" i to się od razu poczuło - wspomina pracownik teatru Ryszard Książek. Raczak próbuje budować zespół i repertuar, po zamieszaniu z dyrektorami naczelnymi i rozbiciu nowej aktorskiej grupy w 1998 r., po trzech latach zmagań odchodzi.

Jest już wówczas szefem artystycznym Malty, w której uczestniczył od pierwszego festiwalu w 1991 r. Dzięki jego włoskim kontaktom udaje się sprowadzić do Polski Teatro Nucleo, później kolejne zespoły, które gwarantują imprezie mocny start. Razem z Michałem Merczyńskim i Włodzimierzem Mielcarkiem Raczak tworzy trzon programowy festiwalu. Wierny swoim korzeniom staje się głównym patronem teatru alternatywnego Malty.

Współcześnie i historycznie

Reżyseruje też w Polsce i we Włoszech, zarówno w teatrach dramatycznych, jak i budując efemeryczne, niezależne grupy. Na największy sukces przekłada się jego współpraca z Teatrem imienia Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Stworzony tam "Tryptyk Rewolucyjny": "Dziady", "Marat-Sade" i "Czas terroru" mieliśmy szansę zobaczyć podczas Malty w 2011 r.

Michał Merczyński: - Mieliśmy gości z USA, z różnych ośrodków uniwersyteckich i teatralnych, którzy obejrzeli właśnie "Czas terroru". Mówili, że to było najlepsze, co widzieli na tym festiwalu.

- Kocham te spektakle, które robi u nas, bo one są emanacją szlachetności spojrzenia na rzeczywistość, a jednocześnie, mimo że często ubrane w kostium, pozostają mocno współczesne - przekonuje dyrektor legnickiego teatru Jacek Głąb (który bez skrępowania przyznaje też, że Lech Raczak jest jego teatralnym guru).

Zadry, rany, nieścisłości

Mimo to w Lechu Raczaku nie gaśnie miłość do teatralnego eksperymentu. Od 1994 r. tworzy niezależne spektakle i bezskutecznie próbuje powołać grupę nawiązującą do działań przerwanych w Teatrze Ósmego Dnia.

- Ambicje ma zawsze najwyższe i jak spada, to z wysokiego konia. Nawet te niezbyt udane przedsięwzięcia miały w sobie potencjał i pozostawał żal, że nie mógł popracować nad nimi dłużej - mówi Juliusz Tyszka. - Do dziś zaskakuje mnie świeżością swoich obserwacji. On szuka w świecie zadr, ran, nieścisłości, niekonsekwencji; w odkrywaniu tej ambiwalencji świata jest niedościgniony. Kiedy wybieram się na jego spektakl, zawsze jestem przygotowany na pewien szok poznawczy, na to, że zapewne skonstatuję: "oj! to tak naprawdę jest?" albo "to wstrętne, ale prawdziwe".

On się z tym nie godzi

W zeszłym roku Raczak zrezygnował z funkcji dyrektora artystycznego festiwalu Malta. Tłumaczy, że nie potrafi uczciwie podpisać się pod nową formułą festiwalu.

Michał Merczyński: - Rozumie czas, który się zbliża. Czas innych estetyk, które my chcemy pokazywać, a on się z tym nie godzi, więc zostawia to pole następnym pokoleniom. Szanuję taką decyzję, bo nie każdego byłoby na nią stać.

Lech Raczak: - Mam jeszcze kilka książek do napisania, siedemnaście spektakli do zrobienia.

- Jest taka anegdota, którą sam Lech często opowiada - śmieje się Michał Merczyński. - Kilkanaście lat temu po jakimś kryzysowym momencie życiowo-artystycznym Raczak trafił do szpitala. Leży wykończony i obolały w izbie przyjęć z przymkniętymi oczyma, słyszy zbliżający się szmer, otwiera oczy... Nad nim ksiądz. A Leszek na to: "O nie! Jeszcze nie!".

Agnieszka Nawrocka