Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Tłumaczenie wyzywające

- Z jakiegoś powodu Handke był tłumaczony rzadziej niż inni czołowi przedstawiciele współczesnej literatury niemieckojęzycznej, co przełożyło się na jego stosunkowo niewielką rozpoznawalność w naszym kraju. Nie uznałem tego jednak za powód do rozpaczy, ale wręcz przeciwnie - za niepowtarzalną okazję - mówi Kamil Idzikowski*, poznański tłumacz debiutujący przekładem książki Petera Handkego Strach bramkarza przed jedenastką.

, - grafika artykułu
Kamil Idzikowski, fot. archiwum prywatne

W tym roku debiutujesz przekładem książki Petera Handkego z 1970 roku Strach bramkarza przed jedenastką. Ten wybór to przypadek, czy w sztuce translacji nie ma przypadku?

Myślę, że przypadek dorzuca swoje trzy grosze do każdego debiutu. Tym razem przypadkiem była pewna szczególna konstelacja okoliczności. Przede wszystkim fakt, że Handke dostał Nobla. Gdyby nie to, prawdopodobnie trudniej byłoby namówić polskich wydawców na publikację tej pozycji, która przecież ma już swoje lata. Przyznanie tej nagrody zbiegło się w czasie z moją wymianą studencką w Greifswaldzie, gdzie przez semestr uczęszczałem na zajęcia poświęcone właśnie prozie Handkego. Czytaliśmy tam głównie teksty z lat 70., ale i trochę późniejszych, także tych najnowszych. Mogę szczerze powiedzieć, że było to dla mnie wielkie literackie odkrycie. Zaskoczyło mnie także, jak niewielka część tej naprawdę świetnej prozy doczekała się polskiego przekładu. Z jakiegoś powodu Handke był tłumaczony rzadziej niż inni czołowi przedstawiciele współczesnej literatury niemieckojęzycznej, co przełożyło się na jego stosunkowo niewielką rozpoznawalność w naszym kraju. Nie uznałem tego jednak za powód do rozpaczy, ale wręcz przeciwnie - za niepowtarzalną okazję. Nie zastanawiając się długo, zabrałem się do pracy i przetłumaczyłem jedną z książek, które wydawały mi się szczególnie wartościowe. A potem znalazłem wydawcę i tak zaczął się długi proces redakcji przekładu, podczas którego bardzo dużo się nauczyłem dzięki niesamowitej cierpliwości i ogromnemu doświadczeniu pani. Sławy Lisieckiej.

O czym jest ta książka, jaką skrywa historię?

Elementy fabularne odgrywają w tej książce drugorzędną rolę. W innym miejscu Handke pisał, że chociaż chętnie słucha opowieści, to od literatury oczekuje czegoś zupełnie innego. Strach bramkarza... może trzymać w napięciu, jednak z pewnością nie ze względu na fabułę, i to pomimo na pozór sensacyjnych wydarzeń, takich jak bójki, zaginięcie dziecka, pościg za przestępcą itp. Znam nawet jednego niemieckojęzycznego czytelnika, któremu lektura opowiadania uśpiła czujność do tego stopnia, że przegapił scenę morderstwa. Autor nie kładzie nacisku na fabułę, lecz na sposób przedstawienia pewnych kwestii: stawką jest stworzenie nowego modelu rzeczywistości, odkrycie innego wymiaru patrzenia na świat. Oczywiście nie jest to szczególnie zaskakujące, bo przecież właśnie na tym polega jedno z najważniejszych zadań literatury.

Jeżeli ta książka ma za zadanie stwarzać nowy model rzeczywistości, czy po ponad 50 latach współczesny czytelnik odczyta tę intencję?

Chyba wcale nie musi jej odczytywać. Odbiór literatury to coś wysoce indywidualnego. Jedni znajdą w Strachu bramkarza... jakąś ożywczą perspektywę, nieoczywiste spojrzenie na fragment przeżywanej rzeczywistości. Do innych natomiast opowiadanie Handkego być może w ogóle nie przemówi. Myślę, że nie ma znaczenia, jak dawno temu daną rzecz napisano. Po prostu różne teksty różnie rezonują z różnymi czytelnikami. Dla jednej osoby XIX-wieczna powieść okaże się oknem na świat, a dla innej - nudną cegłą.

A jeśli chodzi o Twój odbiór, jak traktujesz tę książkę, co odnalazłeś, odczytałeś?

Strach bramkarza... określa się często jako studium nerwicy, psychozy albo innej choroby psychicznej. Pisząc to opowiadanie, Handke posiłkował się w istocie opisem klinicznym schizofrenii. Zależało mu jednak na tym, żeby przedstawić stany doświadczane przez głównego bohatera jako coś powszedniego. Moim zdaniem udało mu się to osiągnąć. Przypadek patologiczny został przedstawiony w tej książce w taki sposób, że jako czytelnik mogę się z nim w dużej mierze identyfikować. Ja też miewam problemy zbliżone do tych, z którymi zmaga się były bramkarz Josef Bloch, mnie również zdarza się wikłać w nieporozumienia, interpretować rzeczywistość w sposób, który ktoś inny uznałby za ekscentryczny, a czasem skądinąd zwyczajnie polskie słowa wydają mi się dziwaczne i obce.

Jest też inny ważny aspekt, choć trochę innej natury. Kultura daje nam do dyspozycji rozmaite narracje, dyskursy, schematyczne sposoby opowiadania o naszym życiu i świecie, sposoby często chybione i raczej zakrywające niż odsłaniające rzeczywistość, z których mimo wszystko korzystamy, ponieważ brakuje nam lepszego języka. Bohater książki podejmuje liczne próby nadania struktury swoim przeżyciom, zaprzęgnięcia ich w jakąś narrację, narzucenia na nie siatki pojęciowej. Korzysta z języka filmu, księgowości, ulotek, piosenek, artykułów prasowych, kronik kryminalnych... A kiedy indziej doszukuje się związków przyczynowo-skutkowych tam, gdzie ich ewidentnie nie ma. Wypróbowuje najróżniejsze środki ze społeczno-kulturowego arsenału, jednak te środki przestają wyrażać jakąkolwiek treść, stają się pustą formą. Ktoś kiedyś stwierdził - moim zdaniem słusznie - że język ojczysty staje się dla Blocha językiem obcym. Ucząc się języka, czasem powtarzamy zwroty, które nic dla nas jeszcze nie znaczą. Handke pokazuje, że działa to również w drugą stronę: słowa tracą znaczenie, jeżeli są zbyt często powtarzane. Wydaje mi się, że głównego bohatera mógłby ocalić ożywczy, poetycki język, który nie byłby tak skostniały jak to, czym może się posłużyć.

Z tego, co mówisz, książkę niełatwo było przetłumaczyć przez językowo skomplikowany pomysł autora.

Największą trudność sprawił mi reporterski styl obrany przez Handkego. W gruncie rzeczy ta książka to rodzaj sprawozdania. Jest tam bardzo dużo zdań o strukturze: "Bloch zauważył, że, usłyszał, że..." i tak dalej. Bohater rejestruje mnóstwo pozornie nieistotnych szczegółów, które dla niego mają jednak jakieś znaczenie. Trzeba się było mocno nagimnastykować językowo, żeby to w ogóle dało się czytać. Tego typu narracja może generować ogromne ilości niezamierzonych powtórzeń i paralelizmów, na które nie mogłem sobie pozwolić.

Jakie kolejne wyzwania przed Tobą?

Tłumaczę teraz zbiór opowiadań Judith Schalansky pod roboczym tytułem Spis paru strat albo Spis rzeczy utraconych. Tłumaczenie Spisu... okazało się dużym wzywaniem, ponieważ jest to książka niesłychanie barwna, zarówno tematycznie, jak i stylistycznie. Autorka stara się dopasowywać język do tego, o czym w danym momencie pisze, a pisze o rzeczach najprzeróżniejszych, które łączy fakt, że zostały zniszczone, zaprzepaszczone, zapomniane lub zagubione. Książka ma się ukazać w drugiej połowie roku w Wydawnictwie Ha!art.

Obecnie biorę też udział w organizowanym przez KBF programie mentoringowym Translatorium, w ramach którego doskonalę moje umiejętności translatorskie pod okiem pani Małgorzaty Łukasiewicz. Poza tym zbliżam się powoli do końca studiów, co bardzo mnie cieszy, gdyż z różnych powodów trwały one znacznie dłużej, niż pierwotnie zakładałem. W konsekwencji żyję teraz w wyczerpującym rozkroku między studiami a pracą zawodową. W najbliższej przyszłości chciałbym rozszerzyć moją działalność o tłumaczenia ustne, jednak podejrzewam, że z powodu dużej konkurencji na rynku może się to okazać trudne.

Rozmawiał Jan Matusewicz

*Kamil Idzikowski - ur. w 1996 roku w Poznaniu, studiuje tłumaczenie ustne i filozofię na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, tłumaczy literaturę oraz teksty specjalistyczne i użytkowe

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022