Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

SESJA FOTOGRAFICZNA. Chciałbym kiedyś opowiedzieć o wojnie

Kiedy obserwuje najlepszych tego fachu to widzę, że sama treść, w zasadzie, niewiele znaczy. Zdjęcie tylko wtedy jest zbliżone do jakiejś pełni, kiedy łączy w sobie treść i formę. Staram się, by te dwie rzeczy współgrały, pojawiły się na zdjęciu - mówi Jędrzej Nowicki*, fotoreporter.

. - grafika artykułu
fot. J. Nowicki

Twoje pierwsze zlecenie?

Do poznańskiej "Gazety Wyborczej" przyszedłem w lipcu 2012 roku. Mój pierwszy temat to był konkurs kulinarny na Malcie.

Czyli na Euro 2012 się nie załapałeś.

Nie, zacząłem chwilę później.

Fotografowałeś wcześniej?

Amatorsko. Praca w redakcji to było zupełnie co innego. Tempo, przeróżne tematy, praca z bohaterami. Niełatwo wchodzi się w ten świat. Mi pomógł przypadek. Piotr Żytnicki - dziennikarz śledczy w poznańskiej "Wyborczej", wparował do działu foto i porwał mnie na temat. To był trzeci czy czwarty tydzień mojego stażu. Na miejscu policja likwidowała jeden z poznańskich skłotów. Wiedzieliśmy, że jest gorąca atmosfera, dużo funkcjonariuszy. Nagle doszło do przepychanek. Tarcze, gaz łzawiący. To był mój pierwszy ważny temat. Kiedy wróciłem do redakcji i zrzuciłem zdjęcia, stanął za mną Marcin Kącki i powiedział: "fajna robota".

Nie bałeś się podchodzić blisko? Wiesz, policjanci z bronią gładkolufową...

Na początku miałem takie opory. Teraz już tego nie ma. Jako fotoreporterzy staramy się być zawsze blisko wydarzeń.

To wtedy poczułeś dryg do demonstracji?

Lubię fotografować na demonstracjach. Dobrze się czuję w tematach stykowych, gdzie czasem trzeba się przepchnąć. Zaczynałem od fotografii prasowej. Wyszedłem od newsów i dobrze się w tej przestrzeni czuję.

Zdjęcie za które byłeś nominowany do Grand Press Photo 2018 to też demonstracja.

Tak, to jest Czarny Protest.

Ale fotografia kolorowa.

Kolorowa. To była końcówka protestu. Druga godzina robienia zdjęć. Protest zaczął się na placu Mickiewicza i nagle demonstracja wyszła na ulicę. My razem z nią. Pomagałem wtedy Łukaszowi Cynalewskiemu, on poszedł wysyłać zdjęcia do redakcji, a ja poszedłem z tłumem pod Katedrę. Nie byłem przygotowany na to, że to będzie trwało tak długo, nie miałem ze sobą lampy błyskowej. Gdy dziewczyny odpaliły race, poprosiłem Marcina Kłujszę - operatora Polsatu, żeby poświecił światłem z kamery i podświetlił ten dym. Zrobiłem trzy, może cztery zdjęcia. Na jednym z nich wystawała zaciśnięta pięść.

To Twoje najbardziej udane zdjęcie?

Nie patrzę na to w ten sposób. Cieszę się, że ktoś je zauważył, że ktoś uważa je za syntezę tych emocji które wtedy się przetoczyły przez polskie społeczeństwo. Po jakimś czasie własne zdjęcia zaczynają irytować, bo zawsze można było zrobić coś lepiej.

Na ile ważna jest dla Ciebie plastyka? Patrzyłem na zdjęcie z protestu albo na Twój fotoreportaż o uchodźcach. To fotografie bardzo plastyczne, mocny nacisk położyłeś na tę kwestię.

Tak, to jest dla mnie ważne. Kiedy obserwuję najlepszych z tego fachu to widzę, że sama treść w zasadzie niewiele znaczy. Zdjęcie tylko wtedy jest zbliżone do jakiejś pełni, kiedy łączy w sobie treść i formę. Staram się, żeby te dwie rzeczy współgrały, pojawiły się na zdjęciu. Tak żeby ważna treść podana była w estetycznej formie.

Zdjęcia z Belgradu są bardzo malarskie. Nie ukrywam, że z tego względu je zapamiętałem. To światło...

To było miejsce dość szczególne. W środku magazynów gdzie mieszkali uchodźcy z Afganistanu i Pakistanu paliły się przez cały czas ogniska. To był przełom lutego i marca, na dworze było dość chłodno. Mężczyźni do ognisk wrzucali przeróżne rzeczy, nie tylko drewno, ale też plastik, fragmenty ubrań. Dym był gęsty, to zimowe, pomarańczowe słońce się przez ten dym przebijało. Zdjęć, które grały tym światłem zrobiłem bardzo dużo, bo ciężko jest się od tego oderwać. Natomiast to, na co zwróciłem uwagę już po powrocie, kiedy edytowaliśmy ten materiał z fotoedytorami, to jest właśnie to, by maksymalnie jedno, dwa zdjęcia, które opierają się na tej estetyce, zawrzeć w reportażu. By pamiętać, że to jest tylko chwyt estetyczny. To jest to balansowanie między treścią a formą.

Ile daje Ci taka edycja z doświadczonymi fotoedytorami?

Ona odbywa się już gdy jestem na miejscu. Przy dużych tematach staram się być w kontakcie z Piotrem Skórnickim czy Łukaszem Cynalewskim. Wysyłać im zdjęcia i czerpać z ich opinii. To są bardzo ważne porady. Bez nich bym sobie na miejscu nie poradził. Na tym początkowym etapie na którym jestem teraz jest niezwykle cenne, że mam do kogo się odezwać i wiem, że dostanę wsparcie. Choć kiedyś trzeba się będzie od tego oderwać.

Fotografujesz ekstremum - idziesz do uchodźców, na demonstrację. Łatwo potem wrócić na ziemię i zrobić klasyczną "dziurę w ulicy"? Umiesz złapać ten balans?

Gdy jedziesz gdzieś daleko i wracasz, to jest pewien moment gdy trzeba przeskoczyć - nie tylko w pracy, ale też w życiu osobistym. Trzeba chwili by wrócić do rzeczywistości. Ale też nie jeżdżę na wojny. To nie są przeżycia traumatyczne, choć bywają trudne. Jasne że mija chwila na to, żeby przełączyć myślenie w inny tryb.

Wolisz pracować długoterminowo?

Nie wiem czy wolę. Na pewno mam większy wpływ na to jaki będzie efekt końcowy. Bo na demonstracji - kiedy trwa ona dwie czy trzy godziny - nie ma takiej chwili by się zatrzymać. Spojrzeć co się zrobiło, pomyśleć. Po prostu idziesz, buzują w Tobie emocje. To się wszystko dzieje szybko. Potem wracasz do redakcji, patrzysz na zdjęcia i mówisz: "No nie tak to chciałem zrobić". Przy pracy nad dłuższym materiałem jest ten element refleksji. Można usiąść, pokazać to komuś, dostać podpowiedź.

Pracujesz z myślą o publikacji w gazecie?

Nie chciałbym tych materiałów robić do szuflady.

Wieloletni fotograf "Gazety Wyborczej" Kuba Atys opowiadał, że on tak naprawdę musi zrobić jedno zdjęcie, które będzie opisywało całe fotografowane wydarzenie. Czy Ty robiąc taki długofalowy materiał też bierzesz pod uwagę publikację w papierze, czy myślisz o większej ilości zdjęć niż te, które się mieszczą w papierowym wydaniu?

Staram się sfotografować pełną historię i do każdej części tej historii mieć trzy lub cztery zdjęcia. Teraz świetnie można publikować multimedialne fotoreportaże. Dla mnie taki dobrze zrobiony graficznie multimedialny fotoreportaż w internecie ma większą wartość niż publikacja papierowa - bo może być ciekawszy.

Pytam dlatego, że nie załapałeś się na czasy przedcyfrowe. Kiedyś ograniczała ilość negatywów, teraz tego nie ma.

Tak, czasem boję się o migawkę moich aparatów. Dla pewności wolę naświetlić jedną scenę kilka razy. Zdjęcie modlącego się uchodźcy - tych zdjęć w trakcie jego jednominutowej modlitwy powstało pewnie trzydzieści. Kiedyś w czasach analogowych nikt by takiej scenie nie poświęcił tylu klatek filmu. Mam poczucie, że przez brak ograniczeń aparatu cyfrowego mogę więcej eksperymentować.

Kiedy przyszedłeś do "Wyborczej" miałeś 17 lat. Wszyscy wokół byli starsi.

Byłem dzieckiem tej redakcji. Najmłodszy i dlatego czasem traktowany ulgowo. Z początku niektórzy bohaterowie zdjęć z którymi pracowałem nie traktowali mnie poważnie. To przeszkadzało. Ale mam też poczucie, że ta praca wymaga doświadczenia. Możesz mieć świetnie opanowany aparat, dobrze obsługiwać programy graficzne, ale świadomość tego o czym i w jaki sposób chcesz mówić zyskujesz, gdy sam dojrzewasz jako człowiek.

O czym marzysz w fotografii? Gdzie chciałbyś pojechać?

Na wojnę.

Niczym Krzysztof Miller, przedostając się przez góry z kraju do kraju?

Kiedy Krzysztof jeździł na wojny fotografia reporterska wyglądała zupełnie inaczej. On przecież nie miał kamizelki kuloodpornej i hełmu.

Maciej Moskwa też nie jest akredytowany przy siłach zbrojnych.

Bardzo podziwiam Macieja za to co robi. Jeśli kiedyś faktycznie będę chciał jechać na wojnę on będzie pierwszą instancją do której się odezwę. Wojna to na pewno nie marzenie, bo to źle brzmi, ale miejsce w którym chciałbym pracować jako fotoreporter.

Bardziej od strony fotografowania bitew czy raczej wokół tragedii cywilów?

Głównie cywilów. To jest dla mnie w wojnie najstraszniejsze. To, że strzelają do siebie żołnierze, to jeszcze się mieści w ramach tego jak pojmuję świat. Ale, że przy okazji giną niewinni ludzie - to jest to, o czym chciałbym opowiedzieć. Teraz skupiam się na fotografowaniu w Polsce, w barakach na Świerczewie. I czekam.

Piotr Skórnicki opowiadał mi, jak przeglądasz fotografie. Przerzucasz je szybko na Instagramie.

Instagram, to tylko jedno z wielu miejsc gdzie oglądam zdjęcia. Albumy, portale fotograficzne, gazety, agencje. Tych zdjęć oglądam dziennie setki, nie da się tego zliczyć. Na pewno robię to inaczej niż Piotr, bo jestem z innego pokolenia. Nie mam poczucia, że robię to gorzej. Oglądam inaczej i więcej, ale jak widzę coś wartościowego potrafię się skupić.

Na kim się wzorujesz? Kogo oglądasz najczęściej?

Na pewno ważną postacią i moim mistrzem jest właśnie Piotr Skórnicki. Nauczył mnie niemal wszystkiego co wiem o fotografii. A tych którzy są poza moim zasięgiem codziennym jest mnóstwo. Począwszy od Jamesa Nachtweya, przez szereg mniej znanych fotografów - Andersa Hanssona, czy - ostatnio - Jana Grarupa. Z kobiet bardzo lubię Amy Vitale. Tych fotografów jest bardzo, bardzo dużo.

rozmawiał Adam Jastrzębowski

*Jędrzej Nowicki - rocznik 95', poznański fotograf. W swojej pracy skupia się na problemach wykluczenia społecznego, praw człowieka, solidarności i niesprawiedliwości. Na co dzień pracuje dla "Gazety Wyborczej".

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018