Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Powstanie nad oceanem

- Wybuchła wojna, która zdemolowała wszystkim życie. Piłkarze poszli na front, wielu poległo. Ci, co przeżyli, wrócili z traumą. Nie można było przejść przez wojnę światową bez szkody na psychice. A tu nagle powstanie! Wszystkie wątki zaczęły mi się wiązać: sport jako przygotowanie do czegoś i kulminacja tego czegoś - mówi Radosław Nawrot*, autor powieści Szachownica, wyróżnionej w konkursie literackim Wydawnictwa Miejskiego Posnania na powieść o powstaniu wielkopolskim.

. - grafika artykułu
Radosław Nawrot, fot. Adam Ciereszko

Dotychczas znany byłeś przede wszystkim z publikacji dziennikarskich, napisałeś m.in. książkę reporterską Okoń o piłkarzu Mirosławie Okońskim. Dlaczego skoczyłeś w prozę?

Zawsze chciałem pisać prozę. Nawet bardziej chciałem być pisarzem niż dziennikarzem. Pisałem już jako dziecko w podstawówce, napisałem wtedy mnóstwo rozmaitych tekstów, z których większość potem spaliłem ze łzami w oczach w ognisku. Ale, jak się okazało, nie wszystkie, bo moja siostra część z nich mi podprowadziła, ukryła i dwa lata temu oddała - z zastrzeżeniem, żebym jednak ich nie wyrzucał.

Spaliłeś, bo?

Bo one spełniły swoją rolę w tamtym okresie mojego życia, czyli pomogły mi rozwinąć się w pisaniu, ale nie wytrzymały próby czasu. To była jednak straszna grafomania! Oczy bolały, kiedy to czytałem. Musiałem to spalić. Ale spaliłem te teksty z szacunkiem.

Konkurs Wydawnictwa Miejskiego Posnania na powieść o powstaniu wielkopolskim to był ten moment, w którym uznałeś, że trzeba do prozy wrócić?

Zdecydowanie tak. Startowałem już w poprzednim konkursie wydawnictwa, zatytułowanym Miasto to powieść. Wtedy moja propozycja fabularna, rozgrywająca się w XVI-wiecznym Poznaniu, przepadła. Jak mi powiedzieli w wydawnictwie, tamta książka ich przygniotła. Rzeczywiście, z perspektywy czasu przyznaję, że przesadziłem. Była zbyt intensywna, monumentalna, przeładowana, w końcu włożyłem w nią dwa lata researchu (być może jeszcze do niej wrócę). W drugim konkursie wyciągnąłem wnioski z poprzedniego. Znalazłem się wtedy pod ścianą, bo dowiedziałem się o nim z dużym opóźnieniem. Miałem niespełna pół roku, by coś napisać. Tempo, które musiałem sobie narzucić, chyba mi jednak pomogło. Wymusiło zwięzłość, koncentrację na kilku głównych wątkach. Termin oddania pracy na konkurs upływał w marcu 2018 roku, a ja pod koniec lutego wybierałem się do Stanów. Na całe szczęście leciałem za ocean dreamlinerem KLM-u, który miał wtyczkę do kontaktu, dzięki czemu przez 11 godzin lotu pracowałem jeszcze nocą nad tą książką.

Powieść powstawała między kontynentami?

Tak. Powiem więcej, wysłałem ją na konkurs z rezerwatu Indian Szoszonów i Arapaho w Wyoming. Tylko dzięki pomocy pewnej Amerykanki, która pożyczyła mi swój telefon, złapałem internet, żeby przesłać powieść na czas. Wysłałem ją chyba godzinę przed upływem terminu! (śmiech) Chyba napiszę do niej z podziękowaniami.

Pomysł fabularny oparłeś na historii trzech przyjaciół z boiska. To prawdziwe postacie?

Nie. Punktem wyjścia były dla mnie teksty, które napisałem w gazecie na temat meczu z 1912 roku, w którym zmierzyły się Normania i Britannia, a więc klub stricte polski z klubem, w którym dominowali Niemcy. Odkrywałem tę historię stopniowo, poznając kolejne fakty. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że mecz, w którym z boiska wyrzucono piłkarza Mariana Srokę (za używanie języka polskiego w stosunku do sędziego i kolegów z zespołu - sędzia uważał, że to zabronione, ponieważ kanclerz von Bülow uznał, że w przestrzeni publicznej nie wolno mówić po polsku), to była powtórka historii dzieci wrzesińskich! To był kolejny przykład walki z germanizacją. I wtedy przypomniałem sobie, jak rodziła się polska piłka nożna. Najpierw we Lwowie, potem w innych polskich miastach. I z jaką pogardą była traktowana przez sportowców z organizacji sokolich, którzy uważali, że sport jest po to, żeby się przygotować do późniejszej walki. A tymczasem ta historia pokazała, że fussbal - jak wtedy w Poznaniu mówiono - też przygotowywał do walki. Bo kiedy w 1912 roku powstała Warta, to jej nazwa wzięła się od czuwania, stania na warcie. Kiedy wybuchło powstanie wielkopolskie, piłkarze Warty i innych polskich klubów mówili: jesteśmy gotowi do walki.

Scena meczu, która otwiera książkę, jest zatem prawdziwa?

Tak. Przy czym dodałem do niej kilku bohaterów, którzy w tym spotkaniu nie wystąpili. To są ci trzej mężczyźni, zasadniczy bohaterowie Szachownicy. W książce mecz kończy się tak, jak zakończył się w rzeczywistości: zejściem z boiska zespołu Normanii. W odpowiedzi Niemcy wykluczyli drużynę ze związku piłkarskiego i nie mogła ona rywalizować o mistrzostwo. Normania przekształciła się potem w dzisiejszą Posnanię. W ślad za nią poszła Warta Poznań. Polacy założyli swoją ligę i swoje mistrzostwa. I od tej pory - od 1913 roku - nie uczestniczyli w mistrzostwach Rzeszy.

W Twojej powieści pojawia się scena, w której jeden z bohaterów marzy o tym, żeby zagrać z drużyną z Warszawy, założoną pod patronatem Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego. To też na faktach?

Mowa oczywiście o Legii. Nie wiem, czy już wtedy w Poznaniu była taka wielka chęć, by z nią rywalizować. Dzisiejsza Legia nie jest zresztą w pełni spadkobiercą tamtej legionowej drużyny Piłsudskiego. Ale korzenie Legii tkwią w Legionach. Myślę, że w latach, o których mówimy, Poznań był jednak bardziej lokalny. I ważniejszy był mecz np. Warty z poznańską Legią, bo taka drużyna też wtedy grała. Ale na pewno istniało w Poznaniu marzenie, by w przyszłości grać w polskiej lidze.

Mówisz, że główni bohaterowie Szachownicy są fikcyjni, ale ich udział w powstaniu wielkopolskim już nie?

Wyobraziłem sobie, jak mogły w tamtym czasie wyglądać losy młodych ludzi. Grali w piłkę, ona znaczyła dla nich więcej niż sport. To był styl życia. Również patriotyzm. Mecze Posnanii, Normanii czy Warty to były wydarzenia towarzyskie, przychodziły na nie całe rodziny, ale także patriotyczne. Niemcy mieli wtedy wielkiego cykora, bo w trakcie tych spotkań wznoszone były patriotyczne hasła i nie wiedzieli, co z tym zrobić. Potem wybuchła wojna, która zdemolowała wszystkim życie. Piłkarze poszli na front, wielu poległo. Ci, co przeżyli, wrócili z traumą. Nie można było przejść przez wojnę światową bez szkody na psychice. A tu nagle powstanie! Wszystkie wątki zaczęły mi się wiązać: sport jako przygotowanie do czegoś i kulminacja tego czegoś. Jedno wynikało z drugiego. Czytałem listy Edmunda Szyca, jednego z założycieli Warty. Pisał w 1918 roku, że wszyscy w jego zespole są już gotowi, że przygotowywali się do walki. "Dajcie nam tylko broń! Nas już nie trzeba szkolić". Przytłaczająca większość piłkarzy polskich klubów uczestniczyła w powstaniu, uznając, że to naturalna kontynuacja ich walki, którą wcześniej prowadzili na boisku.

Rozmawiał Piotr Bojarski

*Radosław Nawrot - 47 lat, dziennikarz "Gazety Wyborczej. Poznań", specjalista w dziedzinie sportu, przyrody, zwierząt, podróży i historii, Zwycięzca teleturnieju Wielka Gra.

  • spotkanie autorskie z Radosławem Nawrotem wokół książki Szachownica
  • 18.06, g. 18
  • Fundacja Barak Kultury
  • online

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020