Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Polecieć i odjechać... na Koniec Świata

- To największa nagroda od naszych fanów, gdy po tych dwudziestu latach jedziemy na koncert ze spokojną głową - mówi Jacek Stęszewski*, wokalista i założyciel zespołu Koniec Świata. Piątkowy koncert został przeniesiony na 9 maja.

Koniec Świata 18-lecie, fot. Jowita Stęszewska - grafika artykułu
Koniec Świata 18-lecie, fot. Jowita Stęszewska

Z perspektywy dwudziestu lat funkcjonowania Końca Świata - obecna chwila to jaki moment dla twojego zespołu?

To moment dosyć szczególny. Po dwudziestu latach grania w dalszym ciągu mamy jeszcze siłę i ochotę grać, a przede wszystkim - wydawać nowe płyty. Tydzień temu wyszliśmy ze studia w Lubrzy, gdzie nagrywaliśmy nasz ósmy album długogrający. Ten nowy materiał zbliżał się do nas wielkimi krokami i było to nieuniknione. Ostatnia płyta "God Shave the Queen" wyszła jeszcze w 2016 roku, czyli cztery lata temu. To odległość jak między dwoma mistrzostwami świata!

Jaki mieliście pomysł na nowy materiał?

Kiedy siedliśmy do robienia tych piosenek, czyli przyniosłem pomysły i zaczęliśmy je wspólnie z chłopakami obrabiać, to zastanawialiśmy się nad kierunkiem nowej płyty - tego, co powinniśmy zrobić. Po do tej pory wydanych płytach i wielu latach występowania znudziło nam się dotychczasowe granie - mam tu na myśli jego prostotę (nasze piosenki są z reguły mało skomplikowane muzycznie). Stwierdziliśmy więc, że warto zrobić coś nowego i zaciekawić słuchaczy, a nie odbębnić kolejną płytę, podobną do poprzednich albumów, albo będącą ich wypadkową. Zresztą, już tyle tych płyt mamy w swoim dorobku, że możemy sobie przecież pozwolić na to, aby bardziej się zastanowić nad naszą muzyką, nawet zaryzykować, a z drugiej strony... polecieć i odjechać. Nie chcieliśmy też, żeby ta płyta była archaiczna i szybko się zestarzała.

Jak wypadł ten album?

Demówkę mamy już nagraną, rozesłaliśmy ją już wśród naszych zaufanych fanów i znajomych z branży. Póki co zbiera od nich dobre recenzje, a przy tym ci słuchacze zauważają obrany przez nas nowy kierunek - przy jednoczesnym zachowaniu przez nas stylu muzycznego, w obrębie którego poruszamy się od lat, wypracowanego klimatu. We wrześniu będzie premiera płyty. Podczas marcowej trasy koncertowej gramy trailer, zwiastun tego albumu.

Jak wypadł pierwszy koncert na trasie koncertowej, który zagraliście w Warszawie?

Pierwszy raz mieliśmy sold out na trzy miesiące przed koncertem. Po dwudziestu latach w końcu dorobiliśmy się tego, że jechaliśmy na koncert totalnie spokojni, wyluzowani - nie martwiąc się o to, czy ktoś jeszcze przyjdzie w dniu koncertu i czy sala będzie wypełniona do połowy, czy tylko w jednej czwartej. Zagraliśmy cztery piosenki z nowej płyty. Z reguły trudno się gra nowe utwory po raz pierwszy, bo ludzie nigdy ich wcześniej nie słyszeli. Trudno wtedy wybadać, czy dany kawałek jest dobry czy zły, czy publiczność go kupuje. Zupełnie inaczej się gra piosenki, które już są w obiegu, a publiczność zdążyła się z nimi osłuchać. Z takimi utworami już coś przeżyli, wiążą ich z nimi konkretne wspomnienia. Myślę jednak, że dobrze nam poszło z nowym materiałem - podczas pokoncertowych rozmów zebraliśmy pozytywne opinii od naszych fanów. Myślę, że oni też chcą, aby nasz zespół się rozwijał, a nie ciągle obracał wokół tych samych melodii i muzycznych patentów.

A jaki jest ten nowy kierunek?

Nowy kierunek to nadal nasz rdzeń końcoświatowy, czyli piosenka z tekstem. Zawsze przykładam dużą wagę do tego, co piszę - nie chcę, żeby było to byle jakie. Dbałość o słowo jest też u mnie z wiekiem coraz większa. Chcę, żeby te teksty były zawsze "o czymś". To się nie zmieniło - nasze piosenki będą nadal gęste od tekstu, nie zaczniemy ich nagle skracać do kilku linijek. Będzie to wciąż płyta gitarowa, ale dojdzie też trochę elektroniki. Nie chcemy jednak wydać albumu "komputerowego". Sięgnęliśmy więc do muzyki z lat 80., elektrowerbla, brzmień elektro-punkowych i przestrzennych. W stosunku do poprzednich płyt, ograniczyliśmy też trąbkę na rzecz instrumentów klawiszowych. I chyba tyle mogę zdradzić co do tej muzyki - resztę trzeba będzie już posłuchać.

Z różnych wywiadów z tobą pojawia się obraz, że przez te lata ciągle walczyliście o publiczność i czasem mieliście jej już bardzo dużo, a potem znów o nią zabiegaliście. Dlaczego?

Gdybym znał powody, to takich problemów by nie było. Gdy zaczynaliśmy, to wszystko przebiegało na zasadzie "zrób to sam": zorganizuj koncert, porozwieszaj plakaty... Nie byliśmy nigdy podpięci pod duży management - zresztą w Polsce, z wyjątkiem dużych zespołów, to tak nie działa. Miałem wtedy 19-20 lat, a reszta chłopaków po 17-18. Wszystko organizowaliśmy samodzielnie, więc uczyliśmy się. Nie mieliśmy na początku żadnego pojęcia o marketingu zespołowym. A gdy zaczynaliśmy, to nie było jeszcze mediów społecznościowych, internetu - tylko radia i telewizja, które były dla nas zamknięte. Korzystaliśmy więc z tego, co było dostępne - z Telegazety, udzielaliśmy wywiadów dla zinów, pojawialiśmy się na czad giełdach. Z czasem nabraliśmy doświadczenia, próbowaliśmy też z różnymi menadżerami, ale zwykle ze złym skutkiem. Wielu ich się przewinęło przez zespół, lecz nie potrafili zbyt dobrze zapanować nad promocją. Bo nawet dobry menadżer nigdy nie będzie myślał kategoriami zespołu. Ci nasi nie myśleli na bieżąco o tym, co powinni zrobić - traktowali to raczej jak dorywcze łatanie dziur. A jeśli coś tworzysz i masz zespół, to jesteś na tym punkcie zapalony, pasjonujesz się tym. Już jak wstajesz, to myślisz gdzie uderzyć, jaki utwór wybrać na singiel, czy zastanawiasz się nad kolejnymi środkami promocji. To praca całodobowa - taka, jak w przypadku własnej działalności gospodarczej. Cztery lata temu stwierdziliśmy, że będziemy działać samodzielnie. Od kiedy zajmuję się marketingiem i reklamą, to zespół zaczął o wiele lepiej funkcjonować. Trasa "Oranżada w kinie Mockba", gdy po raz pierwszy organizowaliśmy wszystko sami, była naszym największym sukcesem w dotychczasowej karierze.

Jakie były te trudne początki, gdy poza waszym zasięgiem było radio i telewizja?

Przez pierwsze pięć-sześć lat grywaliśmy na skłotach. W tamtych czasach działały różne, anarchistyczne jednostki, które robiły ekofesty, skłoterskie imprezy. A wywiady trafiały do zinów. Ukazywaliśmy się na składankach "Pasażera", Anteny Krzyku i innych. Większość naszych fanów składało się z ludzi, którzy kupowali "Pasażera" i natrafiało w kompilacji na jedną-dwie piosenki Końca Świata. Fanów się zdobywało jeżdżąc od miasta do miasta - czasami na całe życie, bo niektórzy są z nami do dzisiaj, a czasami tylko na tydzień.

Czy był moment, który to zmienił?

Trudno powiedzieć, bo u nas nie stało się tak, że nagle na koncertach zamiast trzech osób mieliśmy sto. Wszystko przebiegało stopniowo, z upływem czasu. Nie przeżyliśmy drastycznych zmian. Wszystko przychodziło nam z wielkim trudem. Tej drogi nie mieliśmy łatwej - i nie tylko my, a większość zespołów z naszego podwórka. Nie jest prosto się poruszać na polskim rynku - szczególnie z muzyką mało popularną, która nie jest mainstreamowa, nie trafia do Radia RMF i innych mediów. Czasami dwa lata były fajne i myśleliśmy, że już będzie lepiej. I wtedy trafiały się nam dwa kolejne lata gorsze. Trzeba było wyciągać wnioski i zastanawiać się, co zrobić i dopracować.

Rozmawiał Marek S. Bochniarz

*Jacek Stęszewski - wokalista katowickiego zespołu Koniec Świata. Koniec Świata to rock&rollowo - folkowa wizytówka Śląska. Od 2000 roku zagrali ponad 1000 koncertów w Polsce, a także Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Czechach, Słowacji i Ukrainie. Zespół występował na największych festiwalach, min: Przystanek Woodstock, Jarocin Festiwal, Seven Festival, Cieszanów Festival, Odjazdy. Na siedmiu albumach znajdziemy energetyczne utwory o miłości, rewolucji i życiu w metropolii, zawieszonej gdzieś poza czasem i szerokością geograficzną.

  • Koniec Świata
  • 13.03, g. 20 - UWAGA! koncert przeniesiony na 9.05
  • Klub u Bazyla
  • bilety: 40-50 zł

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020