Czy muzyka spontaniczna to synonim improwizacji muzycznej?
Andrzej Nowak: Tak, można traktować je jako to samo zjawisko. Określenie muzyka spontaniczna powstało mniej więcej 55 lat temu dzięki Johnowi Stevensowi. Założył on zespół o nazwie Spontaneous Music Ensemble i wtedy po raz pierwszy użył tego określenia. A ponieważ jestem fanem tego pana i napisałem kiedyś wielką monografię jego twórczości, to wszystkie moje działania (najpierw samodzielne, a potem z Pawłem) oznaczam terminem "spontaniczny". Dotyczy to festiwalu, cyklu koncertowego, dwóch serii płytowych, bloga i audycji, którą prowadzimy w Radiu Kapitał.
Idea spontaniczności jest realizowana na festiwalu między innymi przy setach ad hoc. Możemy podczas nich usłyszeć artystów, którzy do tej pory ze sobą nie grali. Zespoły nie kształtują się jednak ad hoc, są znane wcześniej. Jak powstają?
Paweł Doskocz: To brutalna wizja organizatorów! Sety ad hoc są jak najbardziej spontaniczne, jeżeli chodzi o muzykę, która powstaje w trakcie. Natomiast to, kto z kim zagra zależy głównie od nas. Od dłuższego czasu pozwalamy sobie z Andrzejem zasugerować te składy artystom i artystkom, których zapraszamy, bo jako jedyni znamy całe spektrum osób, które będą występować na festiwalu. Spontaneous Music Festival nazywamy świętem muzyki improwizowanej, a ktoś mądry kiedyś powiedział, że stuprocentowa muzyka improwizowana jest wtedy, kiedy muzycy pierwszy raz się ze sobą spotykają na scenie. Chcemy celebrować tę sytuację właśnie składami ad hoc. To część festiwalu, ale też platforma do spotkania artystów z Polski z muzykami zagranicznymi, żeby mogli się poznać i stworzyć wspaniałą muzykę, bo jeszcze nigdy się nie zawiedliśmy efektem. Do tej pory nasze czarcie pomysły realizowały się w sposób satysfakcjonujący.
A.N.: Generalnie chyba nie było muzyków, którzy nie zgodziliby się na nasze pomysły. Do dziś nie wiemy, jak to się dzieje.
P.D.: Zbudowaliśmy jakieś zaufanie. Muzycy bardzo entuzjastycznie reagują na nasze propozycje i angażują się w granie w tych składach w stu procentach. Historia pokazuje, że ta platforma działa, bo poprzez nią muzycy z Polski często nawiązują wieloletnią współpracę z artystami zza granicy, co nas cieszy.
A.N.: Zawsze mamy jakieś marzenia - myślimy, kogo chcielibyśmy usłyszeć. Zgodnie z zasadą, że jeżeli chcesz mieć dobry koncert, musisz sam go sobie zrobić. Z jednej strony są marzenia, a z drugiej to, na co nas stać finansowo, a póki co na niezbyt wiele. Bardzo się cieszymy, że miasto drugi rok z rzędu nas wspiera, natomiast są to środki, którymi jesteśmy w stanie zbudować pół dnia festiwalu, a robimy dwa. Wracając do tworzenia programu, ja wydaję płyty z muzyką improwizowaną z Półwyspu Iberyjskiego, dlatego upieram się co roku, że jeden skład musi przyjechać właśnie stamtąd.
P.D.: I to zawsze wychodzi na plus, bo w tej chwili iberyjska jest jedną z najciekawszych scen muzyki improwizowanej w Europie. Obserwujemy sztafetę, która przechodzi z rąk Anglików do Niemców, a z Niemców na Półwysep Iberyjski.
Kogo zaprosiliście w tym roku? Jakich artystów udało się wam ściągnąć do Poznania i czy są wśród nich ci, o których marzyliście?
P.D.: Mamy duże, pozornie nierealne marzenia, które staramy się realizować. Utrwaliło się, że nasz festiwal prezentuje ciekawą, ambitną scenę muzyki improwizowanej z całego świata. Ale nie stawiamy na gorące, topowe nazwiska. Jeżeli publiczność przejrzy line-up'y poprzednich i tegorocznej edycji, to nie znajdzie tam artystów, którzy grają na wszystkich europejskich i amerykańskich scenach. Nie są to muzycy głównego nurtu muzyki free jazzowej i improwizowanej. Co roku zapraszamy świetnych, młodych artystów i artystki, którzy mimo wieku już wchodzą do kanonu. Tę młodość bierzemy w cudzysłów, bo Andrzej zawsze się śmieje, że młody muzyk na tej scenie to czterdziestolatek.
A.N.: A powyżej czterdziestu lat jest już weteranem.
P.D.: W tym roku udało nam się zaprosić Martę Warelis, polską pianistkę, która od lat rezyduje w Amsterdamie. Notabene będzie to pierwszy po dłuższej przerwie koncert Marty w Polsce, bo ostatni raz zagrała tu pięć lat temu. Oprócz tego przyjedzie Miguel Petruccelli, gitarzysta z Urugwaju, który również mieszka w Amsterdamie.
A.N.: Trzecie gorące nazwisko to Don Malfon, czyli Alfonso Muñoz. Nie jest już reprezentantem sceny młodzieżowej, bo skończył 40 lat, ale ponieważ ciągle jest na dorobku, to tak go nazywamy. To bardzo ciekawy, eksperymentujący muzyk, który grywa z topowymi artystami (oczywiście topowymi w zakresie muzyki niszowej). Osobiście uważam, że najlepszą płytę na scenie muzyki improwizowanej w zeszłym roku nagrało niemiecko-austriackie trio Der Dritte Stand. Często gościliśmy muzyka z ich składu, Matthiasa Müllera, więc już podczas ostatniej edycji festiwalu ustaliliśmy, że w tym roku przyjedzie do Poznania z tym zespołem.
P.D.: To było nasze marzenie, odkąd usłyszeliśmy debiutancką płytę tego zespołu. Udało nam się ich w tym roku zaprosić, będzie to pierwszy koncert Der Dritte Stand w Polsce.
A.N.: Drugie trio, które gościmy, to wspomniany już Don Malfon ze szwajcarskim gitarzystą Florianem Stoffnerem i Katalończykiem Vasco Trillą, który grywa u nas prawie na każdym festiwalu. Vasco Trilla jest wyjątkiem od reguły, zgodnie z którą co roku mamy na festiwalu nowych muzyków. W zeszłym roku nagrał jednak z Malfonem i Stoffnerem bardzo ciekawy album. Sam go wydałem, ale nie dlatego uważam, że jest świetny! To nie tylko moja opinia. Vasco Trilla, tak jak Marta Warelis i Don Malfon, jest przykładem klucza, według którego dobieramy artystów - cała trójka ma w dorobku płyty solowe wydane w ostatnim czasie w Stanach Zjednoczonych.
P.D.:...które są kapitalne i znalazły się na szczytach podsumowań zeszłego roku. Cieszymy się, że udało nam się ich zaprosić.
Hasło tegorocznej odsłony festiwalu brzmi "Silence/Noise". Łączycie przeciwieństwa?
A.N.: Muzyka improwizowana ma to do siebie, że balansuje między absolutną ciszą i rejonami bardzo hałaśliwymi. Ja osobiście lubię, kiedy muzyka toczy się na granicy ciszy. Mieliśmy w Dragonie koncerty, na których naprawdę trudno było oddychać, nie mówiąc już o przełykaniu płynów, ponieważ miało się wrażenie, że zakłóca się to, co się dzieje na scenie. Hasło festiwalu zostało zbudowane na zasadzie przeciwieństw. Jest trochę prowokacją.
P.D.: Chodziło o to, żeby pokazać spektrum tego, co jest pomiędzy ciszą a hałasem. Koncerty w ramach festiwalu i cyklu, który organizujemy w ciągu roku, potwierdzają, że to spektrum jest szerokie i że wciąż można schodzić coraz bliżej ciszy lub grać coraz głośniej. Najciekawsze rzeczy dzieją się na granicy hałasu i ciszy.
A.N.: Oba słowa w języku angielskim brzmią bardzo fajnie, są dźwięczne, więc myślę, że idealnie do siebie pasują.
A które z nich - cisza czy hałas - jest muzycznie mocniejszym wyrazem? Czy któreś z nich można w ogóle tak określić?
A.N.: Wszystko, co się dzieje w muzyce jest pomiędzy nimi.
P.D.: Cisza i hałas to klamra, która wszystko spina. Można się jednak pokusić o wartościowanie. Tak naprawdę każdy potrafi grać głośno, a niewielu cicho. Dużą sztuką jest przykuć uwagę słuchaczy cichym koncertem. Ciszą można totalnie zabić.
A.N.: Hałasem też, ale jest to o wiele łatwiejsze.
P.D.: Cisza wymaga od artysty większej determinacji i dyscypliny.
Na koniec zapytam, jak przekonać do muzyki, niełatwej w odbiorze, ludzi, którzy dotąd nie mieli okazji jej poznać?
A.N.: Wydaje mi się, że jest to festiwal stworzony dla wszystkich, którzy szukają czegoś nowego w jakiejkolwiek dziedzinie sztuki. Nawet jeżeli nigdy nie słyszeli tej muzyki, to absolutnie nie powinni się jej obawiać. Wszystkie osoby z otwartymi głowami doskonale się w niej odnajdą. Kiedyś widziałem fajny rysunek, pokazujący, że muzyki improwizowanej trzeba słuchać wszystkimi częściami mózgu, niezależne od siebie. To jest kwestia praktyki. Jest jedna bardzo istotna rzecz - należy zaakceptować każdy dźwięk. Nie ma dźwięku, który nie jest muzyką. Wszystko nią jest. Nawet trzeszczące deski Dragona, które pojawiły się na wielu płytach, są elementem spektaklu dźwiękowego. Zresztą bez klubu Dragon absolutnie nie byłoby tego festiwalu, to jest dom tej muzyki.
P.D.: Przede wszystkim trzeba przyjść bez uprzedzeń, z otwartymi uszami i z otwartą głową. Nie zniechęcać się, tylko dać szansę każdemu dźwiękowi. Muzyka improwizowana jest częścią sztuki współczesnej, sztuki awangardowej, oczywiście trudniejszej w odbiorze, ale to etykieta, z którą staramy się walczyć. Chcemy promować i prezentować muzykę improwizowaną w jak najciekawszej formie, bez dodatkowych skojarzeń historycznych i gatunkowych. Oczywiście można się pokusić o zwykłą muzyczną drogę, to znaczy: jazz, free jazz, muzyka improwizowana. Niemniej historia tej muzyki jest już na tyle długa, że powstała wielopokoleniowa rzesza artystów, którzy odnoszą się do improwizacji jako do metody konfrontacji z muzyką, a nie jako do gatunku muzycznego. I to jest chyba też najciekawsze dla odbiorcy. Muzyk nie powinien podchodzić do tej muzyki z konotacjami gatunkowymi w głowie, ale też powinien się ich pozbyć słuchacz. Zamiast szukać zależności "to brzmi jak blues, to brzmi jak jazz", lepiej skupić się na tym, co jest tu i teraz oraz zobaczyć, jak ta muzyka oddziałuje.
A.N.: Staramy się z pewną dozą cierpliwości podchodzić do widza, który po raz pierwszy pojawia się na festiwalu. Zawsze na otwarcie jest koncert solowy, który prawdopodobnie nie zabije mniej przygotowanego słuchacza. Zapraszamy na niego tych, którzy boją się nowych dźwięków - jak przeżyjecie pierwszy koncert i Wam się spodoba, to potem będzie dużo łatwiej.
rozmawiała Magdalena Chomczyk
- Silence/Noise. 7. Spontaneous Music Festival
- Dragon Social Club
- 6-7.10
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023