Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Megazord dyskoteki

- Uznaliśmy, że lepiej pozbyć się cech, które nas różnią na rzecz dbania o wspólny przekaz. Teraz jako zespół staramy się pozbyć ego indywidualnego i stworzyć takie pięcioosobowe "superego zespołowe" - mówi Igor Stobiecki* z zespołu Lunatycy Martwej Dyskoteki.

. - grafika artykułu
Lunatycy Martwej Dyskoteki, fot. Wiktoria Maik

Jak powstał Wasz zespół - Lunatycy Martwej Dyskoteki?

Igor Stobiecki: Pomysł wyszedł ode mnie. Od dłuższego czasu chciałem założyć zespół post-punkowy. Skontaktowałem się w tej sprawie z perkusistą - Kacprem, który tak jak ja, zaczął studiować w Poznaniu. Grałem z nim już wcześniej, kiedy mieszkaliśmy w naszym rodzinnym Radomiu. Mniej więcej w tym samym czasie wpadłem na Tomka, z którym mieszkałem wtedy w DS Babilon. Na fajce w kuchni powiedział, że też chce grać. Potem zaprosiłem do zespołu Kubę - gitarzystę, a następnie pojawił się wokalista Iwo. Na początku chcieliśmy grać utwory ocierające się o twórczość Maca DeMarco i Republiki. Dziś wydaje mi się to zabawne, bo ten DeMarco zupełnie gdzieś zniknął podczas prób.

A kto wymyślił nazwę zespołu i co ona oznacza?

I.S.: To znów mój pomysł. Uznałem, że musimy nazywać się inteligencko, a na scenie będziemy tacy "och" i "ach" - zawoalowani smutkiem albo melancholią. Do tego nastroju opisu pasuje mi słowo "lunatycy". Podczas wczesnych prób, kiedy mieliśmy już kilka utworów, obecny był pewien klawiszowiec, który ostatecznie nie został z nami w zespole, ale posłuchał nas wtedy i stwierdził, że "brzmimy jak jakaś martwa dyskoteka". To było to!

Tomek Sojka**: A potem zauważyliśmy, że akronim naszego zespołu - LMD - brzmi bardzo podobnie do nazwy pewnej znanej substancji psychoaktywnej, więc uznaliśmy, że palec boży wskazał nam tą nazwę.

W 2022 roku wydacie Waszą płytę właśnie o nazwie LMD. Jak się odnajdywaliście dotychczas na rynku muzycznym?

I.S.: Nie będzie nowością, jeśli powiem, że młodym zespołom jest ciężko się wybić, ale taka jest prawda. Istnieje wiele głupich mechanizmów w branży muzycznej, przez które trochę się odechciewa próbować. Istnieją konkursy o dużej tradycji, które obecnie decydują się na metodę wyłonienia finalistów za pomocą głosowania przez publiczność, a to bardzo dyskusyjna metoda w dobie internetu.

T.S.: Nawet w naszej piosence Ku metropolis padają słowa "gruby buldożer masowej cyfryzacji zatkał kanały komunikacji", który dokładnie o tym mówi.  Wystarczy kupić boty do głosowania, by nagle jakiś mały zespół bez żadnej rozpoznawalności wygrał sobie konkurs na koncert festiwalowy. Mówi się, że to są tylko liczby w internecie, które nie przekładają się na nic, ale ostatecznie wychodzi na to, że już nie słuchacz jest najważniejszym w procesie muzycznym, tylko algorytm, który chce "żeby się klikało". Ten problem dotyka też twórców innych dziedzin np. youtuberów i to tych, którzy są już na wysokim poziomie. Nie mają mocy przebicia algorytmicznej bańki, która stwierdza, że ich twarze były widziane już za długo, więc czas zmniejszyć im zasięgi. W takim realiach przyszło nam tworzyć.

I.S.: Podczas tegorocznej edycji "Studia otwartego" zgłosiło się 243 poznańskich zespołów. Podkreślam, wyłącznie poznańskich. Co chwilę powstaje jakiś inny zespół, więc przebicie się przez ten ogrom produkcji jest bardzo trudne. A w Poznaniu mamy naprawdę dobre zespoły - zarówno takie o ugruntowanej pozycji, jak i świeże projekty. Nie jesteśmy zawistni wobec innych. Nie chcemy być sobie sami sterem wędkarzem i rybą. Mamy ochotę współpracować, wspierać się nawzajem z innymi twórcami. 

W press packu, który od Was otrzymałam, pisaliście, że na płycie będzie można posłuchać o problemach współczesności. Co to za problemy, które szczególnie Was przejmują?

T.S.: Iwo Greczko, czyli nasz wokalista, pisze wszystkie teksty. Uznał, że najlepiej wykonuje teksty, które sam napisał, bo łatwiej mu się w nie wczuć. Jego doświadczenia są często bliskie reszcie zespołu, bo bycie niedojrzałym trzydziestolatkiem to bardzo uniwersalna sytuacja z  prostego powodu - nie ma żadnej "dorosłości".  Większość z nas ma poczucie, że choć wiele już wie - nie wie nic. Nie wiadomo jak być dorosłym i jak funkcjonować w świecie, więc trzeba uczyć się wszystkiego samemu od absolutnych metafizycznych podstaw, a tego już w ogóle nikt prawie nie robi. A gdy niby wiadomo, co ze sobą zrobić, wszystko trzeba zderzyć z rzeczywistością, która jest przytłaczająca. Nagle okazuje się, że dyskoteka jest martwa i teraz można już tylko na ślepo bujać się pomiędzy innymi jak lunatycy. Nie wiadomo, czy to oni są we śnie, czy to ty śpisz.

I.S.: W naszej muzyce od początku rezonowały traumy, które przeżywamy jako społeczeństwo. Robimy coraz więcej rzeczy, które mają przybliżyć człowieka do nieśmiertelności np. dzięki rozwojowi technologicznemu. W każdej chwili możemy też wymieniać się informacjami na skalę nie znaną wcześniej. Za wszystko jest jednak cena. O tym mówimy w utworze Ku metropolis. Mógłbym wymieniać przykłady. Ramadan co prawda mówi o historycznych wydarzeniach, ale jednocześnie opisuje lęk przed ewentualną, kolejną wojną, która może być ostatnią w dziejach ludzkości. Słońce i Słowa są o strachu przed wykonywaniem prostych czynności, które sprawiają przyjemność, bo przeszkadza w tym wewnętrzna presja, że należy robić wielkie rzeczy. Jeśli nie spełnimy tego warunku odczuwamy smutek, beznadzieję, traktujemy siebie gorzej.

Wygląda na to, że jako zespół jesteście bardzo ze sobą bardzo zgodni, skoro światopoglądowo tak wiele Was łączy. Zawsze tak było?

I.S.: Nasz perkusista zauważył, że kiedyś problemem zespołu było to, że na scenę wchodziło pięć osób z innej parafii. Uznaliśmy, że lepiej pozbyć się cech, które nas różnią na rzecz dbania o wspólny przekaz. Teraz jako zespół staramy się pozbyć ego indywidualnego i stworzyć takie pięcioosobowe "superego zespołowe".

T.S.: Tak, i wtedy na scenę wychodzi jeden wielki martwy lunatyk - megazord dyskoteki. Pamiętam jak na Gostyńskich Rockowaniach ktoś powiedział, że podczas naszego koncertu widział na scenie pięciu indywidualistów. To miał być komplement, ale doszliśmy do wniosku, że to chyba jednak nie za dobrze, więc zmieniliśmy podejście.

Jak wygląda taki megazord dyskoteki na scenie?

T.S.: Każdy nasz koncert to eksperyment. Jako zespół mamy taką przypadłość, że podczas występów lubimy brać świeże kawałki na pierwszy ogień, bo najbardziej w nas rezonują. Ze względu na to, że koncert w Zamku odbędzie się w kontekście konkursu, mamy dokładnie przemyślaną listę utworów, ale na normalnych występach testujemy metodę Jack'a White'a, czyli rezygnujemy z set listy i improwizujemy z kolejnością piosenek. Cały czas czegoś próbujemy, a metodą prób oraz błędów dochodzimy do nowych rozwiązań.  Zazwyczaj dążymy do tego, żeby występ przebiegał w taki sposób, żeby energia stopniowo rosła, a gdy przejdzie punkt kulminacji, stopniowo wygaszała.

I.S.: Podczas koncertów staramy się też wywołać takie trochę szamańskie doświadczenie. Nasze teksty w połączeniu z muzyką mają w sobie "mantryczność", którą przerzucamy na publiczność. Wchodzimy na koncert z założeniem, że chcemy złączyć ludzi takim "lunatycznym łańcuchem". Zrzucamy go ze sceny, łapiemy nim słuchaczy, potrząsamy w tym uścisku, a oni potem są skołowani. O to nam chodzi, o terapię szokową.

T.S.: Nie zależy nam na tym, żeby wyłącznie zespół przeżył podczas koncertu coś ważnego. Chcemy, by na tej emocjonalnej drodze słuchacz był razem z nami. Z tego powodu nasza muzyka nie jest zbyt taneczna. Wolimy, żeby pomagała publiczności wczuwać się w naszą energię, aby na koniec koncertu poczuli "wyoutowanie" poza wszystko.

Rozmawiała Julia Niedziejko

  • koncert finałowy Gramy u siebie: Niesamowita Sprawa / Lunatycy Martwej Dyskoteki
  • 1.10, g. 19
  • CK Zamek, Sala Wielka
  • bilety: 25 zł

*Igor Stobiecki - absolwent UAM (Zarządzanie Państwem, Politologia), aktualnie student Mediów Interaktywnych i Widowisk. Człowiek orkiestra, basista oraz menadżer zespołu Lunatycy Martwej Dyskoteki. Od blisko 10 lat związany z muzyką, początkowo w rodzinnym Radomiu, a od 5 lat z poznańską sceną muzyczną. Pierwsze kroki w Poznaniu stawiał z zespołem Cool Cat, aktualnie nieco śmielsze z Lunatykami Martwej Dyskoteki. Aktywnie związany z działalnością VIR Gallerry jako osoba techniczna oraz operator kamery.

**Tomasz Sojka - antyfilozof, student Mediów Interaktywnych i Widowisk. Gitarzysta ośmiostrunowy i  rytmiczny, producent muzyki noise i glitch w prywatnym, podziemnym projekcie "Bucefau". Gra w zespołach muzycznych od 2013 roku. Aktywnie związany z działalnością VIR Gallery jako osoba techniczna oraz dźwiękowiec. Jogin.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021