Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Filmy za mną chodzą

Rozmowa z Łukaszem Raszewskim, jurorem sekcji Venice Days podczas 72. MFF w Wenecji.

. - grafika artykułu
Fot. archiwum prywatne

Co trzeba zrobić, żeby z fotela kina Muza przenieść się do Wenecji?

Zasada jest taka, że każdy z krajów Unii Europejskiej ma swojego reprezentanta. Było nas więc 28. Obowiązują bardzo ścisłe kryteria wyboru. List motywacyjny, CV, recenzja filmu i trzy opisy filmowych scen, które wywarły na nas największe wrażenie. Wybrałem Mamę Xaviera Dolana, Imagine Andrzeja Jakimowskiego i Obcą Feo Aladaga. Oczywiście wszystko w języku angielskim.

Czego ty sam szukasz w kinie?

Lubię filmy światłoczułe, szukam emocji. Ale bardzo nie lubię ich wymuszania, tak zwanych filmów płaczliwych czy melodramatycznych scen. Doceniam, kiedy są schowane gdzieś między słowami. Swoją przygodę z filmem zacząłem w wieku 16 lat od Krzysztofa Kieślowskiego i jego Dekalogu. Tam jest bardzo niewiele słów, jak to u Kieślowskiego, za to dużo symboliki, rzeczy poukrywanych w tle. Napięcie rośnie i rośnie, co mi się wówczas bardzo podobało. Szukałem potem następnych jego filmów. Bardzo podobał mi się Amator, Przypadek albo Bez końca, które robił z zacięciem dokumentalistycznym, a lubię też filmy, które są realne. Nie jestem fanem fantastyki. Czarno-białe filmy są u mnie na pierwszym miejscu, bo magia światła i cienia wydobywa z nich niesamowite wizualne doznania. Uwielbiam Ingmara Bergmana. I Kim Ki-duka, koreańskiego reżysera, znanego z bardzo wyciszonych, intymnych filmów.

Zajmujesz się filmem na co dzień?

Na co dzień jestem lekarzem. Kino to mój drugi świat, moja wolność. Recenzje filmowe pisałem czasem do szuflady. Zdarza się, że wychodzę z kina kompletnie pusty. Innym razem lubię na bieżąco coś sobie wypunktować, a potem wrócić do filmu i zwrócić uwagę na rzeczy, które umknęły za pierwszym razem.

Nie korci cię, żeby robić to zawodowo? Recenzować, samemu pisać scenariusze? Może Wenecja to początek czegoś nowego?

Do momentu Wenecji wydawało mi się to nierealne. Dość twardo stąpam po ziemi, a jestem wobec siebie bardzo krytyczny. Samo oglądanie daje mi sporo satysfakcji, a Wenecja pokazała mi, że naprawdę nie mam się czego wstydzić.

Ile filmów tygodniowo ogląda były juror festiwalu w Wenecji?

Różnie z tym bywa. Staram się ich obejrzeć około 3-4. Oczywiście wszystko zależy od ilości wolnego czasu. Mam tak, że filmy za mną chodzą. Kiedy widzę nowy repertuar, już planuję seans w swoim kalendarzu.

Chodzisz do kina sam czy w towarzystwie?

Staram się wyciągać znajomych albo zabierać do kina siostrę, ale nie zawsze mają ochotę na to, na co ja się wybieram (śmiech). Poza tym oglądam na tyle dużo filmów, że nawyk chodzenia do kina w pojedynkę wszedł mi już w krew i bardzo sobie to cenię.

Jak wygląda festiwalowy dzień członka jury?

O 7.30 pobudka, godzinę później pierwsze seanse. Między nimi godzinna przerwa, chwila na kawę i rozruch. Plus oczywiście panele dyskusyjne i warsztaty: z mediów społecznościowych, dziennikarstwa radiowego, tłumaczenia linii dialogowych. Panele to spotkania z reżyserami, producentami albo ludźmi, którzy zajmują się organizacją festiwalu od środka. W przerwie lunch, dyskusja, wieczorem relaks. W końcu Wenecja żyje również nocą. Wtedy wszyscy zrzucają wreszcie sztywne fraki (śmiech).

Udało ci się spotkać kogoś, na kim ci zależało?

Myślę, że Roman Gutek był taką właśnie postacią. W ogóle cieszyłem się, że było sporo polskich akcentów. Na przykład Kuba Czekaj, reżyser filmu Baby bump, który jest kompletną jazdą po bandzie, w dodatku w komiksowej, nieco cukierkowej aranżacji. Z tej dziwacznej formy wyłania się ciekawe ujęcie tematu. Trzeba cierpliwości, by złapać ten kontekst. Sporo osób wyszło z tego seansu.

A tobie zdarzyło się kiedyś wyjść w trakcie seansu?

Nigdy.

A podczas obrad jurorów? Ktoś wychodzi trzaskając drzwiami? Idzie na noże?

Nic podobnego. Siedzieliśmy w ogrodzie i debatowaliśmy. Wyłącznie na tematy filmowe. Bez personalnych uwag i obaw, że zaraz zostanie się skontrowanym. Byliśmy moderowani przez dwie osoby, m.in. Karela Ocha, szefa festiwalu filmowego w Karlowych Warach. Jeśli ktoś milczał, był wciągany do dyskusji. Werdykt nie był do końca jednogłośny. Z Early Winter, który ostatecznie wybraliśmy, dwoma głosami przegrał mój faworyt - chiński Underground Fragrance.

Myślisz, że po Wenecji jesteś autorytetem dla swoich znajomych?

Nie wiem, ale rzeczywiście znajomi czasem podpytują mnie, na co warto się wybrać. Po Wenecji jako ambasador nagrody Lux Prize w Polsce (nagroda przyznawana przez Parlament Europejski - przyp. red.) będę promował trzy filmy: Lekcja, Mediterranea i Mustang. Bardzo chciałbym wprowadzić je do Muzy. Są naprawdę dobre.

Rozmawiała Anna Solak

Łukasz Raszewski - ur. w 1990 r., do południa lekarz, popołudniami pełnoetatowy kinoman. Juror sekcji Venice Days podczas 72. MFF w Wenecji w ramach projektu 28 Times Cinema. Wielbiciel kina Muza, filmów Bergmana i Kim Ki-duka oraz samotnych wędrówek filmowych.