Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

DNA "Czasu Kultury"

- Nasz wzór humanistyki polega na tym, że krytykujemy, dekonstruujemy, spieramy się, więc nie możemy uniknąć rozmowy. Chodzi nam o to, żeby teksty nie tyle dyskutowały ze sobą, co dyskutowały o różnych projektach świata - o jubileuszu 40-lecia "Czasu Kultury" mówią redaktorzy naczelni czasopisma, Lucyna Marzec i Maciej Duda.

Kobieta i mężczyzna stoją na tle regału prezentując egzemplarze czasopisma. - grafika artykułu
Lucyna Marzec i Maciej Duda, fot. Grzegorz Dembiński

Zacznijmy od pewnej definicji. Słownik podpowiada, że czas to "nieprzerwany ciąg chwil". Ta definicja współgra z moim własnym wyobrażeniem na temat "Czasu Kultury". To pismo, które przetrwało cztery dekady, których zwieńczenie redakcja świętuje w tym roku. Choć może lepiej byłoby powiedzieć - redakcje, bo było ich przynajmniej kilka, począwszy od tej prowadzonej przez Rafała Grupińskiego, a skończywszy na Państwa tandemie. "Czas Kultury" zawsze żywo reagował na to, co dzieje się w sferze społecznej i kulturalnej, choć robił to w różnym periodzie i na swój sposób.

Lucyna Marzec: Definicja czasu, którą pani przywołała, brzmi tradycyjnie, ale paradoksalnie bardzo do nas pasuje. Przystaje też do naszych wartości, nad którymi debatujemy nieprzerwanie od 40 lat, w ostatnim czasie nieco bardziej intensywnie.

Maciej Duda: Debatowanie też jest naszą wartością.

L.M.: Tak. Z jednej strony mamy istotną dla nas wartość, jaką jest ciągłość i przekazywanie pałeczki. Kolejne ekipy redaktorskie przekazywały sobie misję intelektualną, jaką jest prowadzenie pisma kulturalno-literackiego, a później naukowego. To dla nas bardzo ważne - pamiętamy o początkach, znamy naszą historię. Świadomie podejmujemy czasem drugi, a nawet trzeci raz te same tematy. Na przykład Irlandia jako temat wróciła w ubiegłym roku, a na początku lat dwutysięcznych wydaliśmy już o niej numer. Ale to była przecież zupełnie inna Irlandia.

M.D.: Tak samo było z męskością. Około 20 lat dzieli numery poświęcone chłopięcości i męskości, które ze sobą rozmawiają. Dla mnie chwile łączą się z czymś rozkawałkowanym, a nieprzerwalność z czymś ciągłym. Pomyślałem więc, że to jest oksymoron. A oksymoron jest o nas - łączymy przeciwieństwa, wewnętrzne sprzeczności.

Drugie skojarzenie jest à propos tego, co mówiła Lucyna o przekazywaniu pałeczki. To nie jest tylko idea, bo w zespole są osoby, które pracują z nami od wielu lat. Chcę powiedzieć o dwóch. O Ryszardzie Czaparze, który jest pierwszym wydawcą "Czasu Kultury". Dopiero w zeszłym roku przeszedł na emeryturę, ale dla nas wcale nie zniknął - wciąż jest obecny na wiele różnych sposobów. Drugą osobą, o której myślę, jest Monika Stanek. Tydzień temu rozmawiałem z Nataszą Goerke, która wspomniała, że z lat 90. pamięta młodą, fajną dziewczynę z redakcji. Natychmiast skojarzyłem, że musi chodzić o Monikę Stanek, korektorkę, która wciąż z nami pracuje. To jest fantastyczne, że mimo wielu zmian, które następowały w periodzie, w formacie, zespół wciąż składa się z tych samych osób - i to zarówno na poziomie wydawcy, jak i osób, których na co dzień nie widać - redaktorek, korektorek.

L.M.: I 40 lat kontaktu z pierwszym redaktorem naczelnym - Rafałem Grupińskim. Wiele jest takich długich, starych i dobrych znajomości naszej redakcji. W drugim numerze jubileuszowym znajdą się fragmenty z dziennika Rafała Grupińskiego z końca roku 1984 i początku 1985, czyli dokładnie z czasu, kiedy rodziło się nasze pismo. To wisienka na torcie i tekst otwierający numer. Zamyka go natomiast artykuł, który jest poświęcony pamiętnikom konkursowym o latach 80., czyli zupełnie innej formie pisania. Trochę intymnej, ale zamówionej, bo konkursowej. Upublicznionej od razu - w odróżnieniu od dziennika Rafała Grupińskiego. Zatem same artykuły wewnątrz numeru są pomiędzy różnymi obiegami.

Rafałowi Grupińskiemu bliskie były idee stojące za paryską "Kulturą" i Jerzym Giedroyciem. W artykule wstępnym do pierwszego numeru "Czasu Kultury" czytamy: "To, że czas kultury staje obok czasu społeczno-politycznego, dowodzi istnienia potrzeby nowego sposobu uczestnictwa we współczesności, poszerzenia jej wymiaru poprzez przerzucenie pomostu między Historią a Kulturą, poprzez scalenie dziedzin, które pozostając w rozdzieleniu, są źródłem słabości, izolacji i wykorzenienia".

L.M.: To temat rzeka. Dla nas ważny też ze względu na wartość, którą jest zmiana. Kiedy w latach 80. Rafał Grupiński włączał się do spuścizny "Kultury" i Giedroycia, odnosił się też do spuścizny II Rzeczypospolitej. Czyli do wizji wielkiego mocarstwa, które pełni rolę centralną i dominującą wobec innych, mniejszych narodów. Przez całe lata 90. potem dwutysięczne, aż do teraz, "Czas Kultury" szedł w trochę inną stronę. Interesowało nas i wciąż interesuje myślenie deterytorialne, postkolonialne. Bardzo ochoczo robimy numery poświęcone innym kulturom niż polska. Kilka lat temu wydaliśmy numer o Białorusi we współpracy z tamtejszym czasopismem, w którym intelektualiści i artyści z tego kraju opowiadali o swoim doświadczeniu. Było to tak samo ważne jak nasze doświadczenie związane z transformacją i relacjami z władzą. Podobnie jest z numerami o innych społecznościach, mniejszościach. Raczej interesuje nas tradycja, która stawia na równość, demokrację i niehegemoniczność.

M.D.: Ale w tym wstępie słychać jeszcze coś innego, bardzo ważnego - zaangażowanie. Pisze go ktoś, kto mógłby zostać uznany za zamkniętego w historii, ale jednocześnie jest otwarty na społeczeństwo, na to, co jest tu i teraz. Nie dalej niż miesiąc temu otwieraliśmy nową radę naukową i w trakcie spotkania przedstawialiśmy się. Pamiętam, że powiedziałaś wtedy: "jestem taką czasokulturową polonistką". Ta zbitka właśnie tego dotyczy. Jesteśmy filologami, historykami literatury, ale historię literatury czytamy zawsze w odniesieniu do tego, co jest na zewnątrz, w systemie społecznym, kulturowym. Teraz przede wszystkim w kapitalistyczno-liberalnym nachyleniu, w kontrze i krytyce. Myślę o jeszcze jednym doświadczeniu, ale związanym z teraźniejszością paryskiej "Kultury". Trzy lata temu byłem z moim partnerem i naszymi dwoma psami w jej siedzibie w Maisons-Laffitte. Tam zobaczyłem to, co często widzę u nas w redakcji. Że to są ludzie, którzy się bardzo lubią, wspólnie działają, mają wspólne idee i lubią siedzieć przy stole w ogrodzie. To dzisiaj łączy obie redakcje.

L.M.: Nie wiem, dlaczego bardziej skupiam się na różnicach. Ale pomyślałam o tym, że paryska "Kultura" i pierwsza dekada "Czasu Kultury" to była przede wszystkim kultura wysoka. I to się zmieniło. Na początku dzięki zainteresowaniom dwóch naszych redaktorów, Jakuba Żmidzińskiego i Tomasza Janasa, muzyką folkową, popularną i rozrywkową. To poszło dalej w latach dwutysięcznych. Dzisiaj mamy wiele numerów poświęconych kulturze popularnej, której nie odbieramy wartości tylko dlatego, że jest masowa. Wielka w tym zasługa redaktorów Michała Larka i Jerzego Borowczyka, ale też Agaty Araszkiewicz, niejednokrotnie analizującej kulturę popularną. To druga strona, którą eksplorujemy. Interesują nas więc wszystkie obiegi kultury: od niezależnej, awangardowej i eksperymentalnej aż do popularnej.

M.D.: Ale to bardzo miłe - porównanie "Kultury" i naszej malutkiej redakcji.

L.M.: Tak, dla mnie nawet zaskakujące. Historycznie myślę z wielkim szacunkiem i powagą o "Kulturze", ale trudno mi to zestawić z moim codziennym doświadczeniem pracy w redakcji.

M.D.: Może z zewnątrz redakcja wygląda nieco inaczej niż wewnątrz? "Kultura" jest przecież intelektualnym artefaktem i my też nim jesteśmy. Ale cały czas myślimy, że jesteśmy raczej intelektualnym życiem, działaniem.

Skoro zaczęliśmy o tym mówić, to zastanawiam się, jaka jest dzisiaj recepta na pisanie o kulturze w taki sposób, aby była wspólna i by nie sytuowała się zbyt wysoko?

M.D.: Mamy kilka odpowiedzi na to pytanie. Ryszard Czapara zawsze powtarzał nam, że powinniśmy być czasopismem hybrydycznym. Publikujemy artykuły naukowe, które są krótsze niż klasyczne i poprzedzone wstępami. Przy redakcji zwracamy też uwagę na to, by język nie był zbyt hermetyczny. Ważne jest dla nas, żeby w każdym numerze pojawiała się sztuka w ujęciu graficznym, eseistyczne omówienia książek, a na zakończenie felietony, które mają w przystępnej formie komentować temat numeru. Ważny jest też aspekt bycia online. Nie tylko dwutygodnik, ale także kwartalnik ukazują się w sieci, dzięki czemu można nas czytać nawet na drugim końcu świata.

L.M.: Dodałabym do tego dwa sekrety, które możemy zdradzić. Pierwszy to postulat niehermetycznego i klarownego języka. Rzadko jest tak, że w pismach naukowych stanowi to kryterium przyjęcia do druku. Nie chcemy tekstów hermetycznych, ponieważ nie chcemy trafiać wyłącznie do specjalistów. Nasz drugi sekret to tematy. Jeśli dobrze wybierzemy temat, to okazuje się, że autorzy i autorki, zajmujący się tak różnymi dziedzinami, muszą pisać komunikatywnie.

M.D.: Muszą pisać tak, żeby historyka literatury zrozumiał socjolog, antropolog, kulturoznawca i odwrotnie. Ten, kto redaguje dany numer, pamięta, że będą go czytały osoby spoza zgettoizowanych obszarów nauki.

L.M.: To też jest nasza misja - międzydziedzinowość, transdyscyplinarność.

M.D.: Tak, mamy to w swoim DNA.

Czy można powiedzieć, że "Czas Kultury" stoi rozmową? W numerach jest sporo rozmów, dyskusji, replik. Czasami to wymiany realne, czasami wewnątrztekstowe, ale zdecydowanie pismo jest wielogłosowe. Obchodom jubileuszu także towarzyszy zapis redakcyjnej rozmowy, która jest bardzo intymna. Do współtworzenia kolejnych numerów jubileuszowych zaprosili Państwo też dawnych autorów i redaktorów.

M.D.: Tak, "Czas Kultury" rozmową stoi! Nasz wzór humanistyki polega na tym, że krytykujemy, dekonstruujemy, spieramy się, więc nie możemy uniknąć rozmowy. Chodzi nam o to, żeby teksty nie tyle dyskutowały ze sobą, co dyskutowały o różnych projektach świata. To jest to, co właśnie teraz robimy, prawda? Lucyna mówi coś w kontrze, ja mówię coś pro i nie kłócimy się, ale patrzymy przez różne soczewki na pytania od pani. Cały czas jesteśmy w rozmowie, w dyskusji.

L.M.: Co się wiąże z zaangażowaniem i relacyjnością. Nie ma rozmowy, która byłaby pogłębiona, bez zaangażowania i bez budowania relacji. To chyba widać w naszej rozmowie jubileuszowej, że jesteśmy środowiskiem, które stworzyło pewną wspólnotę działań - mamy wspólną ramę, ale zarazem różnimy się od siebie i nie boimy się tych różnic, bo wiemy, że są naszą siłą, nadają nam charakter.

M.D.: Spotkanie się w dobrej rozmowie bywa oczywiście trudne. Często to wymagające logistycznie, żebyśmy wszyscy się spotkali, a kiedy jesteśmy już razem, nadal każdy głos wybrzmiewa osobno. Na razie dostępna jest pierwsza część jubileuszowej rozmowy, ale składa się ona z czterech części - będziemy je kolejno publikować w tym roku.

L.M.: O jubileuszowych powrotach powiem też prowokacyjnie, odwracając tę wizję wielkiej zgody i wspólnoty. Każde twórcze środowisko oznacza różnice zdań, konflikty i niemożliwe do ocalenia sojusze. Nasza historia to też historia rozstań, zerwań, pożegnań. Nie wszyscy chcą z nami świętować jubileusz. Większość obecnej redakcji to rówieśnicy pisma, którzy nie mogą pamiętać jego początków. Czasami jesteśmy zaskoczeni reakcjami osób dawniej związanych z "Czasem Kultury". Nie znamy dawnych konfliktów, znamy tylko te nasze.

M.D.: I przeglądamy się w nich jak w lustrze! Myślę, że dzisiaj chcemy tworzyć związek partnerski. A jaki on jest? Ciągle i o wszystko się kłóci, bo codziennie negocjuje - nie ma w nim stałych ról. Fakt, że chcemy uwzględnić i usłyszeć wszystkie głosy, kosztuje sporo energii. I nie mówię o tym, skarżąc się, ale pokazując, że ideał, którego chcemy dosięgnąć, wymaga od nas bardzo dużo - sporów wewnętrznych i podziałów, które nie powodują pęknięć, ale iskrzenie. To nasza codzienność.

Z okazji urodzin wypada zapytać, jakie jest Państwa największe marzenie związane z "Czasem Kultury"?

M.D.: Żeby trwał. Poza nami, redaktorami, poza naszą załogą. Żeby kolejne osoby kontynuowały ten tytuł. 40 lat to niebywały potencjał i wspaniałe dziedzictwo czasopisma. A to wszystko właśnie tutaj, w Poznaniu.

Rozmawiała Mirella Kryś

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025