Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Czołg na ulicach Poznania

- Eskapizm i snucie własnych, trochę naiwnych i infantylnych narracji jest zjawiskiem związanym z naszym pokoleniem - mówi Øleg&Kaśka*.

, - grafika artykułu
Wystawa "Ashes to Ashes" w Galerii Skala, fot. Tomasz Koszewnik

Skąd u was zainteresowanie sztuką, która estetycznie odnosi się do twórczości nastolatków i prac młodzieżowych, a także skłonność do posługiwania się takimi materiałami jak wyrwane z notesów kartki, rzeczy szkolne? Sięgacie po krzykliwe kolory, które lubią dzieci i młodzież, po rzeczy, które w swojej naturze sprawiają wrażenie niewinnych.

To kwestia generacyjna. Jesteśmy na granicy dwóch określeń: millenialsów i postmillenialsów, cokolwiek one znaczą. Naiwna estetyka związana z grami komputerowymi czy bajkami jest nam bliska, bo obracaliśmy się w niej jako dzieci. Teraz chętnie znów do niej sięgamy. Do pokolenia postmillenialsów przynależymy również pod względem wrażliwości.

Jesteśmy w tym nieco eskapistyczni. Lubimy budować sobie strefy poczucia bezpieczeństwa, jednoznacznie kojarzące się nam z dzieciństwem czy latami, które już przeminęły. Zapożyczanie takiej estetyki pozwala nam wytwarzać światy wewnętrzne.

Jak się poznaliście?

Na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Studiowaliśmy równolegle intermedia i malarstwo. Øleg&Kaśka powstało latem 2018 roku. Od tamtego czasu porzuciliśmy swoje odrębne tożsamości na rzecz stworzenia czegoś, co nazywamy superorganizmem.

Czy studia na Uniwersytecie Artystycznym były dobre?

Można by powiedzieć wiele rzeczy na plus, ale i sporo na minus. Jeśli chodzi o wspomnienia - lepiej i gorzej, co też zależało od wydziału. Studia w Katedrze Intermediów oceniamy zdecydowanie na plus, były fajnym doświadczeniem. Wydział Malarstwa był z kolei rodzajem zmagania się z systemem, który jest naszym zdaniem już trochę nieaktualny.

W programie Wojciecha Ulmana Kontakt opowiadaliście o doświadczeniu pandemii i specyficznej formule domowego biennale w ramach Self House Residency, którą przeprowadziliście w swoim salonie, lodówce i łazience.

To był projekt zrealizowany w sytuacji lockdownu. Polegał na stworzeniu biennale we własnym mieszkaniu z rzeczy, które w zasadzie każdy ma w domu pod ręką. Zainteresował nas też problem art turystyki: tego, czy nadal będzie ona funkcjonować po lockdownie, i jak się ewentualnie zmieni. Czy sposób dystrybucji sztuki stanie się już tylko i wyłącznie wirtualny, a polegać będzie na działaniach oddolnych, które potem są publikowane w formie dokumentacji bądź wideo. Lub być może to, co nazywamy teraz dokumentacją, stanie się pełnoprawną formą sztuki?

Przy biennale chcieliśmy się też zastanowić czy poprzez hierarchizację sztuki jakaś twórczość ma większe szanse na przetrwanie w sytuacji zagrożenia. Czy sztuka uznawana za bardziej wartościową będzie generować kontekst ponadczasowy poprzez trafienie do wielkiej lodówki czy słoika instytucji i tam oczekiwać na nadejście lepszych czasów? Chcieliśmy także zapytać o to, co się będzie działo w trudniejszych czasach z ludźmi mniej ustatkowanymi w świecie artystycznym. Zastanawialiśmy się nad tym, jak będzie wyglądała rzeczywistość, gdy już skończy się czas izolacji. Czy będzie rodzajem symulowania normalności, czy - jak się to teraz mówi - "nowej normalności", czy jednak wrócimy i zapomnimy o wszystkim, co się wydarzyło? Robiliśmy to w marcu, wówczas doznawanie izolacji było, można powiedzieć, w punkcie kulminacyjnym.

Co robiliście w ramach takiego domowego biennale?

Zamrażaliśmy miniatury, rodzaje reprezentacji uznanych dzieł sztuki. Zamroziliśmy w lodówce ulepioną z plasteliny Marinę Abramović czy rekina Damiena Hirsta, udało nam się też zawekować słoneczniki van Gogha w słoiku.

Mówicie o artystach gorzej sytuowanych w świecie sztuki. A na jakim etapie sami jesteście? Czy lockdown negatywnie wpłynął na wasze życie?

Praca artysty którego można nazwać młodym jest często zdalna, odbywa się w izolacji. Dlatego dla wielu osób nie była to tak duża i znacząca zmiana. Z drugiej strony jest też wielu artystów, którzy bardzo intensywnie podróżują. Wiele osób miało zaplanowane wystawy czy rezydencje, co było dla nich problemem. Ale jeśli chodzi o nas, to nie byliśmy w sytuacji, w której musielibyśmy coś odwoływać.

Pandemia zbiegła się z naszą wystawą Ashes to Ashes w galerii Skala w Poznaniu. Projektując ją nie przewidzieliśmy, że znajdziemy się w takiej sytuacji. Niemniej, zdecydowaliśmy się opublikować ją online, przeprowadzić ją w formule internetowej. Później udało się jednak zorganizować tydzień otwarty - po wcześniejszym umówieniu można było wystawę zobaczyć na żywo.

Czy jest tak, że wasza sztuka lepiej się nadaje na pandemiczne czasy, a wam łatwiej było się odnaleźć, niż tym, którzy tworzą na przykład wielkoformatowe instalacje, potrzebują specjalnych materiałów do realizacji swoich prac?

Self House Residency było raczej wynikiem chęci podjęcia jakiegoś działania w kontekście tego, co się dzieje. To nie było coś, co planowaliśmy i mieliśmy do tego specjalne narzędzia. Wydawało się nam ważne, aby doświadczyć tej sytuacji, a nie stać z boku jako obserwator. Chcieliśmy po prostu skomentować to, co się dzieje, móc opowiadać o tym jako artyści. W naszej praktyce często projektujemy przedmioty, do których wykonania potrzebujemy podwykonawców czy bardziej specyficznych materiałów. Z takich rzeczy przy Self House Residency trzeba było zrezygnować.

Czy wasze pokolenie słucha Black Sabbath, którego utwór Children of the Grave wykorzystaliście przy tworzeniu internetowego filmu dokumentującego Ashes to Ashes?

Gdy dorastaliśmy, to wracało się do takich rzeczy. To coś, co chyba krąży cały czas. Należy do sfery wartości uniwersalnych. Z kolei samo Ashes to Ashes, zostało zapożyczone od Davida Bowiego. Są utwory i treści, które zwyczajnie nie poddają się upływowi czasu.

Muzyka rock'n'rollowa wydaje się nam jednak w dzisiejszych czasach zupełnie skomercjalizowanym produktem. W sieciówkach pokroju H&M można kupić koszulki z różnymi zespołami typu Metallica czy The Beatles. Co ciekawe, bardziej się chyba ubieramy w rzeczy związane z rock'n'rollem, niż go słuchamy. Jako bardzo młodzi ludzie wrzuceni do świata korzystamy z łatwego sposobu dotarcia do tych rzeczy i artystów podanych jako gotowych produktów. Te treści można też łatwo zagarnąć dla siebie i zapożyczać.

Ale Children of the Grave było chyba dla was istotne z powodu jego słów i tego, jak poprzez ten tekst czytacie swoje pokolenie.

Moment zawieszenia wywołał w nas poczucie niemożności: tego, że właściwie nic nie możemy z tym zrobić. Przerażająca jest też dla nas sytuacja polityczna w kraju, na którą nie tak łatwo byłoby bezpośrednio wpłynąć. Chcieliśmy podjąć działanie o charakterze buntu. Lockdown spotęgował w nas poczucie frustracji i bezradności. Prowokował potrzebę czysto rewolucyjną. Czuliśmy wewnętrzne zdenerwowanie. Obserwując Poznań i rozmawiając ze znajomymi doszliśmy do wniosku, że niczym dziwnym nie byłoby, gdyby ulicami miasta przejechał czołg. Było to dla nas punktem zapalnym. Tekst Black Sabbath był formą wyrażenia tkwiących w nas emocji.

Czy przyznajecie się jeszcze do swoich "oryginalnych" tożsamości, czy wolicie, gdy ludzie nazywają was Øleg&Kaśka?

W zasadzie nie posługujemy się już naszą poprzednią tożsamością. Funkcjonujemy tylko i wyłącznie jako Øleg&Kaśka. Nie traktujemy siebie jako duet, raczej jako bezpłciowy podmiot artystyczny, markę czy superorganizm.

Czym obecnie się zajmujecie?

Pracujemy nad produkcją wystawy, którą robimy w duecie z Jankiem Możdżyńskim w Rondzie Sztuki w Katowicach - otwarcie 7 sierpnia. A miesiąc później będziemy na festiwalu Survival 18 we Wrocławiu.

Rozmawiał Marek S. Bochniarz

*Øleg&Kaśka - artystka/ta, urodzona/y latem 2018 roku. Powstał/a poprzez pochłonięcie dwóch, niezależnych organizmów, co doprowadziło do narodzin superorganizmu. Niestety organizm, ze względu na otaczającą, płynną rzeczywistość nie był/a w stanie dostosować się do panujących wokół warunków, postanowił/a stać się więc marką, która sprzedaje własną ideę posiadania tożsamości.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020