Jak to się zaczęło, bo przecież w latach 80. nie zwracano uwagi na potrzeby najmłodszych tak, jak dziś.
Oczywiście, od czasu kiedy w Poznaniu istnieje Centrum Sztuki Dziecka, a wcześniej Ogólnopolski Ośrodek Sztuki dla Dzieci i Młodzieży, zmieniło się bardzo dużo. Ale właśnie dlatego i po to powołano naszą instytucję, na wniosek wybitnych twórców i naukowców, bo widzieli potrzebę i możliwość dokonania zmian. Jako zespół tworzący nową firmę przede wszystkim mieliśmy na uwadze edukację i wychowanie przez sztukę, upodmiotowienie dziecka, bo jeszcze w XIX wieku często traktowane było jak przedmiot. Moje włączenie się w te działania można porównać z sytuacją wegetarian. Bo robi się wokół tego sensowny ruch, ludzie uświadamiają sobie, że to jest nie fair. Odchodzą od jedzenie mięsa, bo są świadomi cierpienia zwierząt i negatywnych konsekwencji klimatycznych.
W lipcu CSD świętować będzie swoje 40-lecie. W tym czasie organizował Pan m.in. konkursy na sztukę teatralną, spotkania dla dramatopisarzy w Zaniemyślu i Obrzycku, czytania najnowszych sztuk czy Biennale Sztuki dla Dziecka. Jest też Pan pomysłodawcą i redaktorem wydawnictwa Nowe Sztuki dla Dzieci i Młodzieży, inicjatorem ruchu teatrów dla najnajów w Polsce i organizatorem Kongresu Polskiego Teatru dla Dzieci i Młodzieży. Z którego z tych projektów jest Pan najbardziej dumny?
Trudno wskazać jeden, bo projekty powstawały w wyniku obserwacji i wyciągania wniosków z tych, które powołaliśmy nieco wcześniej - na pewno wskazać trzeba na konkurs, a także zaznaczyć pozytywny wpływ poznawania i asymilacji modeli zachodnich. Kiedy zaczynaliśmy, to dramaturgia dla dzieci prawie nie istniała. Były klasyczne bajki prozą, adaptacje powieści, czasami wierszy, ale oryginalnych utworów prawie nie było. Oprócz Andrzeja Maleszki niewiele osób pisało sztuki dla dzieci. Te pierwsze konkursy, przy tamtym stanie naszego rozeznania, kierowane były do osób wcześniej już piszących, miały charakter zamknięty. Ale okazało się, że w tej formule niewiele wniosły nowego, więc zdecydowaliśmy, że go otworzymy i damy możliwość przysyłania dramatów ambitnym, młodym i nieznanym. Spowodowało to powstanie wiele ciekawych i zaangażowanych tekstów. Ale wtedy problemem z kolei były umiejętności dramatopisarskie i znajomość wymogów sceny.
Zakładaliśmy, że sztuka teatralna to utwór do przeniesienia na scenę. To było kryterium dla jurorów i dla mnie bardzo istotne. Stąd potrzeba, żeby się z autorami spotykać i rozmawiać. Ale nie w sytuacji szkolnej, bo przekonani byliśmy, że pisania nie można nauczyć, ale że autorom można pomóc, że najważniejsza w twórcy jest potrzeba ekspresji, niepowierzchowna orientacja w świecie, też w środowisku ludzi młodych i ciekawe, ważne tematy do zaoferowania. Najistotniejsze na spotkaniach w Zaniemyślu były rozmowy indywidualne. Każdy autor miał okazję porozmawiania w cztery oczy z dwoma, czy trzema jurorami. W tych rozmowach - bardzo starannie dobieraliśmy tutorów i jurorów - najbardziej sprawdzali się reżyserzy, którzy pisali dla teatru, jak np. Maciej Wojtyszko, bo znali ograniczenia oraz możliwości zarówno sceny, jak i rodzaju literackiego. Nie chcieliśmy piszących zniechęcać, tylko przybliżać do pasjonującego terytorium teatru, dramaturgii, ich wybitnych twórców, autorytetów, no i stworzyć nowe, przyjazne sobie środowisko.
Napływały na konkursy teksty, które czytało się fenomenalnie, ale jednak z jakichś powodów nie nadawały się na scenę, nie grano ich?
Tak, to się zdarza. Ale są też teksty, np. Maliny Prześlugi czy Marty Guśniowskiej, a wcześniej Izabeli Degórskiej czy Krystyny Chołoniewskiej, z których niektóre wystawiane były nawet po 20 razy, miały mnóstwo premier w Polsce, ale i poza jej granicami. Autorzy coraz lepiej poznawali teatr, a pisząc sztuki uwzględniali wymogi i atuty sceny. Poza tym są też wspaniałe teksty, których realizatorzy, a jeszcze bardziej repertuarowi decydenci, po prostu się boją, bo to literatura nowych wyzwań dla twórców i odbiorców. I z tego powodu właśnie - strachu - taki utwór nie trafia później na scenę, ale za to jest bardzo chętnie czytany publiczności. Wyszliśmy naprzeciw tej potrzebie powołując tzw. Scenę Czytaną. Jednym z przykładów był np. publikowany w Nowych Sztukach dla Dzieci i Młodzieży, tłumaczony z języka francuskiego, dramat Libańczyka mieszkającego w Kanadzie, Wajdi Mouawada -Pacamambo. Ten tekst jest ogromnym krzykiem rozpaczy młodej dziewczyny z powodu śmierci babci, pewnie jedynej kochanej na świecie osoby... I jeszcze pojawia się tam Pies oraz Śmierć! Przeczytaliśmy tę sztukę w ramach naszej Sceny w Poznaniu w 2011 roku, ale była też propozycja - przeprowadziła to Alicja Morawska-Rubczak, wtedy kuratorka Małych Warszawskich Spotkań Teatralnych - żeby Pacamambo zaprezentować także w ramach tych Spotkań. Udało się to znakomicie, w obsadzie była m.in. Anna Seniuk i Wiktor Zborowski.
Do pisania podobno już zachęcać nie trzeba, na konkursy napływa naprawdę dużo tekstów - Pana zasługi na tym polu są nie do przecenienia - ale cały czas do czytania. Wciąż raczej, bez względu na wiek, po dramat niestety nie sięgamy. Może i na to ma Pan jakiś pomysł? Dzieci w szkole wciąż męczy się dramatami greckimi, które, nie oszukujmy się, choćby ze względu na język mogą zniechęcać.
Ale literatura i cywilizacja to ciągłość. Musimy mieć wspólne kody, żeby się rozumieć. Dzieci i młodzież muszą znać choćby minimum z tego kanonu. Powinny czytać dramaty, ale pytanie, które rzeczy wybierzemy, żeby jednak nie doprowadzić do tego, że ktoś w ogóle nie będzie chciał sięgnąć po książkę. Wielką rolą nauczyciela jest, aby lektura i omawianie utworów były przywilejem i radością, a nie narzuconym tylko obowiązkiem. Jeżeli takie działanie wzmocni jeszcze wizytą w teatrze na dobrym spektaklu i rozmową z jego realizatorami, tak w duchu Proscenium prowadzonym przez jednego z moich najwspanialszych tutorów, Milana Kwiatkowskiego, to szansa na pozytywne efekty będzie duża.
A gdyby od Pana zależało, jakie dramaty będą czytać dzieci i młodzież, to co, by to było?
Absolutnie dramaty greckie znalazłyby się na tej liście, Szekspir i Molier. Też Tadeusz Różewicz i Sławomir Mrożek, ale i inni z przeszłości oraz i ci najbardziej dzisiejsi, którzy podejmują tematy uniwersalne, też te nie tak dawno wykreowane, wynikające z postępu i przemian, zarówno cywilizacyjno-technicznych jak i ludzkich relacji oraz wrażliwości. Kryterium wyboru winna być nie chronologia powstania utworów, ale zagadnienia nieprzemijających wartości, namiętności, zagrożeń. A może poznawanie antyku lepiej zaczynać od czytania tekstów współczesnych, bo w wielu z nich są wpisane uniwersalne problemy ludzkości, zestawiać je z tymi dawnymi, szukać podobieństw, pokazywać młodym czytelnikom, że materialne realia danego czasu, rekwizyty są zmienne i na ogół mało znaczą. Tragedia nastolatki z Pacamambo może być tropem do zrozumienia i przejęcia się losem Antygony... Byłoby dobrze, gdyby dzieci i młodzież nie zabierały się za kształtowanie swojej przyszłości w oderwaniu od tego co było i nadal ciągle jest, w krótkiej i uproszczonej perspektywie. Sztuka jest wspaniałym wehikułem... Innymi słowy. Dramaty - kamienie milowe naszej cywilizacji warto czytać, lecz niekoniecznie w izolacji, a w zestawieniu i w uścisku z teraźniejszością. Wtedy nas przekonują, są żywe.
Zakładamy, że dobra dramaturgia, to dobra literatura. Istnieje na scenie, ale też w lekturze, w wyobraźni i indywidualnej interpretacji czytelnika. Stąd wielkość choćby właśnie Szekspira, bo w jego tekstach jest żywioł dramatu, czyli dialog i konflikt. I nie ma sugestii inscenizacyjnych, w didaskaliach są tylko rzeczy podstawowe.
Jaki wyłania się świat z tych nadsyłanych na konkurs tekstów? Czy bardzo zmieniały się przez lata i czy wciąż potrafią zaskoczyć?
Oczywiście, że potrafią zaskoczyć! Pierwotnie, w latach 70. czy 80., teksty często były infantylne, dziecko było traktowane jak człowiek niższej kategorii, bez osobowości i podmiotowości. Rymowały się, miały się podobać i pełnić dydaktyczną funkcję. To zła droga. Warsztaty w Zaniemyślu zaczęły to zmieniać. Pojawiły się z czasem tematy tabu. Było ich mnóstwo. Dziś to np. gender, a na początku choćby relacja uczeń - nauczyciel, czy dziecko - rodzic. Wtedy tylko w jeden sposób można było to przedstawiać - dorosły miał zawsze rację. Musieliśmy to przełamać. W sztukach zaczęły pojawiać się nieznane wcześniej, a jakże ważne problemy: z wykluczeniem, złożoną psychiką młodzieży, ucieczką w internet. Pierwszy polski tekst o "sieciowym" uzależnieniu pojawił się tuż po roku 2000! Dziesięć lat później, dla wzmocnienia tematu, w naszym wydawnictwie drukowaliśmy Hikikomori Holgera Schobera. To było bardzo wcześnie. Dziś te tematy to klasyka. Po 1990 roku ułatwione już były transfery zagraniczne, no i z tego korzystaliśmy, mocno.
Wróćmy na koniec do Nagrody ZAiKS-u. To dla Pana motywacja czy raczej przysłowiowa "kropka nad i"? Jakie ma Pan teraz plany?
Centrum Sztuki Dziecka, a wcześniej Ogólnopolski Ośrodek Sztuki dla Dzieci i Młodzieży w Poznaniu, miał zawsze wysoką rangę w Polsce. Byliśmy także jedyną instytucją na świecie, która tak kompleksowo zajęła się sztuką dla dzieci. Na początku mieliśmy 52 etaty, więc można było naprawdę dużo zrobić. Dzisiaj jestem po siedemdziesiątce, na emeryturze i nie mam już tego instytucjonalnego zaplecza, z którego mógłbym korzystać, jest ono w innych rękach, w CSD nastąpiła prawie całkowita zmiana pokoleń. Jeżeli jednak ktoś chce się ze mną spotkać, oczekuje rady, to jak tylko mogę, przyjmuję zaproszenie i jadę. Bywam na festiwalach, spotykam twórców, studentów - autorów prac magisterskich, oglądam spektakle, bo cały czas tym żyję, wciąż mnie to interesuje i jest dla mnie ważne.
Bardzo istotne było to, że miałem niemalże idealne warunki działania. Dyrekcja Ośrodka i CSD niczego mi nie narzucała i prawie w niczym nie ograniczała. Ufaliśmy sobie. Szybko też zyskaliśmy przyjaciół za granicą. Kiedyś młodzi dramatopisarze, to dziś już klasycy. I to jest piękne. To nasza radość, bo praca, którą wykonaliśmy była potrzebna, przyniosła efekty, została dostrzeżona i doceniona.
Rozmawiała Monika Nawrocka-Leśnik
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024