Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

We własnej sprawie

Dlaczego każdy prawdziwy filolog ma problem z uczestnictwem we mszy świętej i na czym polega fenomen "czerwonych uszu" wyjaśnił w piątek w Teatrze Polskim Stefan Chwin. Spotkanie to było ostatnim w tym sezonie z cyklu "Boskie narracje. O wierze, religii i bogach rozmowy z pisarzami".

. - grafika artykułu
Fot. Piotr Bedliński

Podobno pisarzy można podzielić na dwie grupy: tych, którzy skrywają jedną twarz pod wieloma maskami oraz tych, którzy mają wiele twarzy pod jedną maską. Pytaniem, do której z nich należy Stefan Chwin, rozpoczął piątkowe spotkanie prof. Przemysław Czapliński, gospodarz cyklu.

Wokół autorytetu

Chwin swoje pierwsze oblicze - zaangażowanego w życie literackie krytyka, ujawnił 1981 roku. Wtedy też w ręce czytelników trafił manifest literacki "Bez autorytetu", który autor napisał wraz ze Stanisławem Rośkiem. Jak sam przyznał, książka ta ukazała się w trudnych czasach, bo wtedy właśnie wybuchła Solidarność. Ale powstała też w dość dziwny sposób. - Chcieliśmy napisać książkę o Polsce, ale jej ówczesna sytuacja - rok 1978-79 nie sprzyjała takim jawnym tekstom. Napisaliśmy więc coś w rodzaju książki zastępczej. I ten obraz krytyki literackiej był właściwie dyskusją na temat - jakim głosem rozmawiać o sprawach osobistych, indywidualnych, ale też zbiorowych - wspominał Stefan Chwin. Tytuł manifestu nawiązuje do eseju Stanisława Barańczaka, który w swojej "Etyce bez autorytetu" opisywał Polskę z perspektywy pisarza, którego interesuje polityka.

Mickiewicz kapłanem

Drugie oblicze z kolei - historyka literatury, Chwin ujawnił publikując "Romantyczną przestrzeń wyobraźni", gdzie rozważa stanowisko przeciwne wobec tego, jakie opisał w pierwszym tytule. Autor analizuje w niej na przykładzie różnych twórców mity zbiorowe. - Chciałem w ten sposób spojrzeć na kulturę polską w sposób wywrotowy. Była taka linia w politycznej publicystyce i badaniach literackich w Polsce, która silnie akcentowała kolektywny charakter polskiej kultury i romantyzmu. Że Mickiewicz jest kapłanem wyznaczającym kierunki polskiemu duchowi, że jest twórcą naszej wyobraźni zbiorowej. I że ta opiera się na jednej podstawowej figurze przemiany, którą każdy Polak musi przejść: najpierw wyszaleć się jako Gustaw, a potem skończyć jako Konrad - wyjaśniał. Wspomniana wywrotowość polegała na tym, by w romantyzmie odnaleźć ruch alternatywny, nurt skrajnie indywidualizujący.

Braterstwo w kłopocie

Pod koniec lat 80., wraz z powieściami "Ludzie-skorpiony" i "Człowiek- Litera" Chwin okazał się również świetnym prozaikiem. - Są takie momenty w życiu, że nie mogę nie napisać. Coś zawsze mnie zachęca: sytuacja, gniew, zachwyt... Rodzi się to w sposób dla mnie niezrozumiały - mówił o swoim literackim powołaniu. Żartował też, że on pisać może, ale czytać nie ma tego, kto. - Czytanie jest zajęciem dla wybranych - dodał, argumentując swoje stwierdzenie wspomnieniem jednej z rozmów z Janem Błońskim. Znany krytyk wówczas, w odpowiedzi na informację o spadku czytelnictwa powiedział, że w średniowieczu wskaźnik ten wynosił trzy procent, więc nie mają na co narzekać, skoro teraz wzrósł do czterech.

Chwin jednak nie jest zobligowany do pisania, ponieważ jak przyznał, zarabia w inny sposób. W związku z tym też sięga po pióro wyłącznie z prawdziwej potrzeby. Gdy "zżera go gorączka prawdy". - Piszę z impulsu, załatwiając własną sprawę. Przyznaję, że czasem piszę ze złą intencją. I ta polega na tym, że pisząc, chcę wciągnąć innych do sytuacji egzystencjalnej, w której sam się znajduję,. A sytuacja ta nie jest zawsze przyjemna. To próba budowania braterstwa w kłopocie - tłumaczył.

Gen inkwizycji i czerwone uszy

Gość piątkowego spotkania napisał również takie powieści jak m.in. "Historia pewnego żartu", "Esther", "Hanemann" czy "Złoty Pelikan", która podczas rozmowy posłużyła mu do rozważań na temat struktury losu. Autor w swoich powieściach (na własne potrzeby Chwin nazwał je teologicznymi) porusza kwestię boga, wiary i sumienia. Zastanawia się nad kondycją współczesnego człowieka i pyta m.in. o to, co się stało z duszą dzisiejszych ludzi. - Nie wyobrażam sobie ludzkości, która nie miałaby żadnej formy religii. Każda religia ma swoje dobre i złe strony. Pół na pół - mówił. Najbliższe Chwinowi są jednak idee głoszone przez Wacława Hryniewicza, który twierdzi, że bóg stworzył piekło i ono istnieje, ale raczej na pewno jest puste i takie pozostanie. Bo nie można pogodzić osoby miłosiernego boga z tym, który skazuje na wieczne cierpienie.

Fascynacja teologią towarzyszy Chwinowi od wczesnych lat. Autor wspominając jej początki, opowiedział o swoim katachecie, czasach studenckich i "skrzywieniu filologicznym", które dawało o sobie znać m.in. w kościele. - W pewnym momencie zacząłem się bardzo uważnie przysłuchiwać temu, co mówią księża. Byłem zafascynowany fenomenem tekstu. I dopuściłem się rzeczy niedopuszczalnej. Bo nie można uczestniczyć w rycie religijnym, traktując go jako tekst. Nie wolno słuchać homilii Papieża, jednocześnie analizując jej strukturę, architekturę rozumowania czy sposób używania przymiotników. Przesłanie, które do mnie szło nie było tylko przesłaniem idei, ale też konstrukcją znaczeń i konstrukcją słów. Można mieć do Biblii różne zastrzeżenia, ale to jest wspaniała konstrukcja językowa. Więc jak słyszę, kiedy kapłan czyta jej fragment, a potem próbuje go na swój sposób objaśnić, to wtedy pojawia się fenomen "czerwonych uszu" - tłumaczył, zdradzając tym samym dlaczego trafił na "niezwykle grzeszne" studia filologiczne. - Teolog zajmuje się dopasowywaniem znaczeń do aktualnej krytyki kościoła, a filolog wystosowywaniem znaczeń tekstu do własnych potrzeb...

Monika Nawrocka-Leśnik

  • Z cyklu "Boskie narracje. O wierze, religii i bogach rozmowy z pisarzami" - spotkanie ze Stefanem Chwinem
  • Duża Scena Teatru Polskiego
  • 10.06