Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

VOO VOO. Trzydziestoletnia młodzieńczość

Ci, którzy wybrali się w miniony piątek do Sali Wielkiej na pewno nie żałowali. Po raz kolejny okazało się, że Voo Voo wielkim zespołem jest!

fot. materiały CK Zamek - grafika artykułu
fot. materiały CK Zamek

Witając publiczność zgromadzoną na koncercie, lider zespołu, Wojciech Waglewski, powiedział, iż są zespołem zacnym, ale ciągle młodzieżowym. Trudno nie zgodzić się z tym lekko autoironicznym podsumowaniem. Voo Voo grają od blisko 30 lat, ale nie brakuje w ich twórczości cech właściwych młodym zespołom, takich jak absolutna nieprzewidywalność, brak rutyny, frajda z grania, szczypta muzycznego szaleństwa i skłonność do eksperymentu. O zacności stanowi ogromne doświadczenie, znakomity warsztat, dojrzałość w warstwie muzycznej i tekstowej. Już samo to stanowi o wielkości grupy. A jak ta wielkość objawiła się w miniony piątek?

Muzyka...

Usłyszeliśmy kilkanaście utworów, część z nich pochodziła z ostatniej "Nowej płyty", a część z poprzednich albumów. Z najnowszych piosenek nie zabrakło refleksyjnej "Bezsenności", którą okrasiły na koncercie wspaniałe improwizowane sola: gitarowe Waglewskiego i saksofonowe Pospieszalskiego. W pewnym momencie spotkały się i uderzyły w rozentuzjazmowaną publiczność z niesamowitą siłą. Usłyszeliśmy także przebojowe "Może dziś", które miesiącami okupowało radiowe listy przebojów. Przyznam, że w wersji studyjnej piosenka nie należała do moich ulubionych. Pierwowzór infantylizował nieco chór wykonujący refren. Na koncercie zaś była rockowa surowość i drapieżność, a Wagla wsparł wokalnie Pospieszalski, co było strzałem w dziesiątkę.

Z kolei wybór starszych piosenek był niesamowitą podróżą w czasie. Zespół nie tylko sięgnął do znakomitego "F-I" z albumu "Voo Voo", który ukazał się w 1986 roku (piosenka pojawiała się zresztą na innych albumach i miała rozmaite odsłony), ale także zrobił fanom prawdziwą frajdę, wykonując swoje największe hity. Były więc "Papierosy i dżin", była "Wielka flota zjednoczonych sił", nie zabrakło "Nim stanie się tak", zagranego na bis, i jeszcze kilku innych, które rozpaliły widownię do czerwoności.

Co takiego jest w tej muzyce, co stanowi o jej wyjątkowości i powoduje, że - poza pewnymi elementami aranżacyjnymi - twórczość zespołu wytrzymuje próbę czasu? Główny powód to nieskrępowana muzyczna wyobraźnia i ciągłe szukanie inspiracji poza głównym gatunkiem. Voo Voo grają rock, który sam w sobie jest syntezą różnych nurtów muzycznych. Wzbogacają go na przykład o elementy jazzu, które bez wątpienia czynią ich muzykę bardziej wyrafinowaną. Widoczne są także u Voo Voo motywy etniczne, które artyści pełnymi garściami czerpią z różnych, bardzo oddalonych od siebie tradycji muzycznych, od Syberii po Afrykę, ale także z naszych rodzimych ludowych rytmów. Przyznają się też do inspiracji hip-hopem, a nawet techno. Jeśli posłuchamy choć kilku albumów Voo Voo, przekonamy się, ze każdy jest inny, a artyści dalecy są od powielania własnych dokonań i odcinania kuponów.

Słowo...

Mało mówi się o tym, że Wojciech Waglewski jest świetnym tekściarzem. Uważam, że słowo obecne w twórczości Voo Voo składa się na sukces tego zespołu. Teksty Waglewskiego są przeważnie stosunkowo krótkie i dość proste. Na ogół odnoszą się do własnych życiowych doświadczeń, tematem wielu jest miłość oraz relacja kobiety i mężczyzny. Bywa, że komentują otaczającą rzeczywistość, niekiedy także polityczno-społeczną. Autor chętnie bawi się słowem i tworzy zaskakujące związki frazeologiczne. Ma swój własny nowy język, którym, wykorzystując pewne skróty myślowe i specyficznie rozumianą potoczność, wyraża emocje. Co ciekawe, sam Waglewski chyba nie przywiązuje zbyt wielkiej uwagi do tych tekstów. Przy niewielu albumach znajdziemy wkładkę z wydrukowanymi tekstami, a szkoda wielka, bo to kawał dobrej, rockowej liryki. Dla mnie najwspanialej pisze o miłości, tęsknocie, rozłące z ukochaną osobą: "Hotel ten znam / Sufit ten sam / Nie mogę spać / Gdybyś dotarła dziś / Do moich drzwi / Zrozumiałabyś / Jak bardzo się ckni". Tak zaczął się piątkowy koncert...

Koncerty...

Byłam na kilkudziesięciu koncertach Voo Voo, granych w różnych salach. Każdy z nich był dla mnie zaskoczeniem, ale i wielkim przeżyciem. Od dawna mówi się, że to właśnie występy na żywo są ich znakiem firmowym i że to właśnie na scenie widać pełnię ich możliwości. I rzeczywiście tak jest. Koncertów grają mnóstwo, były czasy, że nawet 300 rocznie. To naprawdę zabójcze tempo. A jednak nadal radość ze wspólnego muzykowania aż od nich bije. Nie dają sobie taryfy ulgowej, uzasadnionej przecież zmęczeniem. Piątkowy koncert był dokładnie zaplanowanym, zamkniętym w pewną całość widowiskiem. Gdy pogasły światła, publiczność niemal w ciemności czekała na zespół, a ze sceny sączyło się coraz głośniejsze, rytmiczne intro. W ten sam sposób koncert zakończył się, nie licząc jednego bisu.

Istotną rolę pełniło oświetlenie sceny. Zwykle muzycy Voo Voo nie korzystali z tego typu efektów, ale tym razem stało się inaczej. Tworzona przez światła i kłęby dymu scenografia podkreślała charakter wykonywanej muzyki. Koncert pod względem nastroju podzielono na dwie wyraźne części - skupienie i nawet lekko mistyczna atmosfera towarzyszyły części pierwszej, na którą złożyły się najnowsze utwory. Gdy jednak wybrzmiało "Nobroiło się" z pamiętnej "Płyty z muzyką", zespół ogarnął rockowy tras, a na scenie i poza nią królowały radość i niesamowita, pełna optymizmu energia. Śmiem twierdzić, że zarówno wykonawcy, jak i widownia bawili się znakomicie.

Ludzie...

Siłą zespołu są muzycy i fani. Skład grupy z różnych przyczyn zmieniał się. Dziś tworzą ją Wojciech Waglewski, Mateusz Pospieszalski, Karim Matusewicz i Michał Bryndal. Waglewski jest w zespole od początku i jest jego liderem. Należy do najlepszych gitarzystów w Polsce. W piątek kolejny raz zademonstrował swoje niezwykłe umiejętności i zachwycił brawurowymi improwizacjami i wirtuozerskimi solówkami. Posługiwał się kilkoma gitarami - każda w inny sposób wzbogacała brzmienie poszczególnych utworów. Waglewski ma własny styl, ale na piątkowym koncercie jego gra kojarzyła mi się z klimatami Claptonowskimi, a chwilami z dźwiękami charakterystycznymi dla Carlosa Santany (oczywiście bez elementów latino). Dla mnie jego gra to mistrzostwo. Marzy mi się, żeby kiedyś przyjechał do Poznania na festiwal Polska Akademia Gitary i poprowadził happening gitarowy.

Mateusz Pospieszalski to z kolei multiartysta. W zespole wspomaga wokalnie Waglewskiego i jest saksofonistą. Trudno jednak zliczyć instrumenty, na których gra - niektóre są bardzo egzotyczne. Ma niemal nieograniczone możliwości wokalne, które demonstruje na scenie. Jego znakiem rozpoznawczym są szaleńcze solówki saksofonowe i niekończące się wokalizy. Na ostatnim koncercie był dość wyciszony - zwykle jest bardzo widoczny i niekiedy wręcz przejmuje od Waglewskiego rolę frontmana. Usłyszeliśmy kilkakrotnie jego znakomite sola, a przede wszystkim przejmującą, jakby inspirowaną muzyką Bliskiego Wschodu lub Afryki Północnej, pieśń. Wzbogacił także przejmujący utwór "Człowiek wózków" wokalizą w technice śpiewu gardłowego, która jest jego specjalnością. "Mateo" jest wybitnym muzykiem, którego osobowość odciska piętno na każdym dokonaniu Voo Voo.

Natomiast Karim Matusewicz jest basistą najwyższej próby. Na koncertach jest zwykle bardzo widoczny, choć ostatniego wieczoru, był mniej aktywny. Wydaje się, ze najlepiej odnajduje się w czystym, rockowym, klubowym graniu, bo z takich koncertów wspominam go najlepiej. Karim zastąpił innego basistę - Jana Pospieszalskiego, który rozstał się z Voo Voo w 2000 roku. Na jego miejscu odnalazł się świetnie i dziś trudno wyobrazić sobie Voo Voo bez niego.

Matusewicz tworzy sekcję rytmiczną wraz z perkusistą Michałem Bryndalem - stażem najmłodszym w zespole - który zastąpił zmarłego nagle Piotra "Stopę" Żyżelewicza. Jego śmierć była dla zespołu potężną stratą i wejściu Bryndala do grupy towarzyszyły pewne obawy. Sądzę jednak, że radzi sobie świetnie i niewątpliwie w pewien sposób wzbogacił zespół o zastrzyk świeżości i nowej energii. Na koncercie wypadł dobrze, także w partiach solowych, których nie było wiele, ale które wzbudziły żywe reakcje publiczności.

...i publiczność!

Voo Voo łączy pokolenia. Na widowni byli bowiem przedstawiciele kilku generacji: od rówieśników członków zespołu, aż do... kilkuletnich fanów, którzy - być może - trafili na koncert nie do końca z własnej inicjatywy, ale po których nie było widać znudzenia. Pomiędzy muzykami i ich fanami jest wielka, niemal symbiotyczna więź. Każdy koncert jest swego rodzaju dialogiem obu stron sceny. Voo Voo nie kokietują słuchaczy i nie manipulują nimi. Po prostu lubią ich, a nawet zaprzyjaźniają się z nimi. Niech symboliczna będzie tu postać młodego fana zespołu, który 23 sierpnia świętował urodziny na koncercie ukochanej grupy. Był prezent od znajomych - duże drewniane pudło z napisem Voo Voo (ciekawe na co? może na płyty?). Były urodzinowe balony, którymi bawiła się publiczność i muzycy. Była fiesta - zatańczył nawet sam Waglewski. Był wspólny występ - w czasie bisu ów młody jubilat błysnął całkiem sprawnie wykonaną wokalizą, która zwykle przypada w udziale Pospieszalskiemu.

Co więc stanowi o wielkości Voo Voo? Ich sztuka wyrażana przez muzykę, słowa i perfekcję wykonawczą oraz budowane latami więzi, którą łączą ze sobą nie tylko członków zespołu, ale i ich odbiorców. To wszystko było w piątek w Sali Wielkiej. A przy okazji - CK Zamek ma skarb. Sala Wielka to obecnie najlepsza sala koncertowa w Poznaniu, a jej możliwości są fantastyczne. Wielkie wyrazy uznania należą się także za sprawną organizację.

Katarzyna Kamińska

  • koncert Voo Voo
  • CK Zamek, Sala Wielka
  • 23.08