Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Ethno Port. Żywioł i refleksja

Zachwyt muzyką źródeł w ich współczesnej interpretacji, fascynujące spotkania odległych kultur, a niejako przy okazji - artystyczne piękno i szlachetność muzyki. Takimi słowami-hasłami opisać można zakończony w niedzielę Ethno Port. Także jego ostatni dzień przyniósł publiczności sporo zachwytów.

. - grafika artykułu
fot. Tomasz Nowak

Jednym z najważniejszych - a przy okazji chyba najtrudniejszych - zadań dla organizatorów takich festiwali jak Ethno Port jest ułożenie z poszczególnych koncertów spójnej, logicznej całości. Nadanie imprezie charakteru. Sprawienie, by nie stał się on przypadkową składanką lepszych i gorszych występów wykonawców ze świata. Zatem żeby nadać temu przedsięwzięciu jakiś sens, jakąś narrację. Mam wrażenie, że podczas tegorocznego festiwalu tych sensów, tych znaczeń było sporo. Przede wszystkim więc wspominane już przeze mnie przekonanie o równości wszystkich kultur i bezwzględnej wartości wynikającej z ich spotkania, poznawania. Gotowość do dialogu, ale też swoista mozaika sensów, jaka wynika z układu kolejnych występów.

Ponad podziałami

Ten festiwal daje szansę słuchaczom, którzy chcą po prostu posłuchać czegoś egzotycznego, niebanalnego, odmiennego od wszechobecnej popowej papki, sączącej się z mediów. Ale jest też zachętą do poważniejszej refleksji, do głębszego wejścia w świat tradycji, rytuałów, znaczeń, bogactwa wynikającego z różnorodności. Sprzyjały temu nie tylko występy, ale też liczne warsztaty czy projekcje filmowe. Muzyka płynąca ze sceny daje więc satysfakcję i spore przeżycia także słuchaczom żywo zainteresowanym tradycyjnymi kulturami. To właśnie zaleta muzyki świata, etno, folku. Bo to twórczość integrująca, ponadpokoleniowa i pozwalająca na jej odczytanie / przeżywanie na różne sposoby:  od poziomu sensownej rozrywki do głębokich przeżyć duchowych czy intelektualnych. Potwierdziła to tegoroczna edycja festiwalu, Potwierdził i jego ostatni dzień.

Labirynt?

Choć tak odmienne w swej naturze, ekspresji i geograficznym rodowodzie, poszczególne występy układały się w harmonijną całość. Ten niedzielny zestaw koncertowy był taką właśnie starannie przemyślaną ścieżką (może labiryntem?), na której artyści dozowali nastroje i emocje. Koncerty, chwilami bardziej, chwilami mniej zachwycające, przynosiły odświeżające i ożywcze granie. Każdy z nich był świetnie dopasowany do specyfiki trzech scen, na których odbywał się festiwal. Była to jednocześnie ciekawa geograficznie i kulturowo wycieczka. Od wysmakowanej, wysublimowanej twórczości duetu z Aleksandrii, przez bezpretensjonalny powiew muzyki z zachodniej Afryki i dalej przez poszukiwanie źródeł europejskiego transu we włoskiej Apulii, po wirtuozowskie, płynące w ciepłą letnią noc stylowe flamenco. Całość układała się w finezyjną mozaikę pełną barw i znaczeń.

Oud i riq

Dzień rozpoczęli dość wczesnym popołudniem na rozsłonecznionym Dziedzińcu Zamkowym Tarek Abdallah i Adel Shams El-Din z Egiptu. Tylko dwa skromne instrumenty: lutnia oud i bębenek riq, ale ileż w tej muzyce było przestrzeni, ileż ducha. Jakże rzadko mamy w Polsce okazję posłuchać tego rodzaju grania. Artyści bowiem nie tylko przez skład instrumentalny swojego zespołu, ale też repertuar i szlachetność interpretacji odwoływali się do najwybitniejszych tradycji muzyki egipskiej. Również tytuł ich płyty i koncertu - "Wasla" - sygnalizował nawiązania do przeszłości  Czuć było klimat Aleksandrii niczym z poezji Kawafisa, gdzie mądrość, harmonia, piękno nie są pustymi frazesami, gdzie muzyka nie jest pospieszną ekwilibrystyką, bo musi godnie wybrzmieć, ucieszyć nie tylko oko i uchom, ale i duszę. Kilkuczęściowy koncert był epicką, liryczną, piękną opowieścią. Może nieco monotonną dla słuchaczy z rozproszoną uwagą, dla tych jednak, którzy dali się jej ponieść (a tych było na dziedzińcu mnóstwo) była rewelacyjna.

Afryka dla każdego

Niewątpliwym  kontrastem, choć jednocześnie bardzo umiejętnym przeskokiem w zupełnie inny nastrój, był kolejny koncert, który dał Moh Kouyate na Scenie na Trawie. Estrada przed Zamkiem przeznaczona jest dla nieco bardziej ludycznych, dynamicznych wykonawców, którzy mają szansę przyciągnąć szerszą publiczność. I tak właśnie było w przypadku gwinejskiego artysty. Przyznam, że słuchając wcześniej jego nagrań miałem obawy czy koncert nie popłynie w kierunku muzyki zbyt popularnej. Nic z tych rzeczy. Artyści zaproponowali doskonale wyważone proporcje tego, co rdzenne, źródłowe, z tym, co rymuje się z elementami zachodniej kultury muzycznej. A więc owszem, elektryczne gitary (to zresztą w Afryce przecież żadna nowość), nawiązania do rockowych czy pop-rockowych brzmień, a zarazem wszystko osadzone głęboko w brzmieniu zachodnioafrykańskim. Publiczność długo nie miała dość, a artyści bawili się równie dobrze..

Tarantele

Kolejnym punktem programu był występ włoskiej grupy Kalascima. Przywołuje ona znaną,  piękną i "dziką" w swej istocie tradycję południowowłoskiego regionu Apulii - tradycję tarantelli, muzyki transu i żywiołu. Wywodząc swe brzmienie z klasycznych regionalnych instrumentów (perkusyjnych, strunowych, dętych) artyści chętnie sięgali też po współczesne elektryczne instrumentarium (gitara basowa, syntezator). Oczywiście, kto przypomniał sobie grający tu trzy lata wcześniej, nawiązujący do tych samych tradycji genialny zespół Canzoniere Grecanico Salentiono, ten mógł być nieco zawiedziony. Dzikość i energia stawały się w niektórych momentach po prostu scenicznym show. Ale też nie sposób odmówić Włochom klasy, dynamizmu i sporej muzycznej siły rażenia - publiczność była znów zachwycona.

Ogniste flamenco

Na koniec nad Dziedzińcem Zamkowym popłynęło stylowe, wirtuozerskie flamenco w wykonaniu wybitnego gitarzysty Chicuello i jego zespołu. Potężnie brzmieli w pięcioosobowym zespole z wyrazistym wokalistą Joaquinem Gomezem "El Duende". Ale lider czarował też, gdy pozostał na scenie solo. Flamenco ma w naszym kraju szerokie grono wielbicieli, toteż mimo późnej pory i kończącego się weekendu dziedziniec zapełnił się tłumem słuchaczy bardzo żywiołowo reagujących na sceniczne poczynania hiszpańskich muzyków.

Skoro o słuchaczach mowa. Oczywiście, najlepszy nawet festiwal nie miałby sensu bez publiczności. A ta ethnoportowa jest naprawdę szczególna, co podkreślają zarówno organizatorzy, jak i wykonawcy. I nawet jeśli jest w takich pochwałach nieco kokieterii, to rzeczywiście udaje się podczas tego festiwalu coś szczególnego. Ci sami słuchacze potrafią ekstatycznie bawić się od pierwszych  dźwięków Kalascimy i w skupieniu zasłuchać w kontemplacyjnej muzyce egipskiego duetu. Tak, niewątpliwy jest trud organizatorów i klasa wykonów, ale klimat Ethno Portu rzeczywiście współtworzą słuchacze.

Tomasz Janas

  • Ethno Port Poznań - dzień trzeci
  • CK Zamek
  • 19.06