Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Muzyka ludzi szczęśliwych

Obezwładnia nie tylko umiejętnościami i muzycznymi pomysłami, ale - być może przede wszystkim - poczuciem humoru. Iva Bittova we wtorek grała na skrzypcach, śpiewała, eksperymentowała z głosem. Wraz z zespołem Eviyan zakończyła w Sali Wielkiej CK Zamek cykl Ethno Port Powroty.

Fot. Tomasz Nowak - grafika artykułu
Fot. Tomasz Nowak

Mógłby ktoś powiedzieć, że pojęcie "ethno" jest bardzo nieostre i rozciągliwe. Bo gdyby chcieć linijką odmierzać stylistyczną zawartość wtorkowego koncertu, kończącego ethnoportowy cykl, okazałoby się, że składał się z zadziwiającej ilości różnorodnych elementów. Nie trzeba chyba jednak nikogo przekonywać, że ten typ argumentacji to nieporozumienie. Że w twórczości osób takich jak Iva Bittova, to właśnie zdumiewająca zdolność asymilacji odległych od siebie wątków i spajanie ich w jeden przekaz, porywający swą emocjonalnością, jest największą, fundamentalną wartością. Kiedy mamy do czynienia z kimś tak charyzmatycznym jak morawska artystka, wszelkie "porządkujące" pytania o stylistyczną poprawność wydają się po prostu śmieszne. Wiążąca wydaje się być natomiast odpowiedź publiczności, która we wtorek dwukrotnie żegnała artystów owacją na stojąco.

Od Moraw po minimal

W kontekście wcześniejszych trzech koncertów, jakie Bittova dała dotąd w Poznaniu - między listopadem 2008 a czerwcem następnego roku, wtorkowy występ najbliższy był drugiemu z nich. Nie tylko z tej przyczyny, że artyści wystąpili w trio, a jednym z partnerów liderki był, podobnie jak wówczas, klarnecista Evan Ziporyn. Także z uwagi na swoistą dialogiczność całości. Artyści (ich instrumenty i głosy) rozmawiali ze sobą, twórczo ścierały się również natchnienia płynące z wielu źródeł. Najważniejsze zaś wydawały się kontekst morawskiej, czeskiej tradycji i duch amerykańskiej współczesnej muzyki kameralnej, dla uproszczenia pozostańmy przy nazwie minimal music.

Ich troje

Fundamentalne znaczenie dla obrazu całości mieli też - co w tym kontekście oczywiste - pozostali dwaj muzycy tria. Zwłaszcza, że postacie to absolutnie niebanalne, o czym świadczą ich życiorysy, dokonania - i to, co pokazali w Sali Wielkiej CK Zamek. Klarnecista (grający też na klarnecie basowym) Evan Ziporyn to muzyk już przed laty związany ze środowiskiem, kultowej w kręgach muzyki współczesnej, formacji Bang On A Can. Jego fascynacje (śladem Steve'a Reicha?) podążały m.in. w stronę balijskiego gamelanu. Jeśli dodamy, że w portfolio ma współpracę z mistrzami od Ornette'a Colemana po Philippa Glassa, od Briana Eno po Meredith Monk, to zyskamy obraz artysty doświadczonego i bardzo świadomego miejsca, w którym się znalazł.

Jeśli z kolei o gitarzyście Gyanie Rileyu powiemy, że jest synem wielkiego kompozytora muzyki współczesnej Terry'ego Rileya, niech nie będzie to stygmatyzującym epitetem, ale skrótowym określeniem jego miejsca na scenie muzycznej. Dodajmy, że fascynuje go choćby muzyka afrykańska, nagrywał m.in. dla wytwórni Tzadik, a współpracował z ojcem, ale też m.in. słynnym Zakirem Hussainem.

Spontaniczne natchnienia

Nad tymi nietuzinkowymi osobowościami Iva Bittova panowała jednak niepodzielnie. I to nie tylko dlatego, że - poza grą na skrzypcach - śpiewała. Również dlatego, że chyba wszystkim udzielał się jej niezwykły stosunek do scenicznej materii. Iva ewidentnie cieszy się i bawi swą muzyką, uważając jednak, by niemniej dobrze bawiła się publiczność. Bywały zresztą też nieplanowane zabawne sytuacje, na przykład wówczas, gdy zdarzyło się jej zapowiedzieć któryś z utworów po czesku - którą to zapowiedź rozumiała publiczność, ale nie amerykańscy sceniczni partnerzy wokalistki.

Powiedzieć można, że artystka leczy uprzedzenia. Bo jeśli ktoś "boi się" terminu awangarda powinien posłuchać jej koncertu - z jaką lekkością, humorem, dystansem ową awangardę traktuje. Jeśli dla kogoś wstydliwe jest schylanie się, w poszukiwaniu natchnienia, do muzyki ludowej, powinien również posłuchać Bittovej, z jaką lekkością, naturalnością podejmuje tradycyjne, melodyjne tematy. Do tego bawi się językiem (właściwie kilkoma językami), naśladuje brzmienia instrumentów i odgłosy przyrody - i to wszystko nie jest wyspekulowaną grą pod publiczkę, ale efektem spontanicznego natchnienia, pozytywnej scenicznej furii. Wokalistka chodzi w różne miejsca sceny, podśpiewując, eksperymentując jak stamtąd zabrzmi jej głos, szukając też cały czas kontaktu z publicznością.

Wdzięk

Trudno byłoby sobie wymyślić lepsze zakończenie cyklu Ethno Port Powroty (co najwyżej może kilka równie pasjonujących). Jeśli ktoś jednak znów przegapił fenomen Ivy Bittovej, niech wie, że warto podążyć za jej twórczością. Oczywiście nie jest to muzyka dla każdego, ale wrażliwość, muzykalność oraz bezpretensjonalność artystki sprawiają, że jej koncerty są porywające. I właśnie: nawet jeśli ubierzemy je w słowa budzące u publiczności obawę (jak awangarda) czy dystans (kontekst ludowy), to spod tych mglistych pojęć po raz kolejny wyłoni się uśmiechnięta, pełna wdzięku, wspaniale śpiewająca Iva Bittova. 

Śledzę jej twórczość od wielu lat i wciąż od nowa mnie zachwyca. Wtorkowy koncert - oraz tuż po nim długa kolejka do stolika z płytami - potwierdził, że wielu jest tych, którzy wciąż chcą na nowo odkrywać niezwykły czar morawskiej artystki.

Tomasz Janas

  • Iva Bittova & Eviyan [Ethno Port Powroty]
  • Sala Wielka CK Zamek
  • 6.05