Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

Sztuka to śmiercionośna broń

Jedyny w Polsce koncert zespołu Thy Art Is Murder to wielka gratka dla każdego miłośnika bezkompromisowego deathcore'u. Gatunku, który mimo że jest radykalny, na mapie muzyki metalowej jest widoczny coraz lepiej.

. - grafika artykułu
Fot. materiały prasowe

Są osoby, według których wszystko co dobre w muzyce gitarowej już się skończyło. Przeglądając fora internetowe, można wręcz dojść do wniosku, że dzisiejsza scena to całkowita katastrofa. Użytkownicy ścigają się w wymienianiu zespołów, które u progu nowego wieku zaczęły "dawać ciała". Spierają się o koniunkturalizm, mechanizmy rynku i komercję, która już dawno urosła do rangi mitu. Ich zarzuty piętrzą się w sieci jak stos dokumentów na biurku urzędnika. "A bo zaczęli śpiewać", "bo pojawiły się melodie", "bo zmienili wizerunek"... I jak na Polaków przystało, wzorem sportu i polityki, zaraz każą się określić: po czyjej stronie jesteś? Prawdziwa dziecinada. Niektórzy nie mogą znieść faktu, że muzyka nie chce zatrzymać się w miejscu. Jakby zapomnieli, że ewolucja jest jedynym gwarantem postępu. Jak wielu fanów Metalliki wciąż nie może jej wybaczyć wszystkiego, co nagrała po "Czarnym albumie"?

Wojna międzygatunkowa

W bardzo podobnej sytuacji znaleźli się Australijczycy z Thy Art Is Murder, tyle że... już na początku kariery. Kiedy w 2010 roku zadebiutowali albumem "The adversary", część metalowej braci ciskała w ich stronę gromy. Czyżby muzyka zespołu była tak słaba? Nie, problem polegał na tym, że od początku była reklamowana jako "modern death metal". Taki slogan podziałał na ortodoksów jak czerwona płachta na byka, jednak dla poszukujących nowych rozwiązań przedstawiał się jako obiecujący. Okazało się też, że ma pokrycie w rzeczywistości - chłopaki z Sydney nie chcieli być zaszufladkowani jako bierni naśladowcy pionierów z dawnej sceny lat dziewięćdziesiątych, na czele z Chuckiem Schuldinerem z Death.

Mowa nienawiści

Thy Art Is Murder narazili się twardogłowym, łącząc death metalową tradycję z metalcorem, będącym swego rodzaju hybrydą muzyki metalowej i hardcore'owej. Już kilka lat wcześniej takie eksperymenty zaczęły być opisywane jako deathcore, którego australijscy muzycy już po pierwszej płycie stali się bardzo ważnymi reprezentantami. Właściwie definiowali gatunek, grając szybkie i bardzo melodyjne riffy z obowiązkowymi zwolnieniami tempa, by ustąpić wściekle growlingującemu wokaliście. Swój status podkreślili drugą płytą "Hate", która na sklepowych półkach pojawiła się dwa lata później. Krążek dotarł do pierwszej trzydziestki na australijskich listach sprzedaży. W przypadku tak agresywnej muzyki gitarowej była to rzecz bez precedensu i jak się okazało, kolejny powód do bezsensownej krytyki...

Święta wojna, święty spokój

W końcu jednak muzycy zamknęli usta narzekającym. Po ubiegłorocznej premierze płyty "Holy war", wydanej nakładem prestiżowego Nuclear Blast, Thy Art Is Murder jeszcze dobitniej udowodnili, że modne granie wcale nie musi oznaczać infantylności. Dotychczas sceptyczni recenzenci i tysiące nowych fanów doceniło Australijczyków za dokonanie "niemożliwego" - granie barbarzyńskiego metalu nie tylko w nowoczesnym stylu, ale w bardzo dojrzały i jednocześnie przystępny sposób. Wygląda na to, że chłopakom wreszcie udało się dogodzić wszystkim.

Sebastian Gabryel

  • koncert Thy Art Is Murder
  • Pod Minogą (ul. Nowowiejskiego 8)
  • 4.07, g.19
  • bilety: 59 zł (w przedsprzedaży), 69 zł (w dniu koncertu)