Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

O powracaniu na stare tory

Kariera Edyty Bartosiewicz to dosyć dziwna historia. Wielki wzlot, a później... No właśnie, co stało się potem? 

. - grafika artykułu
fot. materiały prasowe

Czy piosenkarka naprawdę nie wykorzystała swojej szansy? A może po prostu czuła, że dobrze będzie, jeśli zejdzie ze sceny na wiele długich lat? Czy jej pamiętne przeboje straciły już dawny blask? I jak na ich tle wypada ostatni, tak długo oczekiwany album? Pytania piętrzą się, a jednoznacznych odpowiedzi brak. Może więc lepiej po prostu się zasłuchać? Mamy do tego nie lada okazję.

Przedsmak "Snu"

Solowy debiut Bartosiewicz miał miejsce w 1992 roku. Na początku lat dziewięćdziesiątych warszawianka była już zaprawioną w boju wokalistką. W końcu od siedmiu lat z powodzeniem występowała z zespołem Staff, przekształconym później w nowofalową grupę Holloee Poloy, z którą zdobyła pierwszą nagrodę podczas jednej z edycji Mokotowskiej Jesieni Muzycznej. Po premierze pop-rockowego "Love" piosenkarka nie cieszyła się jeszcze ogólnopolską popularnością. Z perspektywy czasu promujące ją utwory, takie jak "If", "Have to carry on" czy "Goodbye to the roman candles" okazały się jedynie przedsmakiem tego, co przygotowała na przełomowy album "Sen" z 1994 roku.

Jego utwór tytułowy, tak jak "Koziorożec" i "Tatuaż", okazały się pierwszymi przebojami artystki. W trzy lata po wydaniu krążka zyskał on status potrójnie platynowej płyty, sprzedanej w nakładzie sześciuset tysięcy egzemplarzy. Nic dziwnego, że już rok po wciąż nic nietracącym ze swojego uroku "Śnie" na półkach sklepów muzycznych pojawił się "Szok'n'show", a dwa lata później "Dziecko" - dwie najważniejsze, platynowe płyty Edyty. Takie utwory jak "Szał", "Zegar", a później "Jenny" i "Skłamałam" zapewniły jej pozycję, której przeważająca część polskich piosenkarek mogła jej szczerze pozazdrościć.

W dół wodospadu

Wydanie piątego albumu "Wodospady" w 1998 roku zbiegło się z kryzysem na polskim rynku fonograficznym. Przełożyło się to na przeciętny odbiór materiału, choć nie da się ukryć, że w porównaniu do poprzednich pozycji z dyskografii wokalistki, trudno byłoby go obronić nawet w okresie największej hossy. Był to moment, w którym Bartosiewicz zaczęła zapadać się pod ziemię. Niby pojawiały się lakoniczne informacje o pracach nad nowymi piosenkami, jednak były to obietnice bez jakiegokolwiek pokrycia. Usłyszeć można było ją dopiero w 2004 roku, kiedy pojawiła się gościnnie na albumie Krzysztofa Krawczyka. Ich wspólna piosenka "Trudno tak..." okazała się wielkim hitem, który mógł być pretekstem do równie wielkiego powrotu.

Tak się jednak nie stało. Lata mijały, a Edyta Bartosiewicz wciąż ociągała się z "albumem-widmo", zupełnie jak Axl Rose z "Chinese democracy". Niewydana płyta zaczęła stawać się obiektem dowcipów i złośliwości, zaś sama artystka często krzywdzących plotek na temat jej prywatnego życia oraz problemów ze zdrowiem. Kiedy w 2010 roku - po kilku bardzo okazjonalnych występach - stanęła na scenie Orange Warsaw Festival, można było mieć nadzieję, że jej come back rzeczywiście jest już tylko kwestią czasu. Nadzieje te nie okazały się płonne, choć "Renovatio" ujrzało światło dzienne dopiero w 2013 roku. Czy album wynagrodził fanom te wszystkie lata? No cóż, to zależy od tego, czego się po nim spodziewali. Jedno jest pewne: wróciła Edyta "jak za dawnych lat", mająca rękę do rewelacyjnych, bo zapadających w pamięć piosenek.

Sebastian Gabryel

  • Edyta Bartosiewicz Acoustic Trio
  • Centrum Kongresowo-Dydaktyczne UM (ul. Przybyszewskiego 37)
  • 20.11, g. 18
  • bilety: od 65 do 125 zł