Mógłby ktoś powiedzieć, że pojęcie "ethno" jest bardzo nieostre i rozciągliwe. Bo gdyby chcieć linijką odmierzać stylistyczną zawartość wtorkowego koncertu, kończącego ethnoportowy cykl, okazałoby się, że składał się z zadziwiającej ilości różnorodnych elementów. Nie trzeba chyba jednak nikogo przekonywać, że ten typ argumentacji to nieporozumienie. Że w twórczości osób takich jak Iva Bittova, to właśnie zdumiewająca zdolność asymilacji odległych od siebie wątków i spajanie ich w jeden przekaz, porywający swą emocjonalnością, jest największą, fundamentalną wartością. Kiedy mamy do czynienia z kimś tak charyzmatycznym jak morawska artystka, wszelkie "porządkujące" pytania o stylistyczną poprawność wydają się po prostu śmieszne. Wiążąca wydaje się być natomiast odpowiedź publiczności, która we wtorek dwukrotnie żegnała artystów owacją na stojąco.