Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Najmniejszy teatr - największe gwiazdy

Scena na Piętrze 27 marca kończy 35 lat.

. - grafika artykułu
Premiera spektaklu "Śnieg" Stanisława Przybyszewskiego. Fot. archiwum Sceny na Piętrze

Nie trzeba sięgać do teatralnych programów ani licznych recenzji i sprawozdań, żeby wymienić nazwiska kilkudziesięciu znakomitych artystów goszczących przy ul. Masztalarskiej. Barszczewska, Seniuk, Zawadzka, Zapasiewicz, Holoubek, Machalica, Świderski, Hanin, Tyszkiewicz, Wilhelmi, Łomnicki, Wardejn... w ciągu 35 lat Scena na Piętrze gościła nie tylko ich.

Premiera spektaklu Śnieg Stanisława Przybyszewskiego odbyła się dokładnie 27 marca 1979 roku. Reżyserii i adaptacji podjął się Marek Wilewski, a występowali Grażyna Barszczewska, Barbara Wrzesińska, Ryszard Barycz i Leszek Teleszyński. To było olśnienie. Nie tylko ze względu na kunszt aktorów. Również sceneria była niezwykła. Zarówno na estradzie, jak i na widowni królowała biel. Na ten pomysł - jak wspomina Juliusz Podolski - wpadli scenografowie Marek Grabowski i Anna Rachel. Spektaklowi towarzyszyła muzyka Aleksandra Maliszewskiego. Zarówno artyści, jak i widzowie byli zgodni co do tego, że biel znakomicie oddawała temperaturę panującą w teatrze. Przejmującemu zimnu towarzyszyły ponadto iście spartańskie warunki. - Ale nic to! - powiedzieli wówczas goście z Warszawy rozgrzani gorącym przyjęciem i zaprzyjaźnili się z teatrem zimnym tylko na zewnątrz. Bez wahania przyjęli więc potem honorowe tytuły rodziców chrzestnych Sceny na Piętrze.

Pasja i samozaparcie

Dziś, z perspektywy udanych 35 lat, na plan pierwszy wysuwają się oczywiście przede wszystkim miłe wspomnienia. Ale ile było wahań, niepokojów, zszarpanych nerwów i nieprzespanych nocy, wiedzą tylko ci, którzy powołali ten teatr do życia i potem konsekwentnie go budowali. Nawet człowiek tak bliski i przyjazny kulturze, jak prezydent Andrzej Wituski, miał spore wątpliwości. - Bez pieniędzy nawet najlepsi specjaliści ogarnięci świętym zapałem niczego nie zdziałają - mówił z troską. Po latach przyzna, że nie docenił pasji i samozaparcia zespołu. Przyjeżdżający ze stolicy aktorzy też powątpiewali w ambitne plany teatru działającego pod skrzydłami Estrady Poznańskiej. - Ot, zamarzył im się jakiś teatrzyk, raczej imprezka nastawiona na niewymagającą publiczność, ale spróbować nie zaszkodzi - mówili. Na szczęście - i dla nas, i dla nich - pomylili się w stu procentach. Okazało się, że teatr impresaryjny, menedżerski, nowość w tamtych latach, może iść w zawody z najlepszymi scenami w kraju.

Miejsce oswojone

Samo miejsce przy ul. Masztalarskiej, niedaleko Starego Rynku, w jednej z nielicznych starych, wspaniałych kamienic, które cudem uniknęły wojennych zniszczeń, było już trochę oswojone przez artystów. Jak wielu jeszcze pamięta, mieścił się tam słynny Teatr Wielki w Podwórzu, do którego Piotr Sowiński w 1970 roku zaprosił publiczność na Burzę u Żuża. Tam też czas jakiś rozśmieszał nas kabaret TEY i nowego, innego stylu uczyły Ósemki. Ale dziś Masztalarska kojarzy się przede wszystkim ze Sceną na Piętrze, chociaż odbywają się tam również liczne koncerty, konkursy, benefisy, ba - na Ringu z pięćdziesiąt razy stawiali się słynni aktorzy, prezentują się kabarety i młode talenty, a ostatnio sławę zyskał jazzowy festiwal Made in Chicago. Wszyscy podkreślają niezwykły klimat tego wnętrza, którego bynajmniej nie zepsuły techniczne udogodnienia, jak klimatyzacja czy fotelowa rewolucja na widowni.

Pomieszczenie wielofunkcyjne

Scena natomiast zachowała swoje wymiary - 4 na 8 metrów - i niejeden raz wymagała od artystów ekwilibrystyki, której pokornie się zresztą poddają. Nie to jest tu przecież najważniejsze, podkreślają, choć zmiany, o których myślą gospodarze, czyli Estrada Poznańska, chętnie by chyba przyjęli. Nie wiem natomiast, czy ktokolwiek pogodziłby się z innym niż dotychczasowe sąsiedztwem sceny: tym pokojem, gabinetem, garderobą, salonem, słowem - pomieszczeniem wielofunkcyjnym, gdzie wiszą dziesiątki zdjęć ze spektakli, portretów i karykatur artystów, plakatów i pamiątek. Dokąd dochodzą ze sceny dźwięki prób, gdzie co chwilę ktoś wpada, pyta, uzgadnia, telefonuje, przedstawia pomysły, prosi o pomoc i radę albo po prostu pije kawę i cieszy się z towarzystwa zakotwiczonego tu od lat Romualda Grząślewicza.

Cudotwórca

Szef i guru Sceny na Piętrze. Niektórzy jeszcze dodają: cudotwórca i gotowi są przytaczać mnóstwo argumentów na to określenie. On sam mówi, że Scena miała i ma szczęście do wiernych przyjaciół, pasjonatów, ludzi oddanych jej na dobre i złe. Dzięki nim tak znakomicie działa Fundacja Sceny na Piętrze Tespis. Autorka rozchwytywanych powieści Katarzyna Grochola wszem i wobec oznajmiła, że jej ojcem chrzestnym jest Grząślewicz, który: - zmuszał, namawiał, zachęcał, żądał - żebym pisała. I wymagał, wspierał, głaskał, pocieszał, chwalił, a czasami wręcz przeciwnie. Kocham Cię Romku i Twoją Scenę - napisała pięć lat temu i teraz, na kolejnym jubileuszu, razem z panem Romualdem poprowadzi uroczyste rocznicowe spotkanie.

Wilhelmi upamiętniony

Najbardziej jednak spektakularną inicjatywą było uczczenie pamięci Romana Wilhelmiego. Wybitnego i także popularnego aktora urodzonego w Poznaniu, o czym dotychczas mało kto wiedział. Zbiórka pieniędzy na tablicę i pomnik artysty, ku sporemu jednak zdziwieniu i niedowierzaniu wielu sceptyków, przebiegała nad wyraz pomyślnie. Na Masztalarskiej zawisła pamiątkowa tablica autorstwa Marii Kani, zorganizowano Dni Romana Wilhelmiego, a potem jeszcze stanął pomnik na skwerze jego imienia. Na zbliżającej się szybkimi krokami jubileuszowej gali statuetki Wilhelmiego, miniaturki pomnika, zostaną wręczone najwierniejszym i najbardziej zasłużonym przyjaciołom Sceny. Zanim jednak świętować będziemy 35-lecie Sceny, oklaskiwać oddane jej wokalistki: Natalię Kraśkiewicz, Jagodę Łukaszewską, Dorotę Żmijewską i Halinę Zimmermann, a także recital Hanny Banaszak, na początku miesiąca zobaczymy jeszcze prapremierę sztuki Jest jak jest Maliny Stahre-Godyckiej w reżyserii Tomasza Szymańskiego z muzyką Piotra Żurowskiego, od zawsze związanego z Masztalarską. Zapowiada się bardzo ciekawie.

Grażyna Wrońska