Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Mumia, ale jakby żywa

"Fotografia - orzekł znany teoretyk filmu André Bazin - nie tworzy, jak sztuka, wieczności; balsamuje tylko czas, ratując go przed samozniszczeniem". Fotografia mumią czasu?! Cóż za nieporozumienie.

. - grafika artykułu
Okładanie trawą rowów odwadniających. Strzeszyn, ul. Koszalińska, 1949 r. fot. archiwum Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków

Mniejsza o sztukę. Pójdźmy za samym wątkiem czasu. Oczywiście wiara w to, co widzimy na fotografii, czyli wiara w realia chwili utrwalonej na zdjęciu, będzie fascynować teoretyków do końca świata. Lecz przecież zwyczajnych ludzi, "praktyków", oglądających stare fotografie te obrazy nie fascynują jako konserwy (nawet jeśli to konserwy czasu). Wzbudzają emocje przez odniesienia, skojarzenia. Tak właśnie działają na nas zdjęcia ze starych albumów rodzinnych. Albo niemal rodzinnych...

Ulotny klimat secesji

- O, proszę! To ulica Kolejowa nr 48, rok 1905, fasada kamienicy. Czyż nie piękna opowieść daje się wywieść z tego zdjęcia? - pyta retorycznie Iwona Błaszczyk z Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków w Poznaniu. Jak wygląda dziś Kolejowa, każdy chyba wie: szara, smutna i nudna. Uosobienie peryferii. Na zdjęciu z 1905 r. widać zaś niezły tłumek mieszkańców przed domem z nietuzinkową, dowcipną dekoracją. Ludzie wylegli na balkony i ulicę, żeby ich ziemski byt firmowała wspaniała palma, której pień filuternie wyrasta z donicy pierwszego piętra, a pióropuszem liści sięga gzymsu pod dachem. Czyż nie takie musiało być życzenie tych głównie kobiet i dzieci, które wyszły przed obiektyw fotografa?

Słowa "archiwum" i "dokumentacja" w powiązaniu z urzędem źle się kojarzą, niesłusznie martwo i sucho. Ta fotografia w archiwum Miejskiego Konserwatora jest, owszem, konserwą przechowującą informację o mieszkańcach i domu przy Kolejowej 48, lecz zainteresowanie wywołuje nie fakt przechowywania informacji, ale sama informacja, jej czar i istota. Strzelająca na wysokość trzech pięter palma - dzieło sztukatora, balkony zarośnięte żywymi roślinami, wreszcie każdy z zadowolonych mieszkańców, z miejsca przywołują uśmiech i zdumienie: tak miły klimat secesji na Kolejowej? Te z kolei wywołują naturalną reakcję szukania następnych zdjęć i opisów, aż do znalezienia odpowiedzi, czemu po tym klimacie nie ma dziś ani śladu. Kartoteka ożywa, zaczyna tętnić zmienną koleją losów przy Kolejowej. Pierwszy właściciel kamienicy miał piątkę dzieci - w zbiorach zachował się portret całej rodziny, zrobiony w atelier fotografa. Na dole domu były dwa sklepy, w tym jeden z reklamą marki Persil. Do dziś przetrwał tylko jeden. Kamienica stoi, ale jest nie do poznania. Jest rezultatem kapitalnego remontu z 1970 r., który ogołocił ją ze wszystkich zdobień.

I tak, od jednego zabawnego zdjęcia, uruchamia się mechanizm stawiania pytań o zagadkową naturę człowieka, który w pędzie do "nowoczesności" zdolny był zrzucać z domów secesyjny kostium, ba! - obracać w ruinę całe domy, jak przy ul. Św. Marcin, i tworzyć miraże modernizmu. Przypominają się opowieści ciotek o międzywojennych meblach, które porąbano i spalono w piecach, kiedy modne zaczęły być meblościanki.

I komu to przeszkadzało?

Spust migawki aparatu wyzwalany jest równie gwałtownie jak refleksja nad fotografią dokumentalną. I ta refleksja jest jej najcenniejszą cechą. Naturalnie, że otwierając w Poznaniu kartotekę pałacu Mielżyńskich, perełki tutejszego klasycyzmu, odkryjemy świadectwo plamy na poznańskim honorze. Pałac poważano bardziej w międzywojniu i w czasie okupacji, gdy całe przyziemie pełne było małych kramików (jak wytwórnia szczotek lub import owoców południowych), a pierwsze piętro zajmowała najpierw "konfekcja damska", a później "Mäntel" (płaszcze). Nawet po potężnych zniszczeniach wojennych, gdy zrobiono tu hotel, było o niebo lepiej niż teraz: pusty budynek popadający w ruinę.

Naturalnie, że odkrywając pod hasłem "Katedra" zdjęcie z 1929 r., na którym autobusy i tramwaje elegancko zjeżdżają z mostu pod kościół i jadą wzdłuż jego boku na Śródkę, zaczynamy myśleć: i komu to przeszkadzało. Tak samo, gdy na kolorowych pocztówkach z parku Sołackiego w roku 1912 widzimy łódki na stawie, z roześmianymi poznaniakami i pierwotną klasę architektury dzisiejszej restauracji Meridian - z nieistniejącym łukiem wieńczącym i bocznymi wieżami. Inaczej myślimy, odkrywając, że zegar na wieży szkoły przy Słowackiego nie chodził - tak jak i dziś - przez cały okres PRL. A już od jakichkolwiek myślowych schematów odchodzimy, wydobywając z kartotek zaskakujące, reportażowe niemal ujęcia ludzi.

Wszyscy w ruchu

- Dlaczego nie mielibyśmy przyjmować takich zdjęć? Dokumentacji miejskiej architektury ludzie nie szkodzą - uważa Błaszczyk. Oto rok 1948 i 1949, budowa nawierzchni ulicy Koszalińskiej. Regularna relacja fotograficzna w pięciu zdjęciach. Od usuwania gruntu, kładzenia izolacji pod beton i jego wylewania wzdłuż prowizorycznych torów, którymi wagoniki dowożą materiały, po wyściełanie płatami trawy zboczy rowów odwadniających. Dwie maszyny, nie więcej niż dwudziestu ludzi. Obezwładniająca statystyka. Nie do wiary - to skąd ta obfitość sprzętu i ludzi przy budowach dróg współczesnych?! Na Koszalińskiej Anno Domini 1948 szokująco praktyczne są duże betoniary na podwoziach kolejowych, imponują organizacja i porządek pracy. Wszyscy pracują. Przygląda im się tylko jeden - w płaszczu i kapeluszu, najwyraźniej inżynier. Doprawdy wobec realiów obecnych trudno te obrazy udźwignąć.

Czytanie zdjęć na tym się nie kończy. Inżynier się wyróżnia, ponieważ reszta nosi koszule lub marynarki, kaszkiety lub chustki. Wśród pracowników połowa to kobiety, są w spódnicach i fartuchach, ale i eleganckich garsonkach. Wiedziały, co tu będą robić? Czy to nie Niemki, wykorzystywane po wyzwoleniu do ciężkich robót? Może Niemcy są i wśród mężczyzn. Żaden się nie uśmiecha, jak jeden spośród robotników układających darń w roku 1949. Rok później, a atmosfera jakby zupełnie inna. I ta darń - jakie świetne, zapomniane słowo. To nie trzeba było wynalazku "trawy z rolki", by szybko pokryć zielenią rowy? Tyle pytań i skojarzeń, a wszystkie niby z wnętrza mumii czy konserwy...

Monika Piotrowska