Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Fakty na marginesie fotografii

Z ostatniego dnia września 1945 r. zachowały się dwa zdjęcia dokumentujące dość irracjonalne wydarzenie: członkowie Stowarzyszenia Miłośników Fotografii odbywają na tle ruin nad Wartą, przy moście na Chwaliszewie, zajęcia plenerowe. Dlaczego nie udali się po prostu na sesję dokumentacji wojennych zniszczeń?

. - grafika artykułu
Fotografowie Stowarzyszenia Miłośników Fotografii na wycieczce przy moście Chwaliszewskim, 30 września 1945 r. fot. archiwum Janusza Nowackiego

Oba zdjęcia pochodzą z archiwum Janusza Nowackiego, który posiada też zapisy z działalności SMF. Jest w nich informacja, pochodząca z zebrania z 3 października 1945 r., o "wycieczce do Katedry Poznańskiej" i niewątpliwie odnosi się do sfotografowanego wydarzenia nad Wartą. "Wycieczka" to rześkie określenie ze słownika młodzieńców lub romantyków. Znacznie jej bliżej do artystycznego pleneru, twórczości na łonie natury niż do dokumentacji, obojętnie - suchej czy emocjonalnej. W "wycieczce" kryje się polski zew swobody, poczucie wolności. "Dokumentacja" brzmi wobec niej jakoś prusko.

Spacer po ruinach

Panowie Marian Szulc, Witold Śliwiński, Stefan Leszczyński, prof. Stefan Poradowski i dwóch innych jeszcze, niedających się zidentyfikować, którzy widnieją na zdjęciach z "wycieczki", jej owoc pokazali w grudniu 1945 r., na pierwszej po II wojnie poznańskiej wystawie fotografii SMF. Tytuły prac - przeważnie dokumentalnie lapidarne, np.: Ostrów Tumski, Fragment z Katedry, Wnętrze katedry, Chwaliszewo, lecz wystarczyły jeden-dwa nadane z patosem - Krzyż na gruzach Poznania, Chrystus z katedry, by zasugerować faktyczny klimat całego zbioru. Prawdziwy to spacer po ruinach, pełen odniesień do sentymentalnych przechadzek z XVIII w. po resztkach historycznych budowli, uważanych za wycieczki do "starożytnych dziejów". "Jak długo jeszcze będą nas mordowali fotografiami a la Rembrandt?" - unosił się w 1930 r. jeden z najważniejszych artystów polskiej awangardy Władysław Strzemiński. "Chorobą jest malarskość fotografii, rezygnującej z najważniejszych swych środków - ostrości wzroku i mechanicznej doskonałości". Niestety, choroba była przewlekła, a jej ogniska tlą się do dziś.

Guru polskiej fotografiki (jak zwano w międzywojniu i latach 40. XX w. fotografię uważaną za artystyczną), Jan Bułhak, ciskał gromy przeciw fotografii wyzwolonej z zależności od malarstwa dawnego. "Wielki motyw malarski miał za treść od stuleci to, co posiadało znamiona trwałości i niezmienności: przyrodę i człowieka" - podkreślał w 1929 r., dekadę przed sformułowaniem zasad swej fotografii ojczystej. Odrzucał bliskie kadry, chwytanie życia na gorąco, pokazywanie nowego życia - wielkich aglomeracji, industrializacji. "Sztuka urodziła się nie w murowanych więzieniach mieszkalnych, lecz w wolnem powietrzu". Bułhak wychował się w majątkach ziemskich koło Nowogródka, m.in. w Czombrowie, utożsamianym z legendarnym Soplicowem. Odziedziczył Peresiekę - majątek z nieprawdopodobnie bajkowym dworkiem, który utrwalił w tekach Litwy, a który stracił w 1920 r. po wojnie z bolszewikami na mocy traktatu ryskiego. Bułhak był Mickiewiczem fotografii; Litwa, jak zaświadczał urodzony również tam Tadeusz Konwicki, wydała większość naszych "Mickiewiczów" - talentów sławiących metafizyczną, polską duszę. Bułhak, wreszcie, był rasistą. "Nowość mody i stempla amerykańskiego w dzisiejszych czasach dolarowo-murzyńskiej barbarji imponuje łatwo umysłom mniej krytycznym. Nie tędy droga dla Was, Aryjczyków i Słowian, posiadających tyle tajników i głębin duszy bogatej i zdrowej" - pisał w tym samym tekście z 1929 r.!

Co nam po krawędziach rynsztoków?

Ciekawe, co Roman S. Ulatowski, który przed I wojną światową o mało nie został w Niemczech na stałe, czuł, czytając te słowa. Może chciał cisnąć w kąt tekę z pracami i dedykacją Bułhaka, otrzymaną od niego w 1923 r. w podzięce za gościnę na zjeździe fotografów zawodowych (dziś przechowuje ją biblioteka poznańskiego Konserwatora Miejskiego). Lecz jej nie cisnął, a znajdujące się w niej zdjęcia z Poznania wykorzystał jako wzór kompozycji własnych fotografii. Mimo rozwijającej się ekspansywnie fotografii prasowej i amatorskiej, korzystającej z nowoczesnych aparatów małoobrazkowych, mimo skutecznej i pełnej kultury promocji, jaką robił jej inny poznaniak Tadeusz Cyprian, to nie ona dyktowała warunki w środowisku fotograficznym, nie ona przynosiła uznanie. Sam Cyprian zdobył szacunek nie dzięki niej, lecz tej "rozmalowanej", archaicznej. "Co nam, polskim fotografikom, po betonowych krawędziach rynsztoków lub samochodowych oponach, nam - potomkom rolników i wieśniaków z dziada i pradziada?" (Bułhak, 1929 r.)

Romantyzm zwycięża rzeczywistość

"Motywem głównym, dla którego rząd opiekuje się turystyką, jest zarówno wzgląd polityczno-oświatowy (zaznajomienie społeczeństwa z własnym krajem, zbliżenie dzielnic), jak i wzgląd ekonomiczny (stworzenie przemysłu turystycznego, ściągnięcie do Polski turystów zagranicznych, a zatrzymanie w kraju turystów swoich, wstrzymanie wywozu pieniędzy)". Wbrew pozorom nie jest to fragment pisma władz PRL. To wytyczne Referatu Turystyki w Ministerstwie Robót Publicznych z 1 lipca 1919 r., który wykorzystał rozległy dorobek Bułhaka z Wileńszczyzny, a do fotografowania nieudokumentowanych regionów, np. Pomorza, zaangażował m.in. Ulatowskiego. W rezultacie Referat zorganizował w 1925 r. ekspozycję złożoną z 800 zdjęć krajoznawczych na Międzynarodową Wystawę Turystyczną we francuskim Grenoble. Okazała się tam jedną z najlepszych wystaw zagranicznych. Z polskich fotografii zaczęły odtąd korzystać międzynarodowe towarzystwa turystyczne. Estetyka tych zdjęć była archaiczna, ale chwytała za serce i odróżniała polską fotografię zarówno od anglosaskiej, jak i sąsiedzkiej - Nowej Rzeczowości w Niemczech, fotoreportażu i fotomontażu w Rosji. Po latach niebytu Polski w czasie zaborów miało to niebagatelne znaczenie. Musiało też powtórzyć się po okupacji hitlerowskiej. Przyczyny polskiego braku szacunku do prostej fotografii faktu, jak i nabożny stosunek do tzw. piktorializmu oraz wszelkich innych późniejszych "izmów" leżą w kompleksie narodu podbitego i do dziś skutkują absurdem. Mało kto dokumentuje na przykład zachodzące w przestrzeni miejskiej zmiany.

Monika Piotrowska