Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Bileciki do kontroli!

Konduktor sprzedający i kontrolujący bilety w każdym tramwaju - tak problem gapowiczów rozwiązywano w Poznaniu na początku XX wieku. Po II wojnie światowej, w ramach budowy społeczeństwa socjalistycznego, próbowano nakłonić pasażerów... by kontrolowali siebie nawzajem.

, - grafika artykułu
Kontroler biletów w tramwaju na ul. Sczanieckiej, 1967 r., fot. Jan Kurek / cyryl.poznan.pl

Kontrolerzy biletów nazywani są potocznie "kanarami". Nie jest to określenie obraźliwe, a pochodzi od otoków w kolorze kanarkowym na czapkach przedwojennych warszawskich kontrolerów. Zapewne wielu poznaniaków zaskoczy fakt, że słowo "kanar" nie pochodzi z gwary poznańskiej i że jest znane w całej Polsce. Także w całej Polsce "kanarzy" są nielubiani i... unikani.

Chociaż większość pasażerów deklaruje, że nie jeździ na gapę, to chyba każdemu zdarza się czasem "zapomnieć" odbić bilet lub przedłużyć sieciówkę. W takim dniu słowa "proszę przygotować bilety do kontroli" działają jak "wyciągnijcie karteczki" pamiętane ze szkoły. Z różnych względów wielu z nas nie lubi spotkań z kontrolerami. Ich codzienna praca jest osłonięta płaszczem tajemnicy, a niechęć pogłębiają doniesienia prasowe, że wyprowadzili kogoś siłą z tramwaju czy wykręcili rękę. A przecież nie zawsze tak było. Do lat 60. "pan konduktor" cieszył się powszechną sympatią i szacunkiem społeczeństwa.

W Poznaniu kontrole biletów nastały wraz z uruchomieniem komunikacji publicznej, czyli w 1880 roku, gdy zaczęły kursować tramwaje konne. Od 1898 roku stopniowo zastępowały je tramwaje elektryczne. Ceny za przejazd wynosiły 10 lub 20 fenigów. Bilety sprzedawał konduktor, więc jazda na gapę była w zasadzie niemożliwa. Konduktor nie tylko odbierał zapłatę, kasował i wręczał bilety, ale także wskazywał wolne miejsca, informował motorniczego, że może ruszać (w tramwajach nie było lusterek wstecznych), a także doradzał pasażerom w sprawie przesiadek i oznajmiał przystanki.

Takie zasady obowiązywały do wybuchu II wojny światowej, gdy okupanci radykalnie je zmienili. We wcielonej do Rzeszy Wielkopolsce wprowadzono m.in. wagony "Nur für Deutsche". Gdy takowych nie było, Polaków obowiązywały surowe przepisy - nie mogli np. siadać obok Niemców. Wprowadzano też rozmaite obostrzenia mające utrudnić Polakom życie i poniżyć ich. Obowiązywał m.in. zakaz korzystania z komunikacji miejskiej w g. 7.15-8.15 (czyli w czasie dojazdów do pracy). Przestrzegania zakazów pilnowali konduktorzy, a także funkcjonariusze różnych służb mundurowych.

Już 4 marca 1945 roku w zniszczonym wojną Poznaniu ruszył pierwszy tramwaj. Oczywiście był w nim konduktor zarówno sprzedający, jak i kasujący bilety. Na początku lat 50. powszechne stały się tramwaje typu "N", tzw. trumny, które zwykle jeździły z otwartymi drzwiami. Powszechna w tym czasie była jazda "na winogrono" oraz wskakiwanie w biegu. Konduktor musiał być spostrzegawczy i szybki, by dotrzeć do wszystkich wsiadających i... wiszących na zewnątrz. W listopadzie 1961 roku próbowano w Poznaniu zrealizować eksperyment społeczny mający korzenie w ideologii socjalizmu. Na linii nr 10 pojawiły się tramwaje bez konduktora. Wsiadający mieli pokazywać swój bilet współpasażerom. O wprowadzonej "nowince" informowała prasa, a także plakaty zawieszone w oknach tramwajów. W założeniu do pierwszego wagonu mieli wsiadać tylko pasażerowie posiadający bilet okresowy ze zdjęciem. W drugim wagonie bilety nadal sprawdzał konduktor.

Podobne rozwiązanie funkcjonowało w Moskwie, a także innych miastach ZSRR. Zwykle pasażerowie syczeli na wsiadającego, który zapomniał pokazać bilet i to dyscyplinowało zapominalskich. Czyżby władza ludowa oczekiwała, że tak będzie również w Poznaniu? W takim razie się zawiodła, bo chociaż poznańska prasa odnotowała dzień wprowadzenia przejazdów bez konduktora (6 listopada 1961 r.), to datę zakończenia tego "eksperymentu" pominięto już milczeniem. W naszym mieście takie rozwiązanie miało niewielkie szanse powodzenia, chociażby dlatego, że poznaniacy nie lubią, gdy narusza się ich prywatność. A czymże jest zaglądanie do sieciówki, i to ze zdjęciem! Zapewne przejazdy "bezkonduktorskie" nie trwały dłużej niż trzy lata, gdyż w 1963 roku wprowadzono w Poznaniu pierwsze kasowniki i automaty biletowe. Oznaczało to kres ery konduktorów i początek ery kontrolerów, która trwa do dziś.

Nie można nie wspomnieć niechlubnych wydarzeń z końca lat 90. i początku lat 2000. W mieście działała wtedy firma Konsol, która kontrolowała bilety na zlecenie MPK. Niestety system wynagrodzeń w Konsolu prowadził do nadużyć. Każdy kontroler musiał na początku miesiąca wykupić za 300 zł bloczek mandatów wartych 400 zł. Potem mógł na nich zarabiać, przeprowadzając kontrole. Chcąc szybko odzyskać wkład własny, kontrolerzy często brali od złapanych gapowiczów pieniądze "do ręki", zdarzało się też, że wymuszali mandaty od zastraszonych nastolatków czy przyjezdnych z innych miast.  

Nieprzyjemne sytuacje, awantury, a nawet bójki z udziałem kontrolerów Konsolu były regularnie relacjonowane przez prasę. Ostatecznie MPK zrezygnowało z usług tej firmy, przenosząc zadanie kontroli biletów na umundurowanych i nieumundurowanych pracowników MPK. Nie byli oni wynagradzani na zasadzie procenta od wystawionych mandatów. Otrzymywali normalne pensje, w związku z czym przeprowadzali kontrole spokojnie i kulturalnie. W 2003 roku rozpoczęła się rewolucja biletowa w MPK Poznań. Wprowadzono wtedy KOMkarty, czyli rodzaj elektronicznych sieciówek, na których można było doładować bilet miesięczny. KOMkarta sprawdziła się, ale miała ograniczone możliwości rozwoju i dodawania funkcjonalności. Po długich przygotowaniach i dyskusjach w 2014 roku uruchomiono nowocześniejszy system PEKA (Poznańska Elektroniczna Karta Aglomeracyjna). Co ciekawe, PEKA ułatwiła życie nie tylko pasażerom, ale także "kanarom".

Kontrole biletów można teraz prowadzić szybciej. Wystarczy, by pasażer przyłożył kartę do czytnika i od razu wiadomo, czy ma ważny bilet. Weryfikacja trwa sekundy. Szybsze jest także wystawienie mandatu, gdy np. okaże się, że pasażer nie doładował karty PEKA. Czytnik pobiera jego dane i w kilka chwil drukuje mandat z odpowiednimi danymi. Dzięki temu kontroler może szybko załatwić sprawę z gapowiczem i kontynuować kontrolę. W Poznaniu bilety sprawdzają teraz pracownicy ZTM. W okresie od stycznia do sierpnia 2021 roku wystawili 41 435 opłat dodatkowych (czyli mandatów) na łączną kwotę ponad 11 mln zł.

Szymon Mazur

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022