Miał zostać hydraulikiem, ale los zdecydował inaczej. Dużo pił, sporo stracił i wiele już przeżył. W 2008 roku, na Wielkanoc lekarz pogotowia, który odciął go od drzewa, stwierdził zgon. Dyjak zapadł w śpiączkę, po której obudził się z postanowieniem, że jednak chce żyć dalej. Tę determinację słychać w jego piosenkach. Jego niskiego, chropowatego głosu nie sposób pomylić z żadnym innym. Brzmi tak, jak gdyby każde wyśpiewywane słowo musiał wyszarpywać z siebie siłą. Takiego śpiewu nie można udawać, twierdzą fani i nazywają go polskim Tomem Waitsem. Krytycy muzyczni, w tym znana z surowych ocen Elżbieta Zapendowska, mówią, że to najprawdziwszy głos na polskim rynku muzycznym. A on sam? Bez ogródek nazywa siebie żulem i zwykłym grajkiem, deklarując, że nigdy nie pomyślałby o sobie jako "artyście".