Najróżniejszych sposobów chwyta się Monika Strzępka, żeby do swojego spektaklu zniechęcić publiczność - jeśli nie zbulwersuje kpiną z tak zwanych autorytetów, to pewnie odrzuci wymiotowaniem do papierowych toreb. A jeśli i to nie podziała, pozostaje jeszcze zarządzenie kilku antraktów i dosłowne wyganianie widzów z sali - i tak z przerwy na przerwę widownia pustoszeje. Największą krzywdę reżyserka wyrządza jednak książkom, którymi rzuca się z kulisów w aktorów, i które potem jak zgniłe jaja walają się na piasku pod ich stopami. To próba rozprawienia się z "architektami zbiorowej wyobraźni", czyli autorami szkolnych lektur. Ale przynajmniej jednego z nich nie dało się wysłać do piachu.