Jeśli są jeszcze prawdziwie eklektyczne zespoły, to Mitch & Mitch z pewnością jest jednym z jego najdoskonalszych przykładów. Dwanaście lat temu założyła go dwójka wiecznie niespokojnych muzyków, o których często mówi się: "artyści z ADHD". Jak wiele słów kluczy przewinęło się już przy okazji promocji poszczególnych dokonań duetu? Wspominało się o nim zarówno w kontekście country i afrobeatu, jak i jazzu spod znaku yassu Tymańskiego, a nawet black metalu, dziewczyńskiego popu i bujnych, "januszowych" wąsów.
12 chwytliwych melodii
Porzucając pamiętny alternatywny projekt Starzy Singers, Bartek Tyciński i Maciej Moruś, znani wówczas jako Magneto i Macio Moretti, wymyślili twór, w którym styl muzyczny miał być zawsze rzeczą względną. Założenie było takie, by brzmienie było na tyle elastyczne, by móc przejść z nim z jednej skrajności w drugą. Niewątpliwie takie podejście do własnej muzyki wymaga od twórców wyjątkowej zręczności. Umiejętności składania wszystkiego w całość, bo w końcu przerost nad formą to raczej nieatrakcyjny pejoratyw. Mitch & Mitch udało się go uniknąć już na debiucie, który miał miejsce w 2003 roku.
Album o znamiennym tytule "Luv yer country", wydany przez osobliwą oficynę Zgniłe Mięso Rekords, pokazał, że polskie country nie kończy się na piknikach w Mrągowie, a czasem nawet i od niego ucieka. I to z wielkim krzykiem... Usłyszeli go właściciele prestiżowego Lado ABC, odpowiadając na niego kontraktem trzymanym w pomocnej dłoni. Od tej pory każda kolejna pozycja w dyskografii Mitch & Mitch sygnowana była logiem warszawskiej wytwórni, co zainicjowała premiera płyty "12 catchy tunes (we wish we had composed)".
Materiał został nagrany pod wpływem najstarszych inspiracji chłopaków, do których niedługo później miało dołączyć aż siedmiu muzyków. Jedenaście lat temu w nowym, rozszerzonym składzie zaprezentowali koncertową wersję ścieżki dźwiękowej do filmu z połowy lat 20. pt. "Zaginiony świat". Był to moment, w którym różnorodność twórczości tandemu została wzmocniona sekcją dętą, którą utworzyli Tomasz Duda, Tomasz Ziętek i Dariusz Sprawka. Tak oto Mitch & Mitch przerodził się w big-band z prawdziwego zdarzenia, przez który zdążyło się już przewinąć kilkunastu artystów.
Odyseja z Wodeckim
Po wydaniu kolejnych płyt - "XXII century sound pioneers", "Love for three cockroaches" i "Bakterien & batterien" - nonet, już jako Mitch & Mitch Orchestra & Choir, połączył siły z gwiazdorem polskiej estrady, Zbigniewem Wodeckim. To właśnie dzięki "1976: A space odyssey" zyskał on drugą młodość i rozpoczął nowy, a zarazem jeden z najciekawszych rozdziałów kariery. Nagrania z dwóch koncertów w warszawskim Studiu im. Witolda Lutosławskiego odświeżyły zarówno spojrzenie na postać Wodeckiego, jak i przypomniały jedną z jego najbardziej zapomnianych płyt, którą w połowie lat 70. zrealizował z udziałem 43-osobowej orkiestry.
Czy podczas nadchodzącego występu Mitch & Mitch zagrają choć jeden z zawartych na niej utworów? Bez jego udziału to raczej mało prawdopodobne, choć znając pomysłowość tej grupy z pewnością nikt nie będzie mieć powodu do narzekań.
Sebastian Gabryel
- Jazz Ring: Mitch & Mitch
- Scena na Quadro (Stary Rynek)
- 17.09, g. 19
- wstęp wolny